Great Emu War - australijska wojna z emu
• W 1934 r. australijski rząd wydał walkę... ptakom emu
• Na ''front'' skierowano 3 (!) żołnierzy
• Wyniku konfrontacji nie spodziewał się nikt, a już najmniej ludzie
25.05.2016 13:05
Przeciwnik był szybki, głodny i dziki. Nie interesowały go prawa człowieka, nie dbał o Konwencję Genewską, nie pochylał się nad losem cywilów i nie brał jeńców. Miał za to gigantyczną przewagę liczebną.
Australijczyków było zaledwie trzech. Na ich korzyść przemawiały jednak dwa istotne fakty. Po pierwsze, dysponowali bronią palną. Po drugie, wróg miał ptasi móżdżek. Dosłownie.
Nagroda za bohaterstwo
Choć konflikt wybuchł daleko od jej granic, Australia bardzo mocno zaangażowała się w I wojnę światową. 5-milionowy wówczas kraj wysłał do boju ponad 320 tys. mężczyzn. Walczyli niemal wszędzie: na północy Afryki, Bliskim Wschodzie, we Francji, Włoszech i w Belgii. Zapłacili przy tym ogromną cenę. Ponad 60 tys. Australijczyków zginęło, a 155 tys. odniosło rany.
Wracając do domu, weterani potrzebowali pomocy. Oczekiwali tego i oni sami, i australijska opinia publiczna. Aby odwdzięczyć się żołnierzom - a trochę i po to, by pozbyć się problemu - rząd w Canberrze podarował im ponad 100 tysięcy hektarów ziemi w interiorze. Mogli zrobić z nią, co tylko chcieli. Ale był w tym mały haczyk. Uprawa roli na antypodach nie należała do łatwych zadań. Nie sprzyjały jej ani kapryśny klimat, ani wielkie odległości i ciągłe problemy z zaopatrzeniem farm. Na początku lat 30. doszły do tego trzy nowe problemy.
Pierwszym był globalny kryzys ekonomiczny. Chociaż rolnicy nigdy nie byli krezusami, po “czarnym wtorku” światowe ceny zbóż spadły o blisko 50 proc. Krach na Wall Street odczuli prawie wszyscy mieszkańcy państw uprzemysłowionych - także ci z przeciwnej strony planety. Drugim źródłem zmartwień była najdłuższa od 400 lat susza. Trzecim były emu. Ptaki emu.
Inwazja
Nieubłagana susza dawała się we znaki nie tylko rolnikom. Z każdym tygodniem zwrotnikowe słońce obracało w pustynię kolejne połacie sawanny, a ratujące się przed zagładą zwierzęta uciekały wszędzie, gdzie niósł je instynkt - również na tereny zamieszkałe przez ludzi. W 1930 r. farmerzy zauważyli, że po ich polach coraz częściej biegają wyjątkowo duże stada emu.
Sięgające 190 cm wzrostu i ważące 55 kg ptaki może i symbolizowały Australię, lecz były też szkodnikami: regularnie zadeptywały uprawy, wydziobywały nasiona i niszczyły siatki chroniące przed jeszcze gorszą zarazą - królikami. Największe straty ponosili mieszkańcy okolic miasta Perth w Zachodniej Australii, dokąd w kilkanaście miesięcy ''wyemigrowało'' 20 tys. emu. O ile z ekonomiczną zapaścią i klęską suszy rolnicy musieli się po prostu pogodzić, to nieproszeni goście wyczerpali ich cierpliwość. W październiku 1932 r. farmerzy zwrócili się w tej sprawie do ministerstwa obrony. Jego szef, sir George Pearce, obiecał im pomóc. Słowa dotrzymał.
Pod koniec miesiąca do ''oblężonego'' przez ptaki regionu przybyło trzech żołnierzy wojsk artyleryjskich. Dowodzony przez majora G.P.W. Mereditha i uzbrojony w dwa karabiny Lewis oraz 1000 naboi oddzialik miał rozprawić się z opierzonym wrogiem w mgnieniu oka.
Znikający cel
Pierwsze strzały padły 2 listopada w pobliżu miasta Campion. Około południa miejscowi farmerzy donieśli, że po jednym z pól maszeruje stado o sile co najmniej 50 nielotów. Rolnicy i wojskowi podzielili się na dwie grupy: jedna miała zaganiać ptaki w umówionym kierunku, druga kosić je ogniem brytyjsko-amerykańskich maszynówek.
Ale nic z tego nie wyszło. Zamiast wskakiwać pod lufę, wystraszone emu błyskawicznie rozbiegały się na wszystkie strony. Leciwe już karabiny okazały się do tego mieć znacznie mniejszy zasięg i celność niż przypuszczano. Wystrzeliwszy kilkaset naboi, żołnierze zabili co najwyżej tuzin zwierząt.
Trzeciego dnia “kampanii” major Meredith usłyszał o liczącej ponad tysiąc dziobów hordzie, która spokojnie zbliżała się do wodopoju. Zarządził zmianę taktyki: zamiast uganiać się za długonogim przeciwnikiem, wojacy mieli przyczaić się w ukryciu i zaatakować na sygnał. Choć emu dały się podejść, karabiny zacięły się po zaledwie kilku seriach. Liczba ptasich ofiar znowu nie przekroczyła parunastu sztuk.
Kolejne starcia przynosiły równie marnie rezultaty. Po paru porażkach sfrustrowani żołnierze wpadli na pomysł, by przymocować trójnóg z karabinem do wojskowego pick-upa. Plan ponownie nie wypalił: celowanie z podskakującego na wertepach pojazdu było właściwie niemożliwe. Co gorsza, jego silnik z reguły nie pozwalał na dogonienie emu, które potrafiły rozpędzić się do 70 km na godzinę.
Zabawa w pościg skończyła się, kiedy jeden z ptaków wpadł pod koła i zablokował układ kierowniczy. Uszkodzony wóz zjechał z drogi i zniszczył spory fragment siatki ochronnej.
Taktyczny odwrót
Operacja w Perth prędko przyniosła wstyd całej armii. W trakcie debaty w parlamencie jeden z posłów rzucił, że nieloty ''powinny otrzymać medale za wygranie każdej potyczki'', a prasa ironicznie pisała o ''wielkiej wojnie emu''. Na domiar złego, kłopotami z pierzastym najeźdźcą zainteresowały się zagraniczne media.
Pożywką dla złośliwości były też wypowiedzi samych żołnierzy, którzy próbowali wytłumaczyć się ze słabych rezultatów. ''Jeśli mielibyśmy dywizję wojska z odpornością na kule jak te ptaki, pokonalibyśmy każdą armię świata. Znoszą ostrzał maszynowy jak czołgi. Są jak Zulusi, których nie powstrzymają nawet kule dum-dum'', przekonywał w polowym sprawozdaniu major Meredith. Jeden z jego podwładnych wypalił do dziennikarzy, że ''emu można zabić tylko na dwa sposoby: albo strzelając mu w tył głowy, gdy ma zamknięty dziób, albo w przód, gdy go otworzył''. 8 listopada zawstydzony resort obrony wycofał artylerzystów do koszar. Lecz tylko na moment.
Decyzja sir Pearce’a była zrozumiała, ale stanowczo nie spodobała się rolnikom z Perth. Pozostawieni bez pomocy farmerzy zaczęli skarżyć się u władz lokalnych i w prasie na to, że pozostawiano ich sam na samu z problemem. Obawiając się oskarżeń o zaniedbanie bohaterów wojennych, w połowie listopada rząd ponownie skierował majora Mereditha i jego dwóch kompanów na ''front''.
Wojskowe polowanie potrwało do 2 grudnia. Kiedy żołnierzom skończył się przydział amunicji, dowódcy z ulgą ogłosili kres kompromitującej akcji. Major Meredith obliczał, że jego oddział zabił 986 emu, a ponad 2500 ptaków miało paść później wskutek ran. Chociaż mieszkańcy zachodniej Australii w przyszłości trzykrotnie jeszcze prosili Canberrę o zbrojną pomoc w tępieniu emu, stolica zawsze odmawiała. Australijska armia już nigdy nie walczyła na terenie własnego kraju.
Zamiast żołnierzy, rząd postanowił wysyłać rolnikom amunicję. W latach 50. pokrył także koszt budowy kilkuset kilometrów wyższych siatek ochronnych, które skuteczniej zatrzymywały dziobatych intruzów. Po dekadach konfliktów ludzie i emu nauczyli się żyć we względnym spokoju.
###Michał Staniul dla Wirtualnej Polski