"Gdybym chciał być lekarzem, ojciec kupiłby mi szpital"
Pablo Escobar był jednym z najpotężniejszych baronów narkotykowych. Gdy siada się naprzeciw Sebastiana Marroquina nie ma wątpliwości, kim był jego ojciec. Podobieństwo jest uderzające. Marroquin to zmienione nazwisko syna Escobara, który przez kilkanaście lat ukrywał się przed "grzechami ojca". W wywiadzie dla Wirtualnej Polski zdradza, jakie było życie rodzinne króla kokainy.
14.05.2010 | aktual.: 14.05.2010 13:53
Sebastian Marroquin przyjechał do Polski na festiwal filmowy Planete Doc Review, na którym przedstawiono dokument z jego udziałem. Dopiero po wielu latach od śmierci Pablo Escobara, syn zgodził się mówić o ojcu. Nicolas Intel, reżyser "Grzechów mojego ojca", stworzył ciekawy dokument, w którym głos zabiera nie tylko młody Escobar, ale dorosłe już dzieci ofiar króla narkotyków. Sam Marroquin nigdy nie zdecydował się pójść w ślady ojca. Wyjechał na stałe z Kolumbii i mieszka w Buenos Aires razem z matką (Maríą Victorią Henao), siostrą (Manuelą) i żoną. Jest architektem i projektantem wnętrz.
Czytaj więcej o Kolumbii za czasów Escobara.
WP: Jaki był Pablo Escobar? Jak Pan zapamiętał ojca?
Sebastian Marroquin: - Wspominam go bardzo dobrze. Nie mam mu, jako ojcu, nic do zarzucenia. Dla mnie był on wspaniałym tatą. Był niestety też osobą, która popełniła błąd i weszła na drogę przemocy. Żyliśmy jak normalna rodzina, dopóki w roku 1984 nie podjął decyzji o zabójstwie ministra sprawiedliwości Rodrigo Lary Bonilli. To nas rozdzieliło. Ojciec musiał się ukrywać, aż do dnia swojej śmierci.
WP: Jaki był najlepszy prezent, który dostał Pan od ojca?
- To, że nauczył mnie jeździć na rowerze. Miałem wtedy trzy albo cztery lata. Podarował mi swój czas. Tak naprawdę mógł mi dać wszystko, co tylko bym chciał, bo mieliśmy na to pieniądze. Najważniejsze było dla mnie to, że poświęcił mi swój czas. Chwile, które spędziłem z nim były najpiękniejszym prezentem, jaki od niego dostałem.
WP: Czy po śmierci ojca ktoś z jego otoczenia proponował Panu przejęcie schedy po nim?
- Wszyscy byli już martwi. Praktycznie nikt nie przeżył. Mój ojciec zawsze mi powtarzał, że jeśli chcę być lekarzem, to dostanę od niego w prezencie najlepszy szpital, a jeśli chcę być fryzjerem, da mi najlepszy salon w mieście. Nie zmuszał mnie do podjęcia określonej decyzji w kwestii mojej przyszłości. Swobodnie mogłem wybierać to, co chcę robić w życiu.
WP: Czy ojciec przygotowywał Pana do roli następcy króla kokainy i przejęcia kartelu Medellin?
- Dostałem swoją lekcję od losu i sam wybrałem, że nie chcę mieć nic wspólnego z narkotykami. Jestem wolnym człowiekiem. Nie ma znaczenia, czy mój ojciec mnie przygotowywał, czy też nie. Jestem architektem, bo chcę tworzyć rzeczy, a nie je niszczyć.
WP: Po zabiciu ojca powiedział Pan, że pomści jego śmierć.
- Miałem wtedy zaledwie 16 lat i powiedziałem to pod wpływem emocji. Później otrząsnąłem się. Tego typu obietnice wypalają cię każdego dnia.
WP: W filmie "Grzechy mojego ojca" powiedział Pan, że po śmierci Pablo Escobara spotkał się z "wrogiem ojca". Postawiono Panu wtedy dwa warunki, jeśli chce żyć: nigdy nie wróci Pan do Kolumbii i nie może Pan działać w narkobiznesie. Z kim Pan wtedy rozmawiał?
- Nie mogę powiedzieć, kto to był.
WP: Czy dzisiaj te dwa warunki nadal obowiązują?
- To mój osobisty wybór. Informacja, kto mi to powiedział, nie ma znaczenia. Równie dobrze mogłem podjąć inną decyzję. Wybór mojej życiowej drogi nie był uzależniony od gróźb, ale od przekonania, co jest dla mnie dobre. WP: * Czy Pańska rodzina była prześladowana po śmierci ojca? Czy ludzie mafii próbowali was odnaleźć?*
- Zawsze. Były dziesiątki zamachów na nasze życie. Próbowali nas zabić na wszystkie możliwe sposoby. W pobliżu miejsc, w których się znajdowaliśmy, wybuchały samochody – często podkładali nam bomby, ale udało nam się przeżyć. Po prostu Bóg nie chciał, żebyśmy umarli.
WP: Czy ktokolwiek próbował wam w jakiś sposób pomóc? Czy mieliście specjalną ochronę?
- Nikt nam nie pomógł – ani Watykan, ani Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ani Organizacja Narodów Zjednoczonych. Po prostu nikt. Jedynie Bóg.
WP: Czy jest Pan katolikiem?
- Nie uważam siebie za katolika, ale jestem pewien, że jest ktoś, kto o nas bardzo dba. Od 16 lat powinienem być martwy, ale dzięki czyjejś ochronie żyję. To prawdziwy cud, „dodatkowe godziny” podarowane mi od losu.
WP: Po 15 latach wrócił Pan do Medellin. Jak odczuwa Pan zmiany w swoim rodzinnym mieście?
- Wiele zmieniło się na lepsze. Uważam, że Kolumbia wkroczyła na bardzo dobrą drogę i odrzuca dominującą dotychczas przemoc. Rząd za główne zadanie wybrał edukację, a nie tylko siłową walkę z przestępczością. To bardzo ważna zmiana, by efektywnie walczyć z narkotykami w Kolumbii.
WP: Co dokładnie zmieniło się w samym mieście Medellin?
- W Medellin zrealizowano projekty urbanistyczne, które uwzględniają grupy o najniższym statusie społecznym albo marginalizowane. W ten sposób udało się zwalczyć stale zwiększający się wskaźnik przemocy oraz osiągnąć pokój.
WP: Co Pan dokładnie robi?
- Jestem architektem, szczęśliwie żonatym od ośmiu lat, ale do tej pory bałem się mieć dzieci, by nikt się na nich nie mścił za grzechy dziadka. Powoli uwalniam się od strachu.
WP: Jaki jest Pańskim zdaniem sposób na rozwiązanie problemu narkotyków? Czy prohibicja jest skuteczna?
- Prohibicja i wojna z handlarzami narkotyków pokazały, że w ten sposób mamy tylko coraz więcej ofiar, wdów i sierot. Nie ma znaczenia ile osób zamieszanych w biznes narkotykowy zostanie zatrzymanych, zamkniętych czy zabitych – zawsze na ich miejsce pojawią się nowi.
WP: Może legalizacja jest więc rozwiązaniem?
- Nigdy o tym nie mówiłem, bo tego typu deklaracje płynące z moich ust mogą być odczytane i wykorzystane przeciwko mnie. Powtarzam, by w tej kwestii słuchać tego, co mają do powiedzenia autorytety: Rodrigo Lara Restrepo (syn ministra sprawiedliwości Rodrigo Lary Bonilli, zamordowanego na zlecenie Escobara - wp.pl) i Juan Manuel Galán (syn zabitego kandydata na prezydenta Luisa Carlosa Galana - wp.pl). Powinniśmy dziś wysłuchać przesłania tych osób.
Sylwia Mróz, Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska