Gorszy sort? Dania przesiedla "niezachodnich" obywateli
Duński rząd prowadzi akcję wysiedlania mieszkańców "niezachodniego" pochodzenia z dzielnic, w których stanowią większość - pisze Katarzyna Tubylewicz w "Polityce".
29.08.2022 08:29
Dania owiana jest aurą spokojnej skandynawskiej doskonałości. Od lat plasuje się w czołówce najszczęśliwszych krajów świata. A w tamtejszych księgarniach królują książki o wyważonej i mądrej duńskiej recepcie na szczęście zwanej hygge. Autorka jednego z bestsellerów na ten temat Marie Tourell Søderberg podkreśla, że częścią duńskiej filozofii życiowej są także równość i zaufanie. "Każdy obywatel, niezależnie od płci, pochodzenia społecznego, wyznania czy orientacji seksualnej, powinien mieć takie same prawa" – tłumaczyła niedawno w wywiadzie dla "Zwierciadła".
Takie słowa utrwalają obraz Danii jako kraju społecznej sprawiedliwości i wcielonej w życie publiczne oraz polityczne empatii oraz poszanowania dla drugiego człowieka.
Podziw wzbudza także duńska urbanistyka, oficjalnie oparta na takim pojmowaniu humanizmu. "Kopenhaga ma przestrzeń, która nie wymaga rozłąki i oddalenia, ale nie zna także ciasnoty. To taki dom, gdzie zaznaje się bliskości bez stłamszenia. I gdzie miejsca jest w sam raz, by poczuć się przytulnie i odrębnie" – pisze o stolicy Danii Paulina Wilk w książce "Pojutrze. O miastach przyszłości".
Dzielnice z problemami
Trudno to wszystko pogodzić z faktem, że duńska inżynieria społeczna jednocześnie ociera się o niebezpieczną granicę autorytaryzmu, a państwo duńskie właśnie zostało pozwane przez kilkunastu własnych obywateli za rasizm. O co chodzi? Dania zaczęła na dużą skalę realizować projekt walki z problemami społecznymi, które dręczą niektóre imigranckie dzielnice poprzez zmuszanie do wyprowadzania się z tych dzielnic obywateli określanych mianem "niezachodnich".
Imigranckie dzielnice nawet w oficjalnych duńskich dokumentach oraz statystykach jeszcze niedawno były nazywane "gettami". Konkretnie chodzi o te części miast, w których ponad połowa mieszkańców jest pochodzenia "niezachodniego" i jednocześnie ponad 40 proc. z nich nie ma pracy. Inne cechy charakterystyczne gett: wysoki poziom przestępczości i znacząca liczba rezydentów bez wykształcenia – nawet zawodowego – a także niższy poziom zamożności. Najważniejsze jest jednak kryterium kulturowo-etniczne – "niezachodniość" to słowo klucz.
Podobne listy "szczególnie narażonych" dzielnic prowadzi także szwedzka policja, jednak w Szwecji jedyne kryteria to te socjoekonomiczne i kryminalne. Nie jest oczywiście tajemnicą, że etniczność mieszkańców i w tym kraju odgrywa ważną rolę, ale Szwedom trzeba przynajmniej przyznać, że w debacie politycznej za wszelką cenę starają się unikać ksenofobicznych uproszczeń.
Duńczycy nie mają takich dylematów. Przy użyciu określeń "zachodni" i "niezachodni" klasyfikują obywateli na tych bardziej i mniej pożądanych. Dodatkowo w oficjalnej statystyce osoby "niezachodnie" to nie tylko imigranci z odległych kulturowo krajów arabskich czy afrykańskich – "niezachodnim" może być również obywatel urodzony w Danii, którego jeden z rodziców pochodzi z "nie-Zachodu".
Przed wybuchem wojny w Ukrainie również imigranci z tego kraju byli "niezachodni", bo mianem tym określa się większość przybyszów spoza Unii Europejskiej (oczywiście z wyłączeniem imigrantów z USA, Kanady, Australii czy Nowej Zelandii). Teraz uchodźcy z Ukrainy, których Dania przyjęła chętnie, dzięki specjalnej poprawce do ustawy mogą wprowadzać się do domów, które mają opuszczać mieszkańcy mniej pożądani.
Według krytyków tej polityki klasyfikowania obywateli stanowi to jeszcze jeden dowód na rasizm duńskiego państwa. Susheela Math, zaangażowana w kampanię "Inicjatywa na rzecz Sprawiedliwości", w wywiadzie dla "Guardiana" powiedziała, że amnestia dla Ukraińców tylko potwierdza, że pomysł z relokacją mieszkańców trudnych dzielnic celuje w osoby o innym niż biały kolorze skóry. Nie chodzi o urbanistyczne marzenia o lepszym świecie, ale o rasizm.
Biedni i niespokojni
Tu jednak przyda się historyczna perspektywa. W 2018 r. centroprawicowy rząd Larsa Løkke Rasmussena wprowadził tzw. pakiet ustaw dla gett. W praktyce chodziło o przymusową asymilację odległych kulturowo imigrantów, na przykład poprzez zobowiązanie ich do posyłania dzieci do duńskich przedszkoli. W tym pakiecie była też zapowiedź likwidacji do 2030 r. dzielnic określonych mianem "gett" (było ich wówczas 28), głównie poprzez zmuszanie ich mieszkańców do wyprowadzki.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY SIĘ PRZENIEŚĆ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"
"To może być nasza ostatnia szansa. W wielu krajach Europy Zachodniej narastają trudności związane z istnieniem gett i paralelnych, żyjących własnym życiem społeczności. W Danii te problemy nie przybrały jeszcze takiej skali. Dlatego użyjemy zdecydowanych środków, aby zatrzymać rozwój sytuacji, zanim zapanowanie nad nią stanie się niemożliwe" – głosiły pierwsze zdania oficjalnego komentarza do tamtej ustawy.
Obecny socjaldemokratyczny rząd Mette Frederiksen niewiele różni w tej sprawie od ich konserwatywnych poprzedników. Po pierwsze, Dania od dłuższego czasu dąży do tego, by centra dla osób ubiegających się o azyl tworzyć w Afryce. Pierwszy taki "outsourcingowy" obóz powstanie w Rwandzie. Po drugie, państwo chce jak najszybciej asymilować mieszkańców pochodzących z innych kultur. Socjaldemokraci działają więc jak kiedyś prawica, ale zaproponowali zamianę politycznie niepoprawnego terminu "getto" na "społeczność równoległa", ewentualnie "obszar prewencji".
Idea likwidowania dzielnic, w których jest więcej niż 50 proc. mieszkańców "niezachodnich", pozostaje więc nienaruszona i właśnie jest realizowana. Wprowadza się ją w życie np. w kopenhaskim Mjølnerparken, dzielnicy dość biednej i uchodzącej za niespokojną, w której "niezachodni" stanowią 80 proc. mieszkańców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sprawę ułatwia fakt, że większość mieszkań w takich niezamożnych dzielnicach to tzw. czynszówki, a nie mieszkania własnościowe. W Danii nie da się wymówić komuś mieszkania z powodu jego pochodzenia. Stosuje się więc inne metody: bloki z mieszkaniami czynszowymi, w których jest wielu "niezachodnich" lokatorów, są na przykład wyburzane albo prowadzi się w nich tak zaawansowane remonty, że wszyscy mieszkańcy muszą się wyprowadzić. A po remontach następuje znaczące podniesienie czynszów.
