"Gosiewski nigdy nie podważy pozycji premiera i prezydenta"
Przemysław Gosiewski jest w braciach Kaczyńskich po prostu zakochany.
Dzień głosowania w sprawie zmiany marszałka Sejmu. LPR waha się, jak głosować. Bez jej poparcia PiS nie ma szans na przeforsowanie kandydatury Ludwika Dorna. Obrady przerywa kolejna rozmowa Jarosława Kaczyńskiego z Romanem Giertychem. - Jeśli teraz się nie dogadają, idziemy na wybory - rzuca zirytowany członek kierownictwa PiS.
Nerwowa atmosfera udziela się wszystkim czołowym politykom PiS. Wszystkim oprócz Przemysława Gosiewskiego, który bryluje w sejmowych kuluarach otoczony wianuszkiem posłów i dziennikarzy. Nie w głowie mu użeranie się z Giertychem. Kilkanaście godzin wcześniej Jarosław Kaczyński obiecał mu fotel pierwszego wicepremiera. - To jego dzień. Nigdy nie widziałem, żeby był taki szczęśliwy - mówi jeden z posłów PiS, patrząc na rozanielonego Gosiewskiego.
Gosiu na posyłki
Stanowisko pierwszego zastępcy premiera to nie tylko spełnienie marzeń Gosia, jak mówią o nim partyjni koledzy. To też szczyt jego kariery. Wyżej już się nie da. - Nad nim są już tylko premier i prezydent. A Przemek nigdy nie podważy ich pozycji - mówi osoba znająca go od kilkunastu lat. Bo Gosiewski nawet po paru głębszych nie kwestionuje swej podległości wobec Kaczyńskich. - Jedyna poufałość, na jaką sobie pozwala, to pieszczotliwe mówienie o nich per Kaczorki. On jest w nich po prostu zakochany - dodaje rozmówca.
Nie zawsze była to jednak miłość odwzajemniona. Mimo że Gosiewski był jednym z założycieli Porozumienia Centrum, Kaczyńscy początkowo nie traktowali go zbyt poważnie. - Był zwykłym pracownikiem biura partii, który przerzucał jakieś papiery. Cichy, nieśmiały, pomocny chłopak - mówi jeden z posłów PC, dziś poza polityką. - Jarosław Kaczyński traktował go na zasadzie "przynieś, podaj, pozamiataj" - dodaje inny poseł Porozumienia Centrum, obecnie w PiS.
To "przynieś, podaj, pozamiataj" z początków PC z czasem ewoluowało. Mimo że Gosiewski jest dziś z Kaczyńskim na "ty", ich relacje nadal cechuje dystans i jednostronny respekt. - Jak premier mówi, to Gosiu spuszcza uszy po sobie i pokornie słucha - twierdzi jeden z członków kierownictwa Klubu Parlamentarnego PiS. Dopiero gdy Kaczyński znika z horyzontu, cichy i niepozorny Gosiu przeradza się w silnego i apodyktycznego Gosiewskiego. - W kontaktach z podwładnymi Przemek podświadomie kopiuje model swojej relacji z Jarosławem Kaczyńskim, szczególnie tej dawnej. Traktuje ich tak, jak sam był kiedyś traktowany - mówi jego wieloletni współpracownik. Stosunki Gosiewskiego z osobami, które w partyjnej hierarchii znajdują się od niego niżej, sprowadzają się do wydawania przez niego poleceń. - Nie pamiętam, żeby którakolwiek z moich rozmów z nim trwała dłużej niż kilka minut. Zawsze było "zrób to i to" i do widzenia - wspomina Przemysław Piec, były asystent Gosiewskiego. Identycznie charakteryzuje go Jacek Kościelniak,
zastępca szefa kancelarii premiera. - Żadnego zbędnego deliberowania, same konkrety. Cały proces decyzyjny trwa góra 10 minut - mówi. Pracujący innymi
Szybka decyzja, wydanie dyspozycji i wyegzekwowanie jej - to recepta Gosiewskiego na karierę od chłopca na posyłki do wicepremiera. Jeden z posłów PiS, pytany przez nas o styl pracy Gosiewskiego, używa określenia "pięciopalczasty". - On pracuje innymi. Zawsze zleca wykonanie tego samego zadania kilku podwładnym jednocześnie. Oczywiście, żaden z nich nie ma pojęcia, że robi dokładnie to samo co inne osoby. Wszystko po to, by móc później wybrać najlepszą wersję. Ocenia też, kto najlepiej wywiązał się z zadania - tłumaczy.
Tak było w poprzedniej kadencji, gdy Gosiewski miał bronić przed Trybunałem Konstytucyjnym ustawy o otwarciu zawodów prawniczych. Poprosił wtedy dwie osoby o napisanie mowy, którą miał tam wygłosić. - Pech chciał, że te osoby się zgadały i oddały mu tę samą, wspólnie sporządzoną wersję. Przeważnie jednak nikomu nie przychodzi do głowy, że można stosować takie sztuczki - konkluduje nasz rozmówca.
Większość posłów PiS z tęsknotą wspomina czasy, kiedy Gosiewski kierował klubem parlamentarnym. - Był porządek, a robota szła aż się kurzyło - mówi jeden z parlamentarzystów PiS. Różnicę między Gosiewskim a obecnym szefem klubu Markiem Kuchcińskim doskonale obrazuje metafora ukuta przez innego z polityków PiS: Gosiewski był niczym pies przewodnik, który pewnie prowadził swoje owce. Kuchciński nie dość, że ciągnie się w ogonie stada, to jeszcze podgryza łydki tym, których udaje mu się dogonić.
Na czym polegała rola psa przewodnika? - Gosiewski traktował posłów, szczególnie tych nowych, trochę po ojcowsku. Często podchodził i pytał pieszczotliwie "Co ci jest, dziecko?" czy "No jak tam, leniuszki? Jak idzie praca?". To bardzo kontrastowało z sytuacjami, w których wydawał dyspozycje i był surowy, wręcz arogancki. To przeciwieństwo mogło ujmować, budowało jego autorytet - twierdzi jeden z posłów PiS.
Baron w remizie
Dystans dzielący dawną siedzibę Porozumienia Centrum przy ul. Bagatela w Warszawie i kancelarię premiera w Al. Ujazdowskich to ledwie kilkaset metrów. Przebycie tego odcinka zajęło Gosiewskiemu aż 15 lat, a trasa wiodła przez Świętokrzyskie. Kaczyński oddelegował go tam zaraz po założeniu PiS. Zadanie było mission impossible: zbudowanie struktur partii w regionie uchodzącym za bastion lewicy i ludowców. Gosiewskiego to jednak nie przeraziło. Zakasał rękawy i wziął się do pracy. - W zeszłej kadencji nie było chyba dożynek w Świętokrzyskiem, na których by go nie było. W tej kadencji jest podobnie. Nie ma znaczenia, czy Gosiewski jest szefem klubu, ministrem czy wicepremierem. I tak całą niedzielę i poniedziałek rezerwuje na objazd regionu. Potrafi jechać do najbardziej zapadłej dziury i przemawiać w sypiącej się remizie do 30 osób - mówi z uznaniem jeden ze świętokrzyskich samorządowców Samoobrony. Efekt? Gosiewski tak zmonopolizował tamtejszą scenę polityczną, że złośliwi nazywają Świętokrzyskie Gosiewem.
Determinacji Gosiewskiemu nie brakowało także przy wspinaniu się po szczeblach partyjnej hierarchii w Warszawie. Świetnie obrazuje to anegdota z drugiej tury wyborów prezydenckich. Podczas gdy cała góra PiS zaczynała świętowanie zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Kultury i Nauki, Gosiewski pojechał do sejmowego hotelu, gdzie w słynnym barze Za Kratą piło kilku świeżo wybranych posłów PiS. - Zbliżał się wybór szefa klubu. Gosiewski miał namaszczenie prezesa, ale sam chciał wszystkiego dopilnować i na własną rękę przekonywał ludzi do swojej kandydatury. A wiadomo, po wódce takie rzeczy wychodzą najlepiej - opowiada jeden z uczestników tego spotkania.
Sejmowe kuluary, dzień wyboru Ludwika Dorna na marszałka. Posłowie PiS gratulują Gosiewskiemu awansu na wicepremiera. Najdłużej robi to wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa, z którą Gosiewski od dobrych 10 minut siedzi na parapecie. - Panie Przemku, pan jest dla nas wszystkich wzorem - mówi, patrząc mu prosto w oczy. Gosiewski spokojnie się uśmiecha i gładzi partyjną koleżankę po dłoni. - Może akurat pomyślał sobie, że dla takich chwil jak ta warto było znosić te wszystkie upokorzenia z czasów PC, spędzać weekendy w walących się remizach i rezygnować z fety po wyborach prezydenckich - śmieje się długoletni współpracownik Gosiewskiego.