Groźne gangi motocyklowe w USA. Niespokojni jeźdźcy - na harleyach, ponad prawem
Handlują narkotykami, mordują, kradną, zastraszają - członkowie amerykańskich gangów motocyklowych nie bez przyczyny nazywani są "lokalnymi terrorystami". Przy nich rosyjskie "Nocne Wilki" mogą wydawać się grzecznymi chłopcami. O zmotoryzowanych grupach przestępczych grasujących po USA pisze korespondentka Wirtualnej Polski w Nowym Jorku Aleksandra Słabisz.
Według szacunków amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości w USA działa ponad 300 groźnych gangów motocyklowych. Szczycą się tym, że żyją poza normami społecznymi, według swoich "zasad". Jednak gangi, których walutą jest przemoc, stanowią tylko niewielki procent wszystkich klubów motocyklowych działających w Stanach Zjednoczonych.
"Zrób coś jednemu z nas, wszyscy będziemy krwawić" - to powiedzenie Bandidos, jednego z największych gangów motocyklowych, o którym niedawno znowu usłyszał świat. Nie wiadomo do końca, kto zaczął, ale w niedzielę 17 maja w miasteczku Waco w środkowym Teksasie polała się krew. W biały dzień doszło tam do przepychanki, która przerodziła się w walki na pięści, a następnie w strzelaninę między Bandidos a członkami innych gangów. Z nazw na koszulkach uczestników zadymy wynika, że byli to m.in. Cossacks, Scimitars i Vanqueros.
Dziewięć ofiar śmiertelnych, 18 rannych, ponad 170 aresztowanych i około 300 sztuk różnego rodzaju broni i noży skonfiskowanych przez policję - to bilans tego krwawego starcia na parkingu restauracji Twin Peaks.
Strzelanina w Teksasie to najnowszy z krwawych rozdziałów w długiej historii starć między gangami motocyklowymi w Stanach Zjednoczonych. Częstymi bohaterami tych wydarzeń są wspomniani Bandidos oraz ich znani rywale Hells Angels (Aniołowie Piekieł) - pochodzący z Kalifornii najstarszy i najgroźniejszy gang motocyklowy w USA.
Bandidos zajmują drugie miejsce w tej hierarchii. Amerykański Departament Sprawiedliwości szacuje, że należy do niego około 800-900 członków w USA i w sumie 2,5 tys. w 13 krajach. W tej samej klasie gangów są też np. neonazistowscy Aryan Brotherhood (Bractwo Aryjskie) z Teksasu i The Bloods (ang. blood - krew).
Bandidos najbardziej aktywni są w rejonie zachodniego wybrzeża, południowego-wschodu i zachodnio-centralnej części USA. Podobnie jak inne gangi uwikłane w działalność przestępczą, zajmują się produkcją i dystrybucją kokainy, metamfetaminy i marihuany, ale mogą zajmować się np. handlem usługami seksualnymi czy ochroną przestępczych biznesów - wynika z danych Departamentu Sprawiedliwości.
Policja podaje, że Bandidos kilkakrotnie dawali o sobie znać w ostatnich czasach w północnej części Teksasu. Najczęściej przedmiotem spięć z innymi grupami jest walka o terytorium. Tak było w Waco. Cossacks, wspierani przez Hells Anges, zagrozili Bandidos, że przejmą kontrolę w stanie. Potem w bójkę włączyli się członkowie innych grup, którym Bandidos zaszli za skórę. I tak mieszkańcy niewielkiego miasteczka w Waco zasmakowali wojny, a amerykańską prasę obiegły zdjęcia pokrwawionych ciał wśród morza motocykli.
Harleye odskocznią od rzeczywistości
Grupy motocyklowe zaczęły się pojawiać w USA po II wojnie światowej. Wtedy tysiące zniechęconych do życia i często walczących z wojenną traumą młodych mężczyzn wracało z frontu do kraju, w którym nie mogli znaleźć dla siebie miejsca. "Trudno im było przekonać się do powrotu do spokojnego monotonnego cywilnego życia" - pisał William L. Dulaney w "International Journal of Motorcycle Studies".
Po powrocie z wojska, gdzie wielu szkolono w jeździe na harleyach i indianach, za pieniądze otrzymane na odchodne do cywila kupowali motocykle. Zbierali się w tawernach, a łączyły ich wspomnienia wojenne, pasja do stalowych rumaków oraz wolność, jaką czuli wyjeżdżając w drogę. Grupy te stanowiły o ich tożsamości, dawały poczucie bezpieczeństwa oraz przynależności, czego nie dawało zwykłe życie, od którego odwykli.
Problemy pojawiły się zanim jeszcze oficjalnie gangi zaczęły funkcjonować. Gdy 4 lipca 1947 r. w kraju obchodzono Święto Niepodległości, około 4 tys. motocyklistów sparaliżowało niewielkie miasteczko Hollister w Kalifornii. Niedługo potem oficjalnie powstał pierwszy gang motocyklowy, czyli Hells Angels, który szybko zaczął zyskiwać członków i siać grozę w całym kraju. "Jadą, gwałcą, grasują i chwalą się, że policja nie jest w stanie rozbić ich kryminalnego motocyklowego bractwa" - pisała o nich prasa. - My nie pasujemy i się tym nie przejmujemy - brzmiała wypowiedź jednego z członków Hells Angels w wywiadzie prasowym.
Nazywają się "1 procent"
Po Hells Angels pojawiły się tuziny innych gangów. Outlaws, Pagans, Warlocks, Mongols - już w samych nazwach wiele z tych grup utożsamiało się z archetypem społecznego banity - pisze "Washington Post".
W drugiej połowie lat 40. szef Amerykańskiego Stowarzyszenia Motocyklistów broniąc swoich podopiecznych powiedział, że 99 proc. bikersów to przestrzegający prawa miłośnicy motocykli. Stąd członkowie przestępczych gangów motocyklowych od początku określali się mianem "1 procenta". Dla odróżnienia od niegroźnych bikersów do dzisiaj noszą naszywki z napisem "1 percent", obok tych z nazwą i logiem grupy oraz określeniem terytorium.
Do "1 procenta" zaliczają się bohaterowie niedawnej strzelaniny - Bandidos. Grupa powstała prawie 20 lat po Hells Angels, ale szybko zaczęła z nimi rywalizować. W 1966 r. założył ją Donald Chambers - 36-letni weteran wojny w Wietnamie i pracownik portu w Houston w Teksasie. Jak niesie legenda, nazwał swój klub Bandidos na cześć meksykańskiego bandyty, który odrzucał konwenanse społeczne i chciał żyć według swoich zasad.
Do grupy Chambersa dołączali kolejni członkowie nie tylko z Houston, ale też bywalcy barów bikerskich z innych miejscowości w Teksasie. - Nie szukał ludzi, którzy pasowali do "grzecznej społeczności". Chciał bikersów, którym nie zależało na niczym innym jak tylko jeździe na Harleyach; tych, którzy żyli dla otwartej drogi. Bez narzucanych zasad, bez żadnego zawracania głowy" - powiedział jeden z pierwszych członków gangu autorowi artykułu w "Texas Monthly".
Z upływem lat Hells Angels i Bandidos się rozrastały i przekształcały z kontrkulturowych grup, których definiowała głównie miłość do motocykli i wolnej jazdy, w bezwzględne przestępcze gangi - twierdzą eksperci zajmujący się badaniami nad gangami motocyklowymi oraz prokuratorzy, którzy mają z nimi do czynienia na co dzień.
Pod koniec lat 70. policja i władze federalne zaczęły odnotowywać coraz większe zaangażowanie niektórych grup motocyklowych w szmuglowanie narkotyków, kradzieże, wymuszanie i zastraszanie oraz stręczycielstwo. Założyciel Bandidos został wraz z dwoma członkami grupy w 1972 r. aresztowany za zabicie dwóch dilerów narkotykowych w El Paso. Skazano go na podwójne dożywocie.
W więzieniach wylądowali przywódcy wielu innych grup, a w latach 90. kryminalną działalność wielu z nich ujarzmiły działania służb federalnych. Kolejne pokolenia bikersów postanowiły zredukować przemoc. Jedni skupili się na generowaniu zysków z działalności narkotykowej, inni z kolei poprowadzili swoje grupy ścieżką transformacji z subkultury do nieszkodliwego hobby.
Wojny międzynarodowe
W ostatnich 30 latach groźne amerykańskie gangi motocyklowe sporadycznie dawały o sobie znać. Najczęściej słychać było o nich poza granicami USA, bo w latach 80., zarówno Bandidos, jak i Hells Angels zyskały status grup międzynarodowych.
Jak przypomina "Washington Post", w 1984 r. w Australii Bandidos wdali się w strzelaninę z grupą o nazwie Comancheros. Siedem osób zginęło, a kolejne 28 zostało rannych. Incydent przeszedł do historii jako "Masakra w Milperra", od nazwy miasteczka, w którym do niego doszło.
W połowie lat 90. Bandidos i Hells Angles przez trzy lata ścierały się w Wielkiej Nordyckiej Wojnie Bikersów - tak nazwano przestępcze porachunki tych grup w Skandynawii. W potyczkach, w których doszło do bezprecedensowego użycia broni palnej, zginęło co najmniej 12 osób, a prawie 100 zostało rannych.
Potem - na przełomie stulecia - doszło do wojny bikerskiej w kanadyjskim Quebecku, w której życie straciło 150 osób. Konflikt zakończył się w kwietniu 2006 r., gdy władze znalazły ciała ośmiu Bandidos na polu uprawnym w pobliżu Toronto.
"Lokalni terroryści"
Mocno cytowany ostatnio w amerykańskiej prasie Steve Cook, policjant z Kansas City i prezes Midwest Outlaw Motorcycle Gang Investigators Association, organizacji rozpracowującej gangi motocyklowe, nazywa członków tych grup lokalnymi terrorystami. - Chcą sprawiać wrażenie, że są fascynatami motocykli i lubią przejażdżki. Ale tak na prawdę to tylko pozory - mówi Cook, który od lat walczy z bikersami.
Jego zdaniem większość Amerykanów, w tym policja, nie traktuje przestępczych gangów motocyklowych poważnie. - Oglądają "Synów anarchii" (popularny w USA serial o gangu motocyklowym - przyp. red.), których bohaterowie dają się lubić. Kreują się na bandytów z dawnych lat, którzy zamiast na koniach, jeżdżą na motorach. Nawet policja myśli, że to tylko wytatuowani faceci z długimi włosami, którzy lubią jeździć na motocyklach. Prawda jest taka, że to wytatuowani faceci z długimi włosami, którzy jeżdżą na motocyklach i sprzedają pokaźne ilości metamfetaminy, mordują ludzi, kradną motory i bez przyczyny biją ludzi w barach - twierdzi Cook.
- Może wreszcie policja i ludzie przejrzą na oczy i zobaczą, kim naprawdę te grupy są - dodaje.
Nie wszyscy bikersi to bandyci
Groźne gangi motocyklowe, które żyją poza normami społecznymi, są w dzisiejszych czasach aktywne w rejonie stanów środkowoatlantyckich oraz na południowym i północnym zachodzie USA. Tam nadal policja uważa ich za "znaczące zagrożenie" - wynika z raportu National Gang Intelligence Center (Krajowego Centrum Wywiadu ds. Gangów).
Jednak, eksperci z tego centrum podkreślają, że tylko około 2,5 proc. grup motocyklowych zaliczanych jest obecnie do grup przestępczych. Natomiast zdaniem Petera terHorsta rzecznika Amerykańskiego Stowarzyszenia Motocyklistów, które ma 215 tys. członków niezrzeszonych w grupach przestępczych, bikersów żyjących ponad prawem jest mniej niż 1 procent. - Przeważająca większość należy do klubów motocyklowych dla towarzystwa. Pomagają też w utrzymywaniu bezpieczeństwa publicznego. Jedyną cechą wspólną jaką mają z przestępczymi grupami, to fascynacja motocyklami – mówi terHorst, cytowany przez "Dallas News".
Po krwawym incydencie w Teksasie aspekt ten podkreśla wiele klubów motocyklowych, które nie mają nic wspólnego z przestępczością. Obawiają się, że teraz niesłusznie znajdą się pod lupą organów ścigania, a ich stosunki z policją staną się jeszcze bardziej napięte.
Przestrzegający prawa miłośnicy Harleyów znaleźli się też wśród ofiar oraz aresztowanych w połowie maja w Waco. W strzelaninie zginął 65-letni Jesus D. Rodriguez, były żołnierz marynarki wojennej, kochany ojciec i dziadek. Nie był uzbrojony, ani nie był członkiem żadnego gangu. - Był niezależnym bikersem. Po prostu lubił jeździć w grupie, ale się z żadną nie utożsamiał - mówi jego syn Vincent.
Troje z aresztowanych to członkowie klubu Vice Grip z Austin, zajmującego się odnawianiem starych, zabytkowych motocykli. Zdaniem przyjaciół i rodziny, w Waco wpadli w ręce policji na fali aresztowań, ale nie uczestniczyli w przestępstwie. - Byli tam, bo są bikersami i lubią motocykle - twierdzą znajomi.