Kopenhaska Mjølnerparken, w której dochodzi do takich praktyk, nie jest oczywiście dzielnicą idealną. Mieszka w niej trzykrotnie więcej osób skazanych za przestępczość niż w dzielnicach spokojniejszych i… bardziej białych. Dochodziło tu w ostatnich latach do strzelanin, podpaleń samochodów i handlu narkotykami. Jest więcej śmieci na ulicach i więcej pomazanych ścian. Nie da się też ukryć, że przypomina to problemy imigranckich dzielnic w innych krajach, choćby w sąsiedniej Szwecji.
Co więcej, w Szwecji problemy te są tak naprawdę znacznie większe. W najbliższych wyborach parlamentarnych najważniejszym tematem będzie zapewne walka z przestępczością, zwłaszcza tą zorganizowaną, która wyrasta z imigranckich przedmieść. Dlatego stosunek Szwedów do działań duńskich sąsiadów jest ambiwalentny.
Z jednej strony Dania od lat jest krytykowana przez liberalną i lewicową prasę, patrzącą duńskim politykom na ręce znacznie uważniej niż reszta światowych mediów, w których zdaje się dominować silna wiara w duński nation branding: sprawiedliwość, równość, hygge oraz nowoczesność.
Z drugiej strony czołowi szwedzcy politycy urządzają sobie coraz częściej wycieczki do Danii, a socjaldemokratyczny minister ds. integracji Anders Ygeman mówi wprost, że czuje się zainspirowany Danią. "Źle jest mieć w kraju dzielnice, w których większość mieszkańców ma pochodzenie pozanordyckie" – powiedział po oficjalnej wizycie w Danii. I dodał, że jeśli ktoś mieszka w okolicy, w której może rozmawiać tylko w języku kraju, z którego pochodzi, będzie mu trudniej nauczyć się np. szwedzkiego. Polityk zapowiedział nawet, że Szwecja niedługo rozważy skopiowanie duńskiego pomysłu z "degettoizacją" niektórych dzielnic.
To jest przemoc
To jednak nie jest dominująca opowieść w Szwecji. W dzienniku "Dagens Nyheter" ukazał się niedawno reportaż z Danii Niklasa Orreniusa i Hanny Grosshög, który wyjątkowo poruszył opinię publiczną, tradycyjnie zresztą podejrzliwą względem duńskich sąsiadów. Jednym z bohaterów reportażu jest taksówkarz Muhammad Aslam, obywatel Danii, który mieszka w Kopenhadze, odkąd przyjechał tam jako siedmiolatek z Pakistanu.
Aslam jest z dzielnicy Mjølnerparken, ma pracę i czwórkę dorosłych dzieci, z których jedno jest prawnikiem, drugie inżynierem, trzecie psychologiem, a czwarte jeszcze studiuje. Wszystkie urodziły się w Danii i są obywatelami tego kraju, troje pracujących płaci wysokie podatki. W statystykach są jednak obywatelami niepożądanymi, bo "niezachodnimi". Muhammad Aslam pozwał właśnie państwo duńskie do sądu, zarzucając mu dyskryminację etniczną.
Kontrowersyjnym działaniom swojego państwa sprzeciwiają się też niektórzy rodowici Duńczycy. W magazynie "Expo" na zaistniałą sytuację skarżą się mieszkający w Mjølnerparken duńscy emeryci. "Odbieram to jako przemoc – mówi 70-letnia Lisbeth – ludziom zabiera się prawo swobodnego decydowania o tym, gdzie mają mieszkać. A tu są tacy ludzie, którzy mieszkają w tej dzielnicy od 30 lat, dorastali tu, zakładali rodziny". Jej sąsiadka Hanne dodaje: "Przerażające, że coś takiego dzieje się w moim własnym kraju! Nie czuję się już dumna z tego, że jestem Dunką".
Katarzyna Tubylewicz
Pisarka, publicystka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Jest autorką zbioru reportaży o Szwecji "Moraliści" oraz powieści "Własne miejsca", "Rówieśniczki" i "Ostatnia powieść Marcela", a także antologii "Szwecja czyta. Polska czyta" (razem z Agatą Diduszko-Zyglewską). Mieszka w Sztokholmie.