PolskaGlenn Jorgensen: prezydencki tupolew nie uderzył w brzozę

Glenn Jorgensen: prezydencki tupolew nie uderzył w brzozę

Tu-154M rozpadł się w powietrzu - to jedna z podstawowych tez kolejnego raportu parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską. Świadczyć ma o tym układ szczątków salonki na obszarze o promieniu 30-50 metrów i ich stan, m.in. nadpalenia od wewnątrz. Raport był omawiany w czasie posiedzenia zespołu smoleńskiego. W posiedzeniu brał udział Glenn Jorgensen z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego. Joergensen twierdzi, że prezydencki tupolew nie uderzył w brzozę.

- Gorzej niż zbrodnia - tymi słowami szef parlamentarnego zespołu smoleńskiego rozpoczął jego posiedzenie. Macierewicz twierdzi, że w salonce prezydenckiego tupolewa doszło do eksplozji. Poseł Prawa i Sprawiedliwości domaga się ponownego wszczęcia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Macierewicz atakował rząd i media. Jak mówił, nigdy w historii świata jakikolwiek rząd nie włożył tyle wysiłku co nasz w to, by nie dojść do prawdy. Podobne zastrzeżenie miał do środków masowego przekazu. Jego zdaniem, atakują one rodziny i zmarłych w katastrofie.

Mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik części ofiar katastrofy, zapowiedział determinację do wyjaśnienia jej przyczyn. Jego zdaniem, żadna z wątpliwych okoliczności sprawy nie jest jeszcze zamknięta bądź przesądzona - ani kwestia brzozy, ani zapisów wideorejestratorów, ani kwestia odpowiedzialności urzędników BOR.

Mecenas Pszczółkowski wyraził nadzieję, że żaden z polskich prokuratorów nie podpisze się pod raportem końcowym rosyjskich śledczych - gdy ten się ukaże. Jego zdaniem, byłaby to hańba i wykluczałoby to naszych prokuratorów z zawodu. Jak mówił, nie mieli oni nadzoru nad wieloma czynnościami dokonywanymi przez Rosjan - choćby sekcjami zwłok, czy badaniami DNA. Jak mówił, nie było też oględzin miejsca zdarzenia tuż po 10 kwietnia 2010. Dlatego - jego zdaniem - czynności rosyjskich śledczych należałoby zweryfikować.

Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, mówiła m.in. o tych, którzy "obrażają polskich lotników". Oceniła, że nadszedł czas, aby zwierzchnik sił zbrojnych, prezydent Bronisław Komorowski zwrócił honor jej mężowi i zabrał głos w jego obronie.

Duński ekspert na posiedzeniu

W posiedzeniu brał udział Glenn Jorgensen z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego współpracujący z zespołem badającym przyczyny tragedii smoleńskiej. Joergensen twierdzi, że prezydencki tupolew nie uderzył w brzozę. Inżynier zasugerował, że z tragedią związane są władze rosyjskie.

Inżynier powiedział, że przyczyną katastrofy nie było uderzenie samolotu w brzozę. - Znajomość aerodynamiki i analiza śladów na ziemi wskazuje, że prezydencki Tu-154 w ogóle nie zahaczył o drzewo - powiedział inżynier. Trzeba więc, jego zdaniem, zastanowić się, co było prawdziwą przyczyną katastrofy.

Duński inżynier podkreślił, że dojście do prawdy powinno być poza podziałami politycznymi. Dodał, że śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego ma bezpośredni związek z tym, co wcześniej zdarzyło się w Gruzji, a teraz dzieje się na Ukrainie. - To, co zrobimy, jest bardzo ważne nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy - powiedział Glenn Joergensen. Wezwał też członków zespołu parlamentarnego, aby wzięli to pod uwagę przy najbliższych wyborach, gdyż przy obecnej władzy nie ma szans, aby dojść do prawdy. - Trzeba zrobić wszystko, żeby wyjaśnić kwestię Smoleńska - podkreślił Glenn Joergensen.

Wnioski z raportu

W raporcie znajduje się też m.in. relacja kilkudziesięciu osób opisujących ostatnie chwile przed katastrofą. Tezę o rozpadzie samolotu nad ziemią mają potwierdzać prezentowane w dokumencie wyniki badań polskich archeologów, zgodnie z którymi pod Smoleńskiem znaleziono ponad sześćdziesiąt tysięcy szczątków maszyny, często o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych.

Raport pt. "Cztery lata po Smoleńsku. Jak zginął prezydent RP" z załącznikami liczy ponad 200 stron.

We wstępie szef zespołu Antoni Macierewicz (PiS) pisze, że po czterech latach od katastrofy przedstawiciele administracji rządu "i powolnej mu prokuratury" wciąż nie chcą uczciwie zbadać jak zginęła elita państwa polskiego. Zarzuca premierowi Donaldowi Tuskowi, że już 10 kwietnia 2010 roku miał "unikatową wiedzę" od rosyjskich władz o przebiegu katastrofy, którą nie podzielił się z prokuraturą.

Z kolei szefowi MSZ Radosławowi Sikorskiemu zarzuca, że po tragedii okłamał Jarosława Kaczyńskiego i "okłamuje nadal polskie organa ścigania i opinię publiczną".

"W rozmowie, którą przeprowadził z Jarosławem Kaczyńskim około 30 minut po tragedii minister spraw zagranicznych nie miał wątpliwości, co się stało i kto jest za to odpowiedzialny. Winni mieli być polscy piloci, którzy sprowadzili Tu-154M zbyt nisko, zaczepili o drzewa i w ten sposób doprowadzili do odwrócenia samolotu do góry kołami i do katastrofy. (..)Rzecz w tym, że istnieją zapisy rozmów prowadzonych przez kontrolerów na wieży w momencie katastrofy. I nie ma tam mowy o drzewie niszczącym skrzydło Tu-154M ani o autorotacji samolotu, nie podnosi się tam także winy polskich pilotów" - napisał Macierewicz.

"Tusk milczał godząc się na oszustwa, Sikorski kłamał aktywnie wspierając Putina w jego ataku na polskich pilotów i na Polskę" - stwierdził szef zespołu.

Macierewicz podkreśla, że najważniejszym ustaleniem raportu są wyniki analizy zdjęć szczątków Tu-154M, "które pokazują jak doszło do wybuchu i zniszczenia salonki prezydenckiej". Szef zespołu napisał, że salonka została rozerwana nad ziemią, a jej fragmenty znaleziono na obszarze o promieniu 30-50 metrów.

W rozdziale zatytułowanym "Jak zginął Prezydent RP: corpus delicti pod nogami D. Tuska" znajduje się kilkadziesiąt zdjęć. Jedno z nich przedstawia - według autorów raportu "rozbitą i okopconą szybę okna prezydenckiej toalety". Jak zaznaczają jest widoczna "rozerwana i nadpalona tapicerka wewnętrzna" oraz "wydmuchnięte ocieplenie i konstrukcja burty". Na innych fotografiach widać m.in. "widok fragmentu prawej burty od strony wewnętrznej", "wyrwane drzwi salonki prezydenckiej", a także rozerwane otwory: drzwiowy i okienny, które - jak czytamy w opisie - są "wywinięte na zewnątrz i do góry poszycia". W raporcie znajduje się też zdjęcie z opisem "wyrwany, rozerwany i nadtopiony panel wewnętrznej tapicerki kadłuba Tu-154M".

Autorzy przekonują, że "oba uzupełniające się fragmenty obramowania okna salonki prezydenckiej zostały zlokalizowane w odległości 28 metrów od siebie, w kierunku prostopadłym do kierunku przemieszczania się Tu-154M". "Takie wzajemne położenie jednoznacznie wskazuje na eksplozyjny charakter przemieszczenia się ich na miejscu zdarzenia" - czytamy.

Jeden z rozdziałów raportu to zebrane relacje 46 świadków opisujących eksplozję Tu-154M. "Usłyszałem dźwięk silnika jakiegoś samolotu, następnie przytłumiony huk, niejako trzask. W tym też momencie dostrzegłem ciemniejszy punkt we mgle, jakby dym, po czym w mgnieniu oka pojawiła się tam kula ognia, która zapadła się do środka i zniknęła" - to świadectwo mieszkańca bloku naprzeciwko radiolatarni.

Przytoczono też słowa innego ze świadków, który stał w pobliżu garaży Anatolij Żujew. "Niczego nie było widać, ani samolotu, ani nic, a dźwięk samolotu taki równy, piękny, miękki. Odszedłem, żeby popatrzeć, a jego nie widać, a ryk słychać. I potem motory jak nie rykną, ile w nich mocy i jak się nie zerwał, jak tylko samolot był w stanie. I poleciał tak migiem - furt, przemknął. I taki wybuch był jak żółtko, żółtko jajka. Okrągłe i nic więcej" - relacjonował.

Wśród świadków jest też załoga Jaka-40, który wylądował wcześniej na lotnisku. "Czekaliśmy na wylądowanie Tupolewa. Słyszeliśmy, jak się zbliża. W pewnym momencie był jeden huk, za chwilę drugi huk, po czym cisza" - powiedziała stewardesa Agnieszka Żulińska. Z kolei technik Remigiusz Muś wspominał: "Po kilku minutach usłyszeliśmy charakterystyczne gwiżdżące brzmienie silników Tupolewa, typowe dla zmniejszanych obrotów przy zniżaniu. Nagle obroty wzrosły do maksymalnych. Po dwóch sekundach uderzenie i trzy wybuchy i krótko trwający dźwięk zatrzymującego się jednego silnika, a potem już cisza".

W raporcie znajduje się też opracowanie duńskiego inżyniera Glenna Joergensena, który udowadnia na podstawie aerodynamicznej analizy przebiegu wydarzeń ostatnich sekund lotu, że teza o wykonaniu przez samolot beczki jest fałszywa. "Samolot przeleciał nad brzozą na wysokości ponad 30 metrów, a poza tym oderwanie nawet 4-6 metrowego fragmentu skrzydła nie mogło być przyczyną takiej katastrofy" - czytamy w raporcie.

Z kolei nawigatorzy Kazimierza Grono i Wiesław Chrzanowski stwierdzają, że przyczyną tragedii były błędy i świadome działania rosyjskich nawigatorów, a nie postępowanie polskich pilotów. - Przyczyną zejścia samolotu Tu-154M poniżej ścieżki zniżania oraz odchylenie od głównego kierunku lądowania była zła praca nawigatorów KSL (kierownik systemu lądowania -red.), którzy pod wpływem osób trzecich wybrali zły system sprowadzania samolotu, a następnie podawali polskim pilotom fałszywe informacje" - czytamy w raporcie.

Pozostałe rozdziały są poświęcone m.in. analizie zniszczenia wybranych fragmentów lewego skrzydła oraz obecności funkcjonariuszy SPECNAZU na miejscu katastrofy. Jak czytamy w raporcie pierwsze relacje mówią o pojawieniu się funkcjonariuszy o godzinie 10:23.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)