Grać i nie zwariować
Kto odpowiada za wielkie krachy finansowe: niewidzialna ręka rynku czy może słaba psychika inwestorów? Spierają się o to psychiatra Iver Hand i bankowiec Martin Daut.
12.11.2007 | aktual.: 12.11.2007 12:51
Rozm. Udo Perina
Czy grając na giełdzie, rzeczywiście można się rozchorować?
Iver Hand: Szybka, spekulacyjna gra to hazard, jak w kasynie. Wielu graczy nie ma z tym problemu, trzymają emocje na wodzy, postępują racjonalnie i świadomie ograniczają ryzyko strat. Znam jednak osoby, które tak nie potrafią. Zwykle zaczyna się od tego, że ktoś zakłada zysk rzędu dziesięciu tysięcy euro, a jeśli go osiągnie, dąży do 50, potem do 200 tysięcy. No i jeśli akurat „załapie się” na bessę, nie potrafi się wycofać.
Jakie to ma konsekwencje?
I.H.: Koniec z wysokim standardem życia, rodzina się rozpada. Jak wtedy taki gracz postępuje? Chce przede wszystkim uratować swoje pieniądze. Poświęca wolny czas niemal wyłącznie na obserwowanie kursów akcji, całymi godzinami. Jego myśli zaprząta tylko giełda, wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Martin Daut: Z całą pewnością opisane przez pana przypadki się zdarzają, ale stanowią jedynie nieznaczny odsetek wśród inwestorów. 90 procent naszych klientów lokuje pieniądze raczej długoterminowo. Tylko co dziesiątemu zależy na szybkim zysku. Ale ciekawe, że właśnie ci klienci wykazują się największym profesjonalizmem: mają świadomość ryzyka, wiedzą, jak zdobywać informacje.
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".