Geopolityka i moralność. Wojna może zrozumiała, ale niesprawiedliwa [OPINIA]
Interesy geopolityczne i polityczna gra pozostają czasem w sprzeczności z ocenami moralnymi. I tak jest w tej sprawie. Jeśli nawet Polska nie może nie grać na Izrael i USA w tej wojnie, to i trudno nie dostrzec, że atak na Iran nie jest wojną sprawiedliwą. A to oznacza, że nie może być usprawiedliwiony z perspektywy moralnej - pisze dla WP Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Atak na Izraela na Iran jest krótkoterminowo zrozumiały politycznie i geopolitycznie. Jeśli chodzi o politykę Benjamin Netanjahu, zapewnił sobie dalszą, w zasadzie bezproblemową władzę, wzmocnił swój autorytet i jeszcze poszerzył popularność. Obrońcy ojczyzny się nie atakuje.
Geopolitycznie (i znowu krótkoterminowo) ta decyzja też jest oczywista, izraelski przywódca wykorzystał prezydenturę Trumpa i jej kompletną niestabilność do "przycięcia trawy" w Iranie, załatwienia swoich interesów, dalszego osłabienia islamskiej rewolucji, a także zatrzymania na pewien czas irańskiego programu nuklearnego. A skoro mógł to zrobić, to zrobił, bo niby co miałoby go powstrzymać?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kot z Ukrainy kontra dron. Zaskakujący finał pojedynku
Brak wizji długofalowej
Tyle, że to jest myślenie krótkoterminowe. Długoterminowo sytuacja staje się nieco bardziej skomplikowana. Toczenie wojen na wielu frontach, regularne "przycinanie trawy", likwidacja przywódców ruchów terrorystycznych czy liderów państw, wcale nie zmieni położenia Izraela.
Iran nie przestanie istnieć, a ataki na niego bynajmniej nie zmniejszą nienawiści wobec państwa żydowskiego. Palestyńczycy - zarówno ci ze Strefy Gazy, jak i ci z Zachodniego Brzegu - nadal będą istotnym graczem, bo nawet ich deportacja nie sprawi, że przestaną istnieć, a jedyne, coś można zyskać to wzmocnienie nienawiści do Izraela.
Nienawiści, która - co jakiś czas - będzie eskalować i przybierać formy terrorystyczne (nie zawsze i nie wszystkiemu da się zapobiec), a coraz częściej - w zmieniającym się geopolitycznym układzie sił - może przybierać także formy polityczne.
Aż dziw, że Izrael i Izraelczycy tego nie widzą. To, co krótkoterminowo im się opłaca i może przynieść szybkie efekty polityczne, długoterminowo może działać przeciwko nim. Jeśli jest się samotną wyspą w świecie islamu, jeśli we własnym państwie ma się istotną grupę arabską, to nie można nieustannie z nią wojować, odbierać jej kolejnych praw i opierać się wyłącznie na sile. Świat islamu - choć podzielony - odzyskuje świadomość polityczną, a słabnące wpływy USA wcale nie gwarantują wiecznego bezpieczeństwa. Z tej perspektywy także można i trzeba oceniać działania Izraela.
Dialog, rozmowy, ustępstwa, rozwiązanie dwupaństwowe - to wszytko jest trudniejsze (i wcale nie daje pewności), ale - jak się zdaje - skuteczniejsze długoterminowo. Łatwiejsze jest eskalowanie, wykorzystywanie przewagi. Ale to nie buduje pokoju.
Polska w geopolitycznej układance
Polska nie jest oczywiście uczestnikiem tego starcia. Nasze stanowisko jest w nim trzeciorzędne, a układ geopolityczny sprawia, że - niezależnie od różnych emocji Polek i Polaków - dynamika relacji międzynarodowych umieszcza nas w układzie amerykańsko-izraelskim.
Iran pozostaje istotnym sojusznikiem Rosji, Izrael jest kluczowym partnerem USA, a Polska - pozostając jednak w układzie bezpieczeństwa gwarantowanym przez Stany Zjednoczonego - wielkiego wyboru nie ma i nie będzie zajmować odrębnego stanowiska w tej sprawie.
Nasze bezpieczeństwo jest za bardzo zależne od USA i humorów Donalda Trumpa, by ktokolwiek z osób odpowiedzialnych za politykę zdecydował się w tej sprawie na odrębne zdanie.
Iran zresztą - o czym też nie należy zapominać - zdecydowanie nie jest bohaterem z naszej bajki. To reżim autorytarny, teokratyczny, wrogi wielu z wartości człowieka, a do tego sprzyjający Rosji.
To wszystko sprawia, że nie bardzo widać powody, by Polska i polskie władze w jakiekolwiek sposób zajmowały stanowisko sprzyjające temu krajowi.
Nie jest też w naszym interesie (bo nie jest to w ogóle w interesie świata) osiągnięcie przez reżim ajatollahów zdolności produkcji broni jądrowej. Im ma ją więcej państw, w tym funkcjonujących w przestrzeniach dalekich od stabilności, tym świat staje się mniej bezpieczny. O tym też nie wolno nam zapominać, bo sytuację międzynarodową ocenia się nie tylko z perspektywy moralnej, ale i politycznej. A Polska ma swoje interesy, które nieszczególnie pokrywają się z interesami Iranu, a bliższe są (choć też nietożsame) z interesami Izraela.
To nie jest wojna sprawiedliwa
To wszystko nie oznacza jednak, że da się usprawiedliwić moralnie ataku na Iran przeprowadzonego przez Izrael. Żeby wyjaśnić, co zakłada "wojna sprawiedliwa", posłużę się zapisami Katechizmu Kościoła Katolickiego, który dość precyzyjnie określa zasady usprawiedliwionego moralnie użycia siły militarnej.
Autorzy katechizmu jasno podkreślają, że wojna sprawiedliwa (usprawiedliwione moralnie użycie siły militarnej) jest możliwe w sytuacji obrony, a obrona jest usprawiedliwiona, gdy "szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i niezaprzeczalna", "wszystkie pozostałe środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się nierealne lub nieskuteczne", gdy istnieją uzasadnione warunki powodzenia walki i gdy "użycie broni nie pociąga za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć" (KKK 2309).
Zimna ocena tego ataku nie pozostawia wątpliwości. Atak Izraela nie był obroną, bo… Iran nie miał arsenału atomowego i nie szykował się do ataku na Izrael (a przynajmniej nie w dającej się przewidzieć, bliskiej przyszłości).
Czy szkoda wyrządzona światu przez Iran, gdyby nawet otrzymał on możliwość dysponowania bronią jądrową, jest na tyle wysoka, by usprawiedliwić atak? To także nie wydaje się oczywiste, nawet jeśli założyć, że Iran rzeczywiście dążył do posiadania broni atomowej, i jeśli wziąć pod uwagę tylko interesy (długoterminowe) Izraela.
Gdyby zresztą traktować poważnie argument, że Izrael musiał bronić się przed potencjalnymi, a nie realnymi zdolnościami Iranu, to oznacza to przyznanie każdemu państwu prawa do uprzedzającego ataku na inne państwo, które mu zagraża. Mówiąc brutalnie: nawet jeśli zagrożenie to było realne, podobne zagrożenie jest w relacjach międzypaństwowych dość powszechne. I nie może usprawiedliwiać działań militarnych.
Nie jest też tak, że nie było innych środków na przeciwdziałanie, bo pamiętajmy, że USA prowadziły z Iranem rozmowy o broni jądrowej, a one wcale nie były skazane na niepowodzenie. I wreszcie nie sposób nie zadać pytania, czy długofalowe skutki użycia broni nie będą gorsze niż jego zaprzestania. To wszystko sprawia, że można - bez ryzyka większego błędu - powiedzieć, że ta wojna nie znajduje usprawiedliwienia moralnego.
Wojny świętej nie da się usprawiedliwić
Ale trzeba tu dodać jeszcze jedną rzecz. Wojna, a przynajmniej jej usprawiedliwienie, jakie przyjmuje część środowisk politycznych Izraela, czyni w istocie każdą wojnę na Bliskim Wschodzie wojną świętą.
Żydzi mają mieć biblijne prawo do Wielkiego Izraela, a to ma oznaczać, że każdy model działania, by go "odzyskać" czy "utrzymać nad nim kontrolę" staje się usprawiedliwiony. Tak jednak zwyczajnie nie jest. Wojna święta wprowadza w kategorie moralne kryteria, które nie powinny się w niej znajdować. Oceniamy pewne działania nie na podstawie (rzekomych czy realnych, to nie ma znaczenia) praw religijnych czy religijnie motywowanych uprawnień, ale na podstawie wspólnych wszystkich kryteriów moralnych.
Z tej perspektywy Palestyńczycy mają przynajmniej takie same prawa do tej ziemi, jak Żydzi. Iran zaś ma takie samo prawo do prowadzenia własnej, suwerennej polityki, jak Izrael. Kategorie religijne tylko zaciemniają te jasne zasady. Właśnie dlatego motywowana religijnie wojna nigdy nie jest ani naprawdę religijna, ani nawet sprawiedliwa.
A przypominali o tym jednym głosem papież Franciszek i jeden z najwybitniejszych laickich znawców teorii wojny sprawiedliwej Michael Walzer.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".