Gilowska: takie świstki spowodowały zamach stanu
Zyta Gilowska zakończyła przeglądanie swojej teczki w Kancelarii Tajnej Sądu Lustracyjnego. Była minister finansów po zapoznaniu się z dokumentami na swój temat oświadczyła, że nie ma tam nic, co by ją obciążało. Jestem zdumiona, jak przy pomocy takich świstków dokonano w Polsce zamachu stanu i wygoniono mnie z rządu; to dowodzi jak słabe jest państwo polskie - powiedziała po zapoznaniu się z aktami swojej sprawy.
Nie uginam się pod żadnym brzemieniem. Zaskoczyło mnie, że to taka lipa - takie były pierwsze słowa Gilowskiej po wyjściu z kancelarii tajnej sądu. Dodała, że jej rzekome zarejestrowanie - co miało wzbudzić zdziwienie jednego ze świadków z jej sprawy - dokonane było w wydziale zajmującym się archiwum, a nie pozyskiwaniem źródeł informacji.
Tam po prostu nic nie ma. Dowiedziałam się, że w tym czasie SB w Lublinie, w tym również wydział II (kontrwywiad, ten, który miał zarejestrować TW "Beatę", którą według Rzecznika Interesu Publicznego jest Gilowska), miał zarejestrowanych kilka "Beat" - co najmniej dwie były w tym samym wydziale. W dokumentacji jest bałagan, numery są mylone, a sprawy, które mi się przypisuje, nie były mi w ogóle znane - mówiła była wicepremier i minister finansów.
Mówiła dziennikarzom, że jej w aktach jest mowa o jakichś cudzoziemcach i oficerach służb PRL, których ona w ogóle nie znała. Sprawa w Lubartowie, na Majdanku, obywatele brytyjscy - wyliczała Gilowska. Oświadczyła, że w PRL nigdy nie była w Lubartowie, a nazistowskiego obozu w Majdanku nie odwiedzała do dziś. Nie ma donosów, jest mowa o tym, że szuka się jakichś niemieckich i brytyjskich szpiegów - dodała.
Oceniła, że materiały te nie dawały Rzecznikowi Interesu Publicznego podstaw do wystąpienia o jej lustrację. To był jakiś blef, obliczony na to, że się przerażę i ucieknę - uważa Gilowska. Jej zdaniem, także zeznania świadków z jej sprawy, nie są dla niej obciążające. Funkcjonariusze SB mówią tam, że nie spotkali się z przypadkami fałszywej rejestracji, ale zarazem mówią, że oni "taśmowo" podpisywali różne papiery - powiedziała.
Pytana o Witolda Wieczorka, byłego funkcjonariusza SB, który - jak mówił publicznie - wciągnął ją na listę swych agentów wbrew jej woli i bez jej wiedzy, Gilowska powiedziała, że Wieczorek sam nie wie czy i kiedy miałoby się to stać. Chyba rzeczywiście mnie wciągnął. Na pewno wbrew mojej woli - oświadczyła.
Proszona o ustosunkowanie się do wypowiedzi zastępcy Rzecznika Interesu Publicznego Jerzego Rodzika, który w zeszłym tygodniu mówił, że dowody w sprawie Gilowskiej są porównywalne z dowodami w innych sprawach, oświadczyła, że nie wyobraża sobie, by podobne dowody wystarczyły, "by wystawić komuś mandat".
Adwokat Gilowskiej, mec. Kruszyński, który jeszcze przed wejściem do sądu mówił, że najlepszy będzie proces lustracyjny według dotychczasowych zasad, po wyjściu z sądu zmienił zdanie. Po tym, co zobaczyłem sądzę, że wszystko powinno się ujawnić, choć z początku wobec tej koncepcji byłem krytyczny - mówił dziennikarzom dodając, że nie dostrzegł żadnego dowodu świadczącego przeciwko swej klientce.
Sprawę Gilowskiej Kruszyński porównał do lustracji współtwórcy reformy administracyjnej kraju prof. Michała Kuleszy, którego Sąd Lustracyjny w 2000 r. oczyścił z podejrzenia o agenturalność, nie znajdując w przedłożonych w sprawie materiałach dowodów go obciążających. Tu jest jeszcze gorzej. W tamtej sprawie były jakieś cienie meldunków jakiegoś ubeka, a tu nie ma nic - dodał Kruszyński.
Kruszyński liczy na szybkie zakończenie procesu Gilowskiej, który ma ruszyć 2 sierpnia. Nie wiadomo, czy Sąd Lustracyjny zdąży wydać prawomocny wyrok wobec Gilowskiej przed wejściem w życie nowej ustawy lustracyjnej, która likwiduje ten sąd. Sąd będzie miał 3 miesiące od wejścia w życie ustawy, na umorzenie niezakończonych spraw.