Grudzień `70: Jaruzelski nie przyznaje się do winy
Generał Wojciech Jaruzelski (PAP/Tomasz Gzell)
Gen. Wojciech Jaruzelski nie przyznaje się do zarzutu "sprawstwa kierowniczego" zabójstwa co najmniej 44 robotników Wybrzeża, protestujących w grudniu 1970 r. przeciw drastycznej podwyżce cen. Oskarżenie jest bezpodstawne - powiedział w czwartek Jaruzelski rozpoczynając składanie wyjaśnień w procesie siedmiu oskarżonych w sprawie Grudnia 70 przed Sądem Okręgowym w Warszawie.
Poczuwam się do politycznej i moralnej współodpowiedzialności za to, co się stało, ale nie jest to odpowiedzialność z aktu oskarżenia - powiedział przed sądem gen. Jaruzelski. Nie postąpiłem wbrew konstytucji; nie wydałem rozkazu użycia broni; nie popełniłem przestępstwa - stwiedził. Poprosił sąd, aby sam mógł odczytywać przygotowane wcześniej 80-stronicowe wyjaśnienia. Uzasadnił to m.in. mówiąc: mojego ostatniego słowa w tym procesie nie będzie, bo i mnie nie będzie.
Jaruzelski oświadczył, że przyczynił się do ograniczenia bolesnych skutków wydarzeń, a następnie do takich zmian polityczno-państwowych, które pozwoliły przerwać groźną spiralę rozszerzania konfliktów. Podkreślił, że obraz Grudnia jest jednostronny i tendencyjnie przedstawiany. Wierzę, że proces ten go skoryguje - dodał.
Generał po raz kolejny oświadczył, że wyraża głębokie ubolewanie i współczucie rodzinom zabitych. Podkreślił, że decyzja Władysława Gomułki o użyciu broni była politycznie błędna, społecznie szkodliwa i zasłużyła na moralne potępienie.
Jaruzelski twierdzi, że w grudniu 1970 r. znalazł się w warunkach marginalizowania jego działalności. Powiedział m.in., że na Wybrzeże Władysław Gomułka wysłał wtedy - bez uzgodnienia z nim, jako szefem MON - gen. Grzegorza Korczyńskiego, któremu podlegały wówczas wojska wewnętrzne.
Według Jaruzelskiego, Korczyński dzwonił 15 grudnia nie do niego, jako bezpośredniego przełożonego, ale do premiera Józefa Cyrankiewicza z prośbą o zgodę na użycie broni. Jaruzelski podkreślił, że Gomułka polecił Cyrankiewiczowi przekazanie Korczyńskiemu decyzji o użyciu broni.
Wojciech Jaruzelski przywołał na swą obronę przedwojenny podręcznik walk ulicznych autorstwa późniejszego komendanta głównego Armii Krajowej gen. Stefana "Grota" Roweckiego. Jak powiedział, podręcznik ten przewidywał m.in. że wojsko musi bezwzględnością wzbudzić postrach demonstrantów, że nie wolno używać ślepych naboi i strzelać w górę, a strzelcy wyborowi mają usuwać przywódców tłumu.
W takie regulaminy Ludowe Wojsko Polskie nie było wyposażone, a dziś wystarcza do oskarżenia, że decyzje najwyższych władz z 1970 roku nie znalazły początkowo odbicia w uchwale rządu - oświadczył Jaruzelski. Wspomniał także o kilkuset zastrzelonych chłopach i robotnikach w II RP. O tym cicho i głucho. Komentarz zostawiam moralistom - mówił.
Wyjaśniając, dlaczego nie protestował wobec decyzji Gomułki o użyciu broni w grudniu 1970 r. Jaruzelski powiedział, że w sytuacji grozy trudno było się przeciwstawić. Podkreślił ponadto, że Gomułka był wówczas, niezależnie od wad, niekwestionowaną osobą numer jeden w państwie jako historyczny przywódca, więzień stalinowski, bohater października 1956.
Wojsko w grudniu 1970 r. nie było żądnym krwi żołdactwem - mówił gen. Jaruzelski podkreślając, że musi bronić dobrego imienia wojska, które wzięło udział w tamtych wydarzeniach nie ze swej woli.
Akt oskarżenia znieważa żołnierzy, czyniąc z nich bezwolnych siepaczy - mówił gen. Jaruzelski. Jego zdaniem, żołnierze broni używali spontanicznie - w stresie, strachu, w gniewie, a strzelali głównie na postrach w powietrze. Podkreślił, że gdyby żołnierze ściśle przestrzegali wtedy wszystkich regulaminów, skutki byłyby bardziej tragiczne.
Gdyby nie wojsko, o ile więcej krwi by przelano? - pytał retorycznie szef MON z 1970 r. Zapewniał, że wojsko weszło do akcji dopiero w fazie destrukcji i zniszczeń. Twierdził też, że w ówczesnej sytuacji wojsko spełniło ważną rolę prewencyjną, bo dało czas, warunki, i impuls, aby mogły się dokonać kluczowe zmiany polityczne - przekonywał Jaruzelski. Według niego, to głównie dzięki wojsku nie doszło wtedy do wojny domowej i interwencji zbrojnej ZSRR.
Każdy ma prawo do subiektywnych odczuć; w moim przekonaniu absolutnie nie - tak prokurator Bogdan Szegda odpowiedział na pytanie, czy akt oskarżenia rzeczywiście znieważa żołnierzy. Dowodem jest, co zresztą podkreślił w innym fragmencie tego wystąpienia gen. Jaruzelski, że jest przedstawiona obiektywna wersja wydarzeń grudniowych, gdzie m.in. jest podkreślone zachowanie wojska w chronieniu obiektów publicznych, czyli niejako w swym wystąpieniu zawarł dwie tezy, które są sprzeczne ze sobą - oświadczył Szegda.
W środę prokurator Szegda zakończył odczytywanie aktu oskarżenia. Oskarżyciel podkreślał, że zgodnie z prawem PRL tylko Rada Ministrów mogła podjąć decyzję o użyciu broni; w 1970 r. uczynił to nieżyjący już dziś ówczesny I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka.
Żadna z osób obecnych na posiedzeniu ścisłych władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski - podkreślił Szegda. Zaznaczył, że Gomułka podjął decyzję po przedstawieniu mu przez Mieczysława Moczara, członka ścisłego kierownictwa PZPR, nieprawdziwej informacji o zabiciu przez demonstrujących dwóch milicjantów.
Szegda informował, że Jaruzelski nie przyznał się w śledztwie do zarzutu. Generał wyjaśniał wtedy, że nie podał się do dymisji w sprzeciwie wobec decyzji Gomułki, bo uważał, iż byłby to nic nie znaczący gest, gdyż wtedy ministrem obrony zostałby gen. Grzegorz Korczyński, który bezwzględnie realizowałby polecenia Gomułki.
Jaruzelski zapewniał też w śledztwie, że podjął kroki w celu złagodzenia decyzji Gomułki (chodzi o to, że pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem - w ziemię, następne - w nogi demonstrantów, a dopiero potem - bezpośrednio w nich). (mag, jask)