Gen. Roman Polko: terroryści atakują tam, gdzie jest im łatwiej uderzyć
Nie jesteśmy ani Wielką Brytanią ani Stanami Zjednoczonymi, ale doświadczenia minionych lat uczą, że terroryści po prostu atakują tam, gdzie jest im łatwiej uderzyć. Jeżeli nasze systemy, zabezpieczenia będą słabsze, to Polska stanie się obiektem zamachu. Po co atakować ambasadę amerykańską, skoro są hotele w Polsce, w których przebywają Amerykanie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Roman Polko, były dowódca GROM. Według generała problemem jest przygotowanie polskich służb do ataku terrorystycznego. - Zamiast realnych ćwiczeń z prawdziwą sytuacją zagrożenia, robi się pokazówki po to, żeby się w kwitach wszystko zgadzało - dodaje.
WP: Ewa Koszowska, Wirtualna Polska: Były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Paweł Pruszyński wyjawił, że w Polsce podczas pasterki w 2003 r. udaremniono próbę zamachu terrorystycznego. Wiedział pan o tej akcji?
Gen. Roman Polko: Podobne sygnały pojawiały się od informatorów i szczerze mówiąc, nie wiem komu i czemu służy wyciąganie tego typu spraw. Skoro wtedy nie zostało to podane do publicznej wiadomości, to teraz zrobiono to chyba po to, żeby siać zamęt przed kolejną pasterką.
WP: Płk. Aleksander Makowski w Radiu Zet przyznał, że Al-Kaida szykowała zamach również w 2005 roku. Czy takich prób było więcej?
- Takich sygnałów służby odbierają wiele. Trudno jest je jednak zweryfikować, bo nawet minister koordynator nie ma prawa poznać bezpośrednio informatora. To się wiąże z likwidacją w 2006 roku WSI. Pytanie, na ile jest to rzeczywiste zagrożenie? Kto powinien podnosić stan gotowości i ponosić koszty? To się wiąże z konkretnymi wydatkami z budżetu.
WP: Czy Polska jest teraz na celowniku terrorystów? Jak to się zmieniało z upływem lat?
- Kiedy wstępowaliśmy do NATO byliśmy raczej bazą logistyczno-wypoczynkową dla terrorystów. Nikt się specjalnie Polską nie zajmował. Zamach w Polsce nie miałby wtedy żadnego większego oddźwięku. W tej chwili przez to, że odgrywamy coraz większą rolę, że w Polsce są organizowane różnego rodzaju wydarzenia o charakterze międzynarodowym np. odbędzie się tu w 2016 roku szczyt NATO, to już z tego pięciorzędnego celu przechodzimy do celów, powiedzmy może nie pierwszo-, ale drugoplanowych. Wiadomo, nie jesteśmy ani Wielką Brytanią ani Stanami Zjednoczonymi, ale doświadczenia minionych lat uczą, że terroryści po prostu atakują tam, gdzie jest im łatwiej uderzyć. Jeżeli nasze systemy, zabezpieczenia będą słabsze, to Polska stanie się obiektem zamachu. Po co atakować ambasadę amerykańską, skoro są hotele w Polsce, w których przebywają Amerykanie.
WP: Czy straszenie ma uświadamiać ludziom, że byliśmy w trudnych sytuacjach i się udawało?
- Wręcz przeciwnie, ma uśpić czujność, przecież "nic się nie stało". Ja najbardziej nie lubię tych głosów, które pojawiły się po Euro 2012: "Popatrzcie, przeprowadziliśmy taką dużą imprezę i tak ją przygotowaliśmy, że terroryści nie odważyli się nas zaatakować". A teraz popadliśmy w stan bezczynności, samozadowolenia, który zawsze jest groźny. Tymczasem Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego, w którym braliśmy udział wykazał, że w Polsce nie wiadomo, kto odpowiada za zwalczanie terroryzmu. Jest co najmniej kilka instytucji, które tym się zajmują, ale brak tej jednej, wiodącej, która by miała zdolność decyzyjną. Z tym się wiąże też odpowiedzialność. Stąd takie rozmywanie tych ognisk, ponieważ łatwiej jest różnego rodzaju strukturom, instytucjom funkcjonować, kiedy nie biorą pełnej odpowiedzialności za możliwe zdarzenie o charakterze terrorystycznym.
WP: Terroryści dysponują już Polakami, którzy za odpowiednim wynagrodzeniem mogą dopuścić się aktu terroru?
- Tego, niestety, nie można wykluczyć. W każdej, nawet najlepszej demokracji, co pokazują przykłady chociażby z Norwegii, mogą się znaleźć szaleńcy. Stąd też istotne jest, żeby służby patrzyły na to, co się dzieje w internecie, weryfikowały i łączyły zdarzenia. Żeby to nie było masowe sprawdzanie ludzi, przez co uciążliwe stają loty samolotem i wejścia na różne imprezy, tylko punktowe, wyprzedzające działania, jakimi jest zajęcie się ludźmi, którzy są w kręgu podejrzenia i kiedy zachodzi rzeczywista obawa, że ktoś taki może dokonać zamachu. Przykładem jest ostatni wypadek w Australii, gdzie zamachowiec stwarzał przesłanki i powinien być pod obserwacją.
WP: Służby liczą na współpracę społeczeństwa?
- Oczywiście. Tylko, że te komunikaty, które wysyłają ludzie np. o niebezpiecznych paczkach czy dziwnych zdarzeniach, na niewiele się zdadzą. Nic nie daje edukacja społeczeństwa, jeśli policja czy służby są niedokształcone. Niedawno byłem świadkiem szalonej jazdy po Krakowskim Przedmieściu. Pirat drogowy wjeżdżał na chodniki i prawie rozjeżdżał dzieci. Okazało się, że gdybym chciał skutecznie dokonać zgłoszenia, straciłbym na to cały dzień. Zadzwoniłem na policję i podałem numery rejestracyjne samochodu kierowcy. Policjant zamiast wysłać najbliższy patrol, żeby zobaczył co się dzieje i zareagował, powiedział do mnie: "Panie, to nie Ameryka". Od razu chciał mnie ściągnąć na przesłuchanie. Stąd też nie dziwię się zwykłym obywatelom, że takich sygnałów po prostu nie wysyłają policji.
WP: Czy w związku ze zbliżającymi się świętami i upublicznieniem raportu na temat tajnych więzień CIA powinniśmy się czuć zagrożeni?
- Myślę, że nie powinniśmy popadać w histerię, ale rozwaga jest zawsze potrzebna. Raport, a nawet nie tyle sam raport, co młócka toczona wokół niego, że Polacy torturowali ludzi, jest po prostu głupotą administracji. Nie słyszałem, żeby Al.-Kaida opublikowała swoje raporty na temat głodzenia czy podrzynania tępymi nożami gardeł niewinnych ludzi. Dopiero co przyglądaliśmy się z niedowierzaniem masakrze, która miała miejsce w pakistańskiej szkole, gdzie zostało zabitych ponad 100 dzieci. Kiedy ma się świadomość, że z rąk złapanego bandyty został stracony mój towarzysz broni - a służby amerykańskie ponosiły takie straty - to trudno ode mnie wymagać, nawet z takiego czysto ludzkiego względu, humanitarnego podejścia do bandyty, który szykuje kolejne zamachy.
WP: Na co powinniśmy być wyczuleni?
- Przede wszystkim musimy pamiętać, że żyjemy w środowisku zinformatyzowanym. Najważniejszy jest bezpośredni kontakt z osobą, która pojawia się w otoczeniu moim, bliskich i rodziny. Rozmowa może wypłoszyć zamachowca. Anonimowość to jest coś, co sprzyja terrorystom. Powinniśmy reagować na wszystkie dziwne zdarzenia, osoby.
WP: Służby są przygotowane, żeby udaremnić atak?
- Tak naprawdę nie było takiej weryfikacji w boju. To już jest problem. Zamiast realnych ćwiczeń z prawdziwą sytuacją zagrożenia, robi się pokazówki po to, żeby się w kwitach wszystko zgadzało. A nie o to w tym wszystkim chodzi. To samozadowolenie służb w moim przekonaniu jest bardzo niebezpieczne, bo powoduje uśpienie czujności i stratę czasu. Nasi generałowie i ludzie, którzy w służbach odpowiadają za bezpieczeństwo, przed cywilnymi stukają obcasami i potakują głowami, zupełnie zapominając o tym, od czego są.
Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska