Grozi nam gospodarcza katastrofa a Tusk...
Sfinalizowanie umowy koalicyjnej między Platformą Donalda Tuska a Platformą Grzegorza Schetyny opóźnia się coraz bardziej, co z kolei utrudnia przystąpienie do tworzenia koalicji rządowej z Polskim Stronnictwem Ludowym.
27.10.2011 11:24
Przeczytaj też: Omówienie wyników sondażu - Pierwszy sondaż po wyborach. Najbardziej zyskuje... Komentarz Wiesława Dębskiego - Skaczą sobie do gardeł - media mają radochę
Ale co tam, Polska ma czas, Polska może poczekać. W końcu nie grozi nam żadna druga fala światowego kryzysu gospodarczego, przez euroland nie przetacza się seria zatrważających zawirowań, nasz dług finansów publicznych nie ociera się o ustawowy próg w wysokości 55% PKB, złoty się nie osłabia, co nie pociąga za sobą wzrostu cen towarów (na przykład paliw) z importu i wysokości rat kredytów zaciągniętych w obcych walutach.
A wyborcom to ślimacze tempo formowania kolacji najwyraźniej odpowiada. By się o tym przekonać, wystarczy rzucić wzrokiem na najnowszy - z końca października - sondaż poparcia dla partii, przygotowany na zlecenie Wirtualnej Polski. Platformę Obywatelską (czyli sumę Platform Tuska i Schetyny) popiera teraz 38% respondentów, gdy w ostatnim badaniu przed wyborami - 34%.
Co ciekawe, poprawiły się też notowania rządu Donalda Tuska - tego, co to go premier nie chce podać do dymisji, podobno "ze względu na trwającą prezydencję Polski w Unii Europejskiej". Tego, który nie bardzo wiadomo, czy jeszcze urzęduje, czy już nie. Otóż przed wyborami w badaniu dla Wirtualnej Polski gabinet Tuska zdecydowanie dobrze i raczej dobrze oceniało 55% pytanych, teraz zaś - 56%. Jeszcze lepiej mają się sprawy z notami uzyskanymi przez szefa tego rządu-nie rządu. Zdecydowanie dobrze i raczej dobrze przed wyborami oceniało go 55% badanych, a ostatnio - 58%.
Dlatego naprawdę trudno się dziwić politykom Platformy Obywatelskiej, że za nic sobie mają własne przedwyborcze obietnice o błyskawicznym utworzeniu nowego gabinetu i braniu się za bary z kryzysem. W końcu gołym okiem widać, że elektorat Platformy już przywykł, iż nikt mu tyle nie da, ile mu obieca Donald Tusk. A może nawet tę zabawę w obiecanki-cacanki polubił. Dlatego nowy stary premier wcale nie musi się spieszyć z grillowaniem swego partyjnego konkurenta Grzegorza Schetyny, a ten może sobie - bez oglądania się na cokolwiek (rzecz jasna, z unijną prezydencją włącznie!) - wyjechać na urlop.
Ale politycy Platformy mogą sobie pozwolić na tak bezceremonialne ignorowanie opinii publicznej także dlatego, że partie opozycyjne, zamiast nieustannie mobilizować rządzących do rządzenia, od dnia wyborów zajmują się niemal wyłącznie sobą.
Prawem i Sprawiedliwością trzęsie wojna wypowiedziana przez frakcję Zbigniewa Ziobry, która podjęła nieudaną próbę wykorzystania marnego wyniku wyborczego Prawa i Sprawiedliwości do osłabienia wszechwładzy Jarosława Kaczyńskiego w partii, zmodernizowania jej i otwarcia na centrum. Natomiast w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zepchniętym przez wyborców na ostatnie, piąte miejsce w sejmowym rankingu, trwa rozgrywka o schedę po Grzegorzu Napieralskim. A jeśli ktoś się w SLD w ogóle jeszcze zastanawia nad prowadzeniem polityki, to raczej głównie tej polegającej na próbach poszukiwania sposobu uratowania swego ugrupowania przed pożarciem go przez Ruch Palikota.
No a politycy Ruchu Palikota upajają się swoim znakomitym wynikiem wyborczym i planują pierwsze ruchy polityczne: usunięcie krzyża z sali sejmowej, a religii ze szkół oraz zajęcie się związkami partnerskimi, itp., itd.
Aż dziw bierze, że w tej sytuacji Donald Tusk sam jeszcze nie wziął co najmniej kilkutygodniowego urlopu i nie poleciał w Dolomity albo do Peru. W końcu - parafrazując znane powiedzenie - Polska (tak jak praca dla niej) nie zając, (Tuskowi) nie ucieknie. Tym bardziej, że pilnuje mu jej tak liczne grono tak doborowych admiratorów.
Piotr Gabryel, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" specjalnie dla Wirtualnej Polski