Gra w Wałęsę
Wałęsa na scenie nie jest fizycznie podobny do Wałęsy. Nikt nawet nie starał się go charakteryzować. Nie chodziło przecież o szopkę, ale o spektakl, w którym postać historyczna stanie się osobą dramatu. Jedna rzecz nie uległa zmianie: Wałęsa na scenie pozostał bohaterem - pisze Piotr Gruszczyński w "Tygodniku Powszechnym".
29.11.2005 | aktual.: 29.11.2005 09:03
Po “H.”, wystawionym w Stoczni Gdańskiej na rok przed jubileuszem “Solidarności”, w którym Jan Klata rozprawił się z legendą ’80 roku, ten sam Teatr Wybrzeże wystawia sztukę o Wałęsie. Kolejna legenda zostaje poddana teatralnemu rozpatrzeniu. Tyle że tym razem nie przy pomocy sztuki Szekspira, która zmusza reżysera do trzymania równowagi między metaforą i dosłownością, ale nowego tekstu, specjalnie dla teatru napisanego.
Paweł Demirski, autor sztuki, urodził się w 1979 roku. Należy do tej części młodych ludzi teatru, którzy nie potrafią przejść obojętnie obok kawałka historii (dla nich może już wcale nienajnowszej), choć inni z jego pokolenia nie zwracają na nią najmniejszej uwagi. Podobnie Michał Zadara, który “Wałęsę” wyreżyserował. Brzmi to może głupio, może patetycznie, ale ci dwaj twórcy są patriotami. Podobnie zresztą jak Klata czy Wojcieszek.
Co dziwniejsze, patriotyzm stał się dla nich właściwie najważniejszym teatralnym tematem. Interesuje ich przede wszystkim dyskusja o narodowej tożsamości, o źródłach dzisiejszych konfliktów i niepowodzeń. Nie tyle weryfikacja historii, ile jej czytanie na nowo, samplowanie, zmaganie się z nią, a przede wszystkim sprawdzanie, jak to, co się kiedyś stało, zdeterminowało to, co dzisiaj.
Podtytuł sztuki Demirskiego nawiązuje do “Wesela”: “historia wesoła, a ogromnie przez to smutna”. Autor z wielką czujnością wyłapał jedno z paradoksalnych zdań Wyspiańskiego. Fragment pochodzący z kwestii Poety znakomicie oddaje charakter zdarzeń z dziejów najnowszych Polski. Wszak tyle nam się udało, a wszyscy jacyś niezadowoleni. Nie brakuje nawet takich, którzy mają poczucie klęski. Dzieje Lecha Wałęsy też można odczytać jako drogę triumfu zakończoną gdzieś na bocznym torze. Wałęsa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, żyje i działa. I może to czyni gdański spektakl tak ciekawym?
Na drugie przedstawienie prezydent przyszedł razem z rodziną zobaczyć, jak ostatecznie twórcy poprowadzili jego losy. Wcześniej widział dwie próby i powiedział: “Idziecie w dobrym kierunku”. Po premierze, którą oglądał chyba najuważniej ze wszystkich, bo nie patrzył sam na siebie, co robiła pozostała część widowni, mimo irytacji córek wygłosił ciekawą recenzję.
Całość ocenił na cztery minus i orzekł, że niewiele ma ona wspólnego z tym, jak było naprawdę, co nie umniejsza wartości spektaklu jako próby zobaczenia tej historii z pozycji kogoś w nią niezaangażowanego. Dodał, że takie próby są pożyteczne, bo o historii trzeba rozmawiać i trzeba ją przekazywać. Wałęsa świetnie zrozumiał, że kiedy zostaje się osobą dramatu, nie można już przykładać do tej postaci własnej miary. Zresztą na premierze “Wesela” też się niektórzy obrazili, że to wszystko nie tak.
Przedstawienie grane jest w umownej przestrzeni teatralnej malarni, w poprzek sali, a zatem bardzo blisko widzów. W niewielkiej przestrzeni jeden dominujący motyw scenograficzny: metalowe konstrukcje z umocowanymi płytami styropianu. To będzie mur, przez który przeskoczy W. (Arkadiusz Brykalski). Na murze farbą, oczywiście czerwoną jak krew, wymalowane słowo STRAJK. Przestawienie elementów konstrukcji wydobędzie z niego ironicznie słowo RAJ. Im bliżej końca przedstawienia, tym mniej styropianowych płyt, spod których wyłaniają się solidne litery tworzące to samo słowo, ale zamienione już w pomnik strajku. A jak to z pomnikami bywa, powstają wtedy, gdy walka wystygła, a idee martwe. To jeden z brawurowych skrótów w spektaklu - pisze Piotr Gruszczyński w "Tygodniku Powszechnym".