Gdzie jesteś, Bruno? Wkraczał w dorosłe życie. Zaginął w dolinie cieni
- Wierzę, że uda się odnaleźć Bruna, bo inaczej... Chociaż jest to trudne. Im więcej czasu mija od jego zaginięcia, tym coraz bardziej realne stają się najgorsze scenariusze. Jednak szukam go i na tym się skupiam. Dopóki mam plan i ludzie chcą pomagać, to jest jeszcze szansa - mówi ojciec Bruna, Piotr Muschalik. W najbliższych tygodniach rusza wyprawa poszukiwawcza do Indii. Ojca będzie wspierać agencja detektywistyczna.
Trzytygodniowa podróż po Indiach miała być przygodą życia 24-letniego wówczas Bruno Muschalika z Zabrza. Chłopak skończył studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach, we wrześniu miał zacząć pracę w międzynarodowej firmie w Krakowie. Chciał odpocząć i zresetować się, tym bardziej, że po wakacjach czekała go wymagająca praca w dużej firmie i przeprowadzka do innego miasta.
Pod koniec lipca 2015 r. Bruno zapakował plecak i wyruszył.
- Codziennie mnie i mamie Alinie relacjonował, gdzie jest i opowiadał, gdzie będzie jutro. Był przejęty tym, żebyśmy się nie martwili o niego. Zafascynowały go Indie, mówił, że ludzie są cudowni, ktoś go zaprosił na obiad, zaskoczony był ich gościnnością i serdecznością - opowiada Wirtualnej Polsce Piotr Muschalik, ojciec Bruna, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.
- Z perspektywy czasu widzę że powinna mi się zapalić czerwona lampka. Mogłem go bardziej uczulić na zbyt bezpośrednie relacje, ale ufałem, że potrafi ocenić ewentualne zagrożenia i jest ostrożny - dodaje.
U stóp "siedziby śniegów"
Ze stolicy Indii New Delhi Bruno pojechał do doliny Manali, otoczonej pasmem Himalajów. Był tam trzy dni. To typowo turystyczne miasto w górach, które można porównać do Zakopanego. Noc z 8 na 9 sierpnia spędził w hostelu Manalsu Guest House. Rano miał jechać autobusem do doliny Parvati, położonej w północnych Indiach. To pół dnia jazdy. Tamtejsze malownicze szlaki trekkingowe ściągają wielu turystów z całego świata. Przez środek doliny przebiega groźna i rwąca rzeka o tej samej nazwie, co dolina - Parvati.
- To bardzo wzburzona rzeka, sam jej widok wzbudza strach. Wokół niej są małe miejscowości turystyczne, a wioska Kasol leży w głębi tej doliny. Tam pojechał Bruno. Wiadomo, że wysiadł w Kasol i tu się kończy trop. Kierowca autobusu, który go wiózł, zapamiętał Bruna, bo następnego dnia syn podjechał tym busem kilka kilometrów. To ostatni moment, kiedy był na pewno widziany. Reszta to są domysły - relacjonuje ojciec chłopaka.
Kasol to wioska leżąca nad brzegiem rzeki Parvati, służąca jako baza wypadowa dla wycieczek turystów w góry.
Bruno miał zostać w Parvati trzy dni, potem wrócić do hostelu w Manali, gdzie zostawił część rzeczy i pojechać do Delhi, a stamtąd wrócić do Polski. Nie pojawił się jednak pod koniec sierpnia na lotnisku, ani nie odebrał swoich ubrań z pensjonatu.
"To dolina cieni"
Wrzucam w Google hasło "dolina Parvati" w języku angielskim i natychmiast wyskakują artykuły o turystach, którzy tam zaginęli.
- To dolina cieni - uważa Piotr Muschalik.
Jak podaje indyjska gazeta "The Tribune", od 1998 r. zaginęło tam 12 cudzoziemców. Rok po zniknięciu Bruna, w tym samym rejonie przepadł doświadczony podróżnik, 35-letni Amerykanin Justin Alexander Shelter. Mężczyzna 22 sierpnia 2016 r. udał się na trekking w dolinie Parvati. Po jakimś czasie został uznany za zmarłego, chociaż jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono.
- Większość mieszkających w dolinie Parvati trudni się nielegalnym handlem haszyszem. Tam działa regularna mafia, prowadzą jakieś szwindle na boku, nie chcą płacić podatków i nie prowadzą legalnych interesów - uważa Piotr Muschalik.
Podobnego zdania jest detektyw Bartosz Weremczuk z biura detektywistycznego Weremczuk & Wspólnicy, który włączył się w poszukiwania Bruna.
- Region, w którym zaginął Bruno, jest chętnie odwiedzany przez turystów z całego świata. Niestety, nie należy on do bezpiecznych, o czym mówią nie tylko doniesienia medialne z całego świata - uważa Weremczuk.
"Dolina Parvati ma swoje ciemne strony, które musisz znać, zanim się tam udasz" - pisze indyjska podróżniczka Abghigya na portalu tripoto.com. "Mówią, że dolina zjada ludzi, znikają w powietrzu bez żadnego śladu". I przypomina historię dwóch francuskich trekkerów, którzy zaginęli w północnych Indiach w 2018 r., dwa lata po zniknięciu Bruna. To 21-letni Francois Xavier Camille i 20-letni Valentin Gorges. Ich ciał do dziś nie odnaleziono, a indyjskie władze dawno zaprzestały ich poszukiwań.
"Jedno jest pewne: Himalaje są ogromne i wspaniałe, a człowiek jest tylko miniaturą w porównaniu z mocami natury. Głupotą jest rzucić wyzwanie naturze i ulec fascynacji adrenaliną, haszyszem i chęcią zbadania najgroźniejszych ścieżek" - kończy swój wpis blogerka.
Podróżniczka sugeruje, że zaginieni w tym rejonie codzoziemcy ulegli narkotykom lub wybrali się w trudną drogę w Himalaje. Czy Bruno miał skłonności do używek i był przygotowany na wyprawę w góry?
- Może kiedyś trawkę popalił, ale nic poza tym. Mieszkałem z nim, gdyby używał narkotyków, to wiedziałbym o tym. Jego wyniki w nauce nie wskazują na to - mówi Piotr Muschalik. - I nie był przygotowany na wyprawę w Himalaje, nawet butów górskich nie miał ze sobą. Nie interesował się wspinaczką. To prawda, że był wysportowany, ale nie miał takich zainteresowań ani ekwipunku - dodaje ojciec.
Sąd wznowił dochodzenie
9 sierpnia 2015 r. urwał się kontakt z Brunem. Rodzice natychmiast zawiadomili o tym polską ambasadę w New Delhi, tamtejsza policja rozpoczęła śledztwo. Piotr Muschalik pojechał do Indii, rozwiesił setki plakatów ze zdjęciem syna, rozdał tysiące ulotek.
Policja nic nie zrobiła, więc dwa lata temu wystąpił do Sądu Najwyższego Indii i złożył pozew przeciwko ich bezczynności. Jego upór i konsekwencja doprowadziły do tego, że sąd kazał wznowić dochodzenie.
- Są uwzględnił pozew i nakazał poszukiwanie Bruna indyjskiej policji CID. To odpowiednik naszego Centralnego Biura Śledczego Policji (CBŚP). Od tego czasu policja regularnie składa sprawozdania z czynności, które zlecił jej sąd i tych, o które my aplikujemy. Przeszukali okolicę, przesłuchali tubylców - relacjonuje ojciec Bruna. - Nie odłożyliśmy sprawy, dalej metodycznie działamy - dodaje.
Następna rozprawa odbędzie się 6 sierpnia. Za przykładem Piotra Muschalika poszły inne rodziny, których bliscy zaginęli w tym rejonie.
Trop: dziewczyny z Izraela
Po sześciu tygodniach poszukiwań Bruna zgłosił się świadek, a potem drugi, którzy twierdzili, że widzieli 24-latka w miejscowości Leh koło Kaszmiru, po drugiej stronie Himalajów. Miał tam być w towarzystwie dwóch dziewczyn, które podawały się za Izraelitki.
- To dało nam ogromną nadzieję. Natychmiast tam pojechałem, zacząłem rozwieszać plakaty, pytać okolicznych mieszkańców. Znalazł się kolejny świadek, który miał widzieć syna z dwiema dziewczynami w swoim sklepie. Bardzo dokładnie i wiarygodnie go opisał - opowiada ojciec.
Z opisu sklepikarza wynikało, że Bruno przyszedł do jego punktu handlowego z dwiema dziewczynami, które chciały kupić chusty i jakieś pamiątki. Miały mówić właścicielowi sklepu, że chcą pojeździć po Indiach, a potem wrócić do Izraela. Nie wiadomo jednak, czy młody mężczyzna, który z nimi był, to faktycznie Bruno, bo nie zamienił z handlowcem nawet jednego słowa.
- Pojechałem do Izraela, wystąpiłem tam w publicznym radiu i portalu o dużym zasięgu, takim jak Wirtualna Polska. Poprosiłem, żeby dziewczyny się zgłosiły, ale nie było żadnego odzewu - mówi ojciec.
- Mieliśmy nadzieję, że pojechał z tymi dziewczynami, ale nic na to nie wskazywało, bo Bruno nie należy do osób lekkomyślnych. Codziennie nam relacjonował, gdzie jest i nagle taki zwrot akcji? Poznaje dwie dziewczyny i tak się zatraca, że zrywa kontakt? Byłoby cudownie, ale to zupełnie nie pasuje do Bruna - dodaje Piotr.
Trop się urwał.
Pies złapał ślad
Dwa tygodnie po zaginięciu Bruna na policję zgłosił się kolejny świadek, gospodarz toalety publicznej w Manali, który twierdził, że rozpoznał chłopaka.
- Wzięliśmy psa tropiącego, daliśmy mu do powąchania rzeczy Bruna. Podjął trop, bo rozpoznał zapach syna, ale poprowadził nas do szosy. Tam ślad się urwał, jakby Bruno wsiadł do auta i pojechał dalej - opowiada Piotr.
Nie udało się też znaleźć żadnych rzeczy Bruna poza tymi, które zostawił w hostelu. Zniknął jego plecak wraz z dokumentami i rzeczami osobistymi. Policja dronem przeszukiwała teren doliny Parvati w poszukiwaniu ciała 24-latka, znalazła różne przedmioty i przedstawiała je do okazania Piotrowi, ale nie były to rzeczy jego syna.
Aresztowanie
Rodzice znów zyskali nadzieję na znalezienie syna, kiedy policja aresztowała dwóch tubylców. Jednego z nich Bruno poznał w New Delhi. To chłopak, który naciąga turystów, proponuje różne atrakcje za pieniądze, trudni się drobnym handlem. Podobno był bardzo serdeczny dla turysty z Polski.
- Bruno mówił, że on pokazał mu New Delhi. Zaprzyjaźnili się, byli w kontakcie mejlowym. On napisał do Bruna, żeby koniecznie pojechał do doliny Parvati, bo tam jest fajnie. Syn nie chciał tam jechać, obawiał się, że nie da rady, ale tamten go usilnie namawiał. Twierdził, że ma tam kolegę, który zorganizuje mu pobyt, żeby się nie martwił. I Bruno się zdecydował - opowiada Piotr.
Sąd przesłuchał obu mężczyzn. Prawdopodobnie wyszły na jaw ich nielegalne interesy i dwa miesiące temu zostali aresztowani. Przebadano ich wariografem i okazało się, że mówili prawdę - nic nie wiedzą o zaginięciu Bruna. Zostali niedawno zwolnieni. Czy badanie odbyło się według procedur? Nie wiadomo.
Co się stało z Brunem?
To najtrudniejsze pytanie w naszej rozmowie. Zapada cisza i dopiero po chwili ojciec Bruna z trudem odpowiada.
- Co się mogło stać? Każdy scenariusz jest możliwy. Nawet się nie silę, żeby badać bardziej lub mniej możliwe scenariusze. Skupiam się na tym, co mogę realnie wyjaśnić. Mówią, że jest w aszramie, klasztorze... Byłoby cudownie, gdyby tak było. Jest wiele przykładów osób, które wybrały takie życie w odosobnieniu, ale tych aszramów są w Indiach tysiące. Niemożliwe, żeby je wszystkie sprawdzić. Mówią: trzeba sprawdzić wszystkie klasztory. W Polsce jest to niemożliwe, a co dopiero tam.... - mówi ojciec.
Czy Bruno poszukiwał sensu życia w religii?
- Niestety nie. Nie szukał alternatywy, on podobnie jak ja, sensu upatrywał w sztuce, świecie, twórczości, w kreatywnym podejściu do życia. Miał konkretne plany, żył swoimi marzeniami i był w tym konsekwentny. Zadziwiał mnie czasem swoją ambicją - twierdzi Piotr.
Ojciec Bruna nie wyklucza, że mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku. Trudno mu jednak uwierzyć w to, że syn postanowił z własnej woli zostać w Indiach i zerwać kontakt z rodziną.
- Bruno jest bardzo inteligentnym facetem, zna perfekt dwa języki, jest też ostrożny. Mieszkał ze mną, więc na co dzień widziałem, jak podchodzi do różnych spraw - metodycznie i ostrożnie. Podobnie przygotowywał się do podroży. Ufałem, że jest w stanie ocenić ewentualne zagrożenia, bo nie ma skłonności do wpadania w euforię i spoufalania się z obcymi ludźmi - uważa Piotr.
Zdaniem detektywa Weremczuka, scenariuszy zaginięcia Bruna może być znacznie więcej.
- Najbardziej optymistyczną wersją jest to, że Bruno mógł oddać się medytacji, która pochłonęła go na tyle, że postanowił zmienić swoje życie i odciąć się od współczesnego świata. Takie historie się zdarzają. Ludzie coraz bardziej doceniają spokój duchowy i odrzucają wszelkiego rodzaju używki, technologie i stresy. Chcą żyć w zgodzie z naturą i samym sobą - uważa detektyw.
- Bierzemy również pod uwagę nieszczęśliwy wypadek czy nawet morderstwo na potrzeby pozyskania organów. Wszystkie te wątki są teoretycznie możliwe - dodaje.
"Przywieź Bruna"
Jak rodzice znoszą cztery lata bez kontaktu z synem i niepewność, co się z nim stało?
- Nie zastanawiam się nad tym, jak się czuję, robię to, co każdy rodzic powinien i skupiam się na tym. Staram się nie załamywać, nie podpadać w depresję. Mama Bruna Alina ogromnie przeżywa zaginięcie syna i pomaga w poszukiwaniach, ile może - mówi Piotr.
- To jest kwestia czasu, kiedy Bruno wróci - jest przekonana Alina Muschalik. - Uważaj na siebie i przywieź Bruna. Szczęśliwej podróży - mówi do ojca syna w maju w programie "Alarm" TVP Alina Muschalik. Pakuje prezenty dla Hindusów i płacze.
- Wierzę, że uda się odnaleźć Bruna, bo inaczej... Chociaż jest to trudne. Im więcej czasu mija od zaginięcia, tym te gorsze scenariusze są bardziej realne. Szukam go i na tym się skupiam, zbyt wiele się nie zastanawiam. Czy jest szansa? Skoro ludzie pomagają, skoro mam plan, co można zrobić, to jest jeszcze szansa - dodaje.
Jest nadzieja
Za kilka tygodni rusza kolejna wyprawa do Indii w poszukiwaniu Bruna Muschalika. Tym razem wyruszy zespół detektywów, którzy przygotowują się już do skomplikowanej akcji poszukiwawczej.
- Byłem z Piotrem w Indiach, aby poznać mentalność tubylców, miejsca i spróbować zrozumieć, co mogło kierować Brunem i jego losem. Kolejny wyjazd będzie typowo poszukiwawczy. Nie chcę zdradzać szczegółów, co do samych czynności, jakie planujemy ani miejsc, w których będziemy. Po powrocie szczegółowo o tym opowiemy - mówi detektyw Bartosz Weremczuk.
Agencja detektywistyczna pracuje pro bono. Wyprawy do Indii są jednak bardzo kosztowne i pochłonęły mnóstwo pieniędzy, bo Piotr był tam już czternaście razy. Trzeba też płacić za prawniczkę, która reprezentuje rodzinę Bruna przed sądem w Indiach. Mecenas Vandany Misra zgodziła się to zrobić, chociaż znalezienie chętnego na to w Indiach nie było takie łatwe.
Ojciec Bruna zorganizował więc aukcję dzieł sztuki, z której dochód przeznaczony został na poszukiwania syna. Pomogli jego koledzy i studenci z ASP w Katowicach, na której Piotr Muschalik wykłada od lat. Przeznaczyli swoje dzieła na aukcję, udało się zebrać 50 tys. zł.
W promocję aukcji zaangażowali się też znani ludzie tacy, jak Robert Janowski czy Karol Strasburger i wielu innych. Na swoich profilach na Facebooku umieścili zdjęcie z kartką: "Pomóż rodzinie odnaleźć syna w Indiach. #HelpFindBruno".
Nadal też można pomóc rodzicom Bruna w zdobyciu pieniędzy na poszukiwania syna. Link do zbiórki jest TUTAJ.
- Gdyby nie pomoc ludzi i przyjaciół, nic nie moglibyśmy zrobić, bo nie jesteśmy tak majętni, żeby setki tysięcy złotych wyłożyć na poszukiwania. Bardzo za to dziękujemy - mówi Piotr Muschalik.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl