Gdyby w Polsce powtórzyło się to, co w Winnenden...
Po tym, jak w środę 17-latek wtargnął do szkoły ponadpodstawowej w niemieckim Winnenden koło Stuttgartu i zastrzelił 15 osób, postanowiliśmy sprawdzić, czy polskie szkoły są przygotowane na tego typu niebezpieczne sytuacje. Dyrektorzy mówią bez ogródek: nie są. W wielu placówkach w ogóle nie sprawdza się osób wchodzących do budynku, a ćwiczenia ewakuacji odbywają się w razie… fałszywego alarmu bombowego.
13.03.2009 | aktual.: 13.03.2009 17:26
– Nad bezpieczeństwem w szkole specjalnie się nie zastanawiałam. Nasza szkoła jest otwarta, każdy może wejść – niefrasobliwie przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską wicedyrektorka jednego z najlepszych stołecznych liceów. – Takie rzeczy to nie u nas, w Polsce nie ma powszechnego dostępu do broni, więc coś takiego nie może się zdarzyć – wskazują inni dyrektorzy szkół, z którymi rozmawialiśmy. Bardziej świadomi niebezpieczeństw przyznają: to tylko przypadek, że w Niemczech coś takiego się wydarzyło, a u nas nie.
Niemcy podobną tragedię przeżyły już wcześniej: w 2002 roku doszło do strzelaniny w gimnazjum w mieście Erfurt. 18 osób zginęło, gdy 19-latek otworzył ogień na terenie szkoły im. Gutenberga. Po tamtych wydarzeniach, w niemieckich szkołach zarządzono regularne ćwiczenia procedur ewakuacyjnych. Dzięki nim udało się uniknąć większej liczby ofiar w Winnenden. W Polsce przepisy zalecają przeprowadzenie praktycznego sprawdzenia możliwości ewakuacji dzieci i młodzieży dwa razy w roku. Jest to jednak wyłącznie szkolenie na wypadek pożaru.
- Myślę, że jesteśmy przygotowani na wypadek zagrożeń. W poniedziałek mamy spotkanie ze strażą pożarną. Mieliśmy taki okres, że trzy razy w miesiącu pojawiało się zgłoszenie o bombie podłożonej w budynku, więc wszyscy byliśmy wprawieni. Teraz to trochę ucichło, ale trzymamy rękę na pulsie – mówi Iwona Wykowska z Gimnazjum Nr 6 w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 6 w Gdańsku. - Mamy opracowany plan ewakuacji i trenujemy taką ewakuację w obecności straży pożarnej, straży miejskiej i policji – dodaje Regina Lewkowicz, dyrektor gimnazjum i liceum im. Staszica w Warszawie.
Czy częstotliwość ćwiczeń ewakuacyjnych jest wystarczająca? Zdaniem naszych rozmówców, tak. Wskazują za to na problemy związane z ich realizacją. – Wszystko zależy od lokalizacji szkoły, wyjście z budynku 500 osób przy ruchliwej ulicy, może wiązać się wręcz z zagrożeniem życia dzieci – mówi Wirtualnej Polsce Andrzej Kostecki, dyrektor Gimnazjum Nr 5 w Warszawie.
Dyrektorów zapytaliśmy także o to, jak wygląda ochrona szkół przed niepowołanymi gośćmi. Choć monitoring to już norma, szkoły wciąż nie zatrudniają profesjonalnych agentów z firmy ochroniarskiej. Częściej „ochroniarzem” jest woźny albo nauczyciel pełniący dyżur przed wejściem do szkoły. Częstą praktyką jest wpisywanie nazwisk osób nie będących uczniami do specjalnego zeszytu. – W zeszycie zapisujemy, kto przychodzi, do kogo i w jakiej sprawie. Nie zajmuje się tym żadna firma zewnętrzna, tylko pracownicy szkoły – mówi Iwona Wykowska z Gimnazjum Nr 6 w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 6 w Gdańsku. - Ochrony w szkole nie ma, osoby, które wchodzą nie są legitymowane, ale mówią, po co wchodzą. W szatni jest jedno wejście ogólnodostępne, przy którym siedzi woźny, ale na pewno nikogo nie rewiduje i nie spisuje – zdradza Bożena Olszewska, dyrektor SP Nr 220 w Warszawie.
Regina Lewkowicz, dyrektor gimnazjum i liceum im. Staszica w Warszawie nie ma złudzeń: - Przy tysiącu uczniów, nie ma fizycznej możliwości, żeby sprawdzać wszystkich wchodzących, ruch jest stały. Jeżeli ktoś bardzo chce, zawsze wejdzie.
Problemu zdają się nie dostrzegać kuratoria. W ich opinii szkoły są coraz lepiej przygotowane do rozpoznawania zagrożeń i postępowania w razie zaistnienia sytuacji niebezpiecznej. W ramach poprawy bezpieczeństwa w szkołach jeszcze w tym roku szkolnym planowana jest… dyskusja z dyrektorami szkół i organami prowadzącymi na temat: „Co jeszcze powinniśmy zrobić w szkołach w zakresie konkretnego zagrożenia, takiego jakie miało miejsce w Niemczech?”.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska