Gdzie była Straż Graniczna? Kontrowersje ws. białoruskich śmigłowców
- To nie był incydent - mówi WP gen. Dominik Tracz, były szef Straży Granicznej. Według niego białoruskie śmigłowce, które wleciały na terytorium Polski, wykonywały zlecone im zadania. Pojawia się pytanie, gdzie była Straż Graniczna. - Przy tym nasyceniu ludzi i sprzętu procedury musiały zadziałać – dodaje gen Tracz.
- Jestem zasmucony tym, co się stało. Jak można dowiadywać się od mieszkańców o pojawieniu się białoruskich śmigłowców? Szczególnie że wymiana informacji między Strażą Graniczną a Dowództwem Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych, w tym z obroną przeciwlotniczą, była zawsze bardzo dobrze poukładana. Przy tym nasyceniu ludzi i sprzętu procedury musiały zadziałać. Chociażby są oznaczenia GPS, na podstawie których można kontrolować, gdzie dany obiekt aktualnie się znajduje – mówi Wirtualnej Polsce gen. Dominik Tracz.
We wtorek MON potwierdziło, że we wtorek dwa białoruskie śmigłowce przekroczyły przestrzeń powietrzną Polski. Ale dopiero w komunikacie o 19.25. Tymczasem od rana w sieci pojawiały się relacje świadków mówiące o tym, że nad Białowieżą krążą helikoptery z Białorusi.
Mimo tego Centrum Operacji Powietrznych dementowało te informacje, twierdząc, że nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej. "Według przekazanych informacji strona białoruska prowadzi rutynową działalność w rejonie przygranicznym po swojej stronie z użyciem statków powietrznych (loty szkoleniowe). Były to najprawdopodobniej dwa śmigłowce Mi-8 oraz bezzałogowiec" – zapewniali wojskowi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem gen. Dominika Tracza, zapewnienia Centrum Operacji Powietrznych mogły opierać się na informacjach z radarów, które nie wykryły obecności helikopterów, albo z informacji przekazanych przez inne służby.
Straż Graniczna wiedziała wcześniej?
- Pytanie, gdzie były patrole Straży Granicznej, które miały pilnować granicy. Czy one tego nie zaobserwowały? Funkcjonariusze SG mają przecież wieże obserwacyjne i pojazdy, którymi poruszają się wzdłuż granicy. Jeśli technika radarowa w tym przypadku – ze względu na wysokość lotu – nie potwierdziła obecności maszyn, to na pewno zawiódł czynnik ludzki. Straż Graniczna do 500 metrów w górę, widzi co nadlatuje. Śmigłowiec ma jedną cechę: maszyna nie jest bezszelestna. Zbliżanie się jej można wyłapać z poziomu już 3-4 kilometrów – zapewnia były Komendant Straży Granicznej.
Co ciekawe, według relacji Sławomira Przygodzkiego, przewodnika z Białowieży, opisywanej przez serwis OKO.press Straż Graniczna o incydencie była informowana rano we wtorek.
Najpierw Przygodzki zadzwonił do Straży Granicznej w Białymstoku. Nikt nie odbierał.
Wykręcił więc na policję. "Pytali mnie o jakieś informacje związane z moim nazwiskiem. Zupełnie nie interesowało ich, co mówiłem. Nie pytali ani, ile tych helikopterów było, ani w którą stronę poleciały" - relacjonował.
Trzeci telefon wykonał do placówki SG w Białowieży. "Ci mi mówili, że dobrze wiedzą o helikopterach, nawet mnie poprawiali, że nie 'sowieckie', jak twierdziłem, ale że białoruskie" – czytamy w OKO.press. Pytana o sprawę rzecznik SG Anna Michalska przekazała jedynie, że za ochronę przestrzeni powietrznej odpowiada MON.
- Problem polega na tym, że jeśli białoruscy piloci wlecieli na głębokość 2-3 kilometrów w głąb Polski i przebywali w powietrzu kilkanaście minut, to nie jest incydent. A oni wykonywali zlecone im zadania. Jakie? Tego nie wiemy. Gorzej, że uprzedzali polskie służby o tym, że się pojawią w ramach ćwiczeń. A jeśli uprzedzali, to przecież już wcześniej wiedzieliśmy, że mogą testować, co my z tym zrobimy. A nie zrobiliśmy nic – ocenia gen. Dominik Tracz.
I jak podkreśla, "najgorsze jest to, że ogromne pieniądze zostały zainwestowane w ochronę naszej granicy z Białorusią przez Unię Europejską".
- Ktoś zaufał nam, że pieniądze zostały dobrze wydane, a my kupiliśmy masę dobrego sprzętu i urządzeń. I uwierzył, że robimy to na tyle dobrze, że można być spokojnym. Okazuje się, że nie można… - podsumowuje były szef Straży Granicznej.
Zdaniem Jarosława Wolskiego, niezależnego analityka wojskowego, mogła być to białoruska prowokacja, co wskazuje na wyposażenie obu maszyn. "Maszyny, które tego dokonały, miały komplet dipoli i flar odkrytych w wyrzutnikach (...)" - napisał Wolski na Twitterze. W jego ocenie lot nad obszarem zabudowanym mógł służyć temu, by lokalni mieszkańcy wyciągnęli telefony i nagrali, co się dzieje, by nagłośnić sprawę w mediach.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski