Będzie dymisja? "Nie rozumiała, co podpisuje"

Nowy spór w obozie władzy - tym razem o gaz. Wyłania się kolejna grupa niezadowolonych z polityki premiera i jego ministrów. Doświadczeni europosłowie PiS protestują przeciwko decyzjom podejmowanym przez rząd. Niektórzy domagają się nawet dymisji minister klimatu Anny Moskwy, która negocjowała w imieniu rządu PiS w Brukseli warunki gazowego porozumienia. - Nie rozumiała, co podpisuje - słyszymy.

Minister Anna Moskwa z premierem w Sejmie. Niektórzy żądają jej dymisji
Minister Anna Moskwa z premierem w Sejmie. Niektórzy żądają jej dymisji
Źródło zdjęć: © East News | Tomasz Jastrzebowski/REPORTER
Michał Wróblewski

29.07.2022 | aktual.: 30.07.2022 07:59

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeśli ktoś sądził, że w obliczu fali kryzysów w Polsce i Europie nastroje w obozie władzy się uspokoją, ten - delikatnie mówiąc - się mylił. Jest odwrotnie: im więcej problemów - czy to z węglem, polityką klimatyczną, nieudanymi rozmowami z Komisją Europejską czy wymiarem sprawiedliwości - tym więcej sporów.

Część partyjnych weteranów nie rozumie lub nie akceptuje kolejnych ruchów Mateusza Morawieckiego i jego ludzi w rządzie. Pod politycznym ostrzałem są przede wszystkim ministrowie: Anna Moskwa (klimat), Waldemar Buda (rozwój), Grzegorz Puda (fundusze i polityka regionalna) oraz Konrad Szymański (polityka europejska).

Tym razem konflikt dotyczy przede wszystkim porozumienia gazowego oraz blokowania przez Komisję Europejską obiecanego przez szefa rządu Krajowego Planu Odbudowy.

Polska podzieli się z Niemcami? "Wykluczone"

Sprawa pierwsza: gaz. Europosłowie PiS, powołując się na unijne dokumenty, przekonują, że państwa członkowskie - w tym Polska - zobowiązały się do zmniejszenia zapotrzebowania na gaz o 15 proc. na czas najbliższej jesieni i zimy.

"W komunikacie Rady UE czytamy: 'uzgodniony dziś tekst zostanie formalnie przyjęty w drodze procedury pisemnej'. Tekst został uzgodniony. Teraz chodzi o formalność" - zwrócił uwagę na Twitterze europoseł PiS prof. Zdzisław Krasnodębski.

Chodzi o zawarte w tym tygodniu porozumienie przedstawicieli państw Unii Europejskiej w sprawie planu dotyczącego ograniczenia zużycia gazu ziemnego. W komunikacie Rady Unii Europejskiej napisano, że w ramach starań o zwiększenie bezpieczeństwa dostaw energii w UE, kraje Wspólnoty osiągnęły porozumienie polityczne w sprawie dobrowolnego zmniejszenia zapotrzebowania na gaz ziemny o 15 proc. tej zimy, w okresie od 1 sierpnia do 31 marca.

Ale - co istotne - cel ten byłby początkowo dobrowolny, ale stałby się obowiązkowy, gdyby Rada UE - a nie Komisja Europejska, jak proponowano - ogłosiła stan nadzwyczajny. - Jeśli będzie wniosek KE, to państwa członkowskie mogą o tym zdecydować większością głosów. Ewentualnie, gdy będzie wniosek co najmniej pięciu krajów - tłumaczą rozmówcy zorientowani w sprawie.

Owo porozumienie niepokoi część polityków PiS. "Kraje członkowskie, które domagają się wyłączenia spod obowiązkowej redukcji zgodnie z art. 3, przedstawią dowody, że ich infrastruktura przesyłowa do innych krajów członkowskich lub infrastruktura LNG są używane do przesyłania gazu do innych krajów członkowskich w maksymalnym stopniu" - cytuje nam rzekomo niekorzystny dla Polski przepis jeden ze sceptyków unijnego porozumienia z PiS.

Czyli wyjdzie na to, że oddamy gaz Niemcom albo innemu krajowi - mówi osoba związana z obozem władzy. Jak twierdzi nasz rozmówca, "w dodatku pod groźbą kar TSUE".

Politycy PiS - a przynajmniej znaczna ich część - nie czuje się uspokojona oficjalnymi komunikatami rządu w tej sprawie.

Najkrócej rzecz ujmując: u części wpływowych polityków PiS - m.in. doświadczonych europosłów, ale także posłów i senatorów, którzy w większości są sceptyczni wobec polityki premiera Mateusza Morawieckiego na polu unijnym - rosną obawy, że Polska zostanie w końcu zmuszona przez Brukselę do redukcji gazu "pod byle pretekstem" oraz dzielenia się tym surowcem na przykład z Niemcami - krajem, który przez lata uzależniał się od gazu z Rosji i szkodził tym samym interesom państw UE.

Jeden z rozmówców z PiS mówi: - To nie przypadek, że akurat doświadczeni europosłowie zaczynają się wściekać. Z dwóch powodów: po pierwsze, znają procedury unijne, po drugie - lepiej rozumieją urzędowy język dokumentów UE.

Inny polityk zauważa: - Nawet spokojni profesorowie nie wytrzymali.

Kolejny rozmówca: - Mamy pewien lewar nad Niemcami, bo jednak się zabezpieczyliśmy, jeśli chodzi o gaz. Niemcy zaś przez całe lata uzależniali się od Rosji. I jak im ruscy Nord Stream 1 zakręcą, to są w... I mogliśmy to wykorzystać. A przez niemądre decyzje pani minister Moskwy stracimy tę szansę.

Minister tłumaczy się przed ministrami

Na szczycie Unii Europejskiej w sprawie gazu Polskę reprezentowała właśnie minister klimatu i środowiska Anna Moskwa. I zarówno ona - jak i sam premier Morawiecki - stanowczo zaprzeczają, jakoby Polska była objęta obowiązkiem redukcji gazu tej zimy, gdy Bruksela znajdzie ku temu powody.

Polski rząd podkreśla także, że nie ma mowy o dzieleniu się gazem z Niemcami. - Solidarność tak, ale ze słabymi i potrzebującymi. A nie z tymi, którzy przez lata prowadzili szkodliwą politykę uzależniania Europy od Rosji, nie słuchali ostrzeżeń i korzystali na tym gospodarczo. To nasze stanowisko w temacie gazowej solidarności i propozycji UE - zakomunikowała minister Anna Moskwa.

Polscy politycy zorientowani w sytuacji w Brukseli przekonują nieoficjalnie, że minister Moskwa nie ma racji i "nie rozumie podpisywanych przez siebie dokumentów". - Za kilka miesięcy problemy będą takie, że pani minister będzie musiała pożegnać się z funkcją - przewiduje jeden z polityków obozu władzy.

Dziś nie ma ku temu żadnych przesłanek. Niemniej Moskwa jest kolejnym ministrem bliskim premierowi, który znalazł się pod politycznym ostrzałem wewnątrz obozu władzy.

Wcześniej sceptyczna wobec premiera Morawieckiego frakcja "rozpuszczała wici" w mediach, że Polska rzekomo w całości poparła pierwotną treść porozumienia ws. zmniejszenia zapotrzebowania na gaz w Unii Europejskiej.

Europoseł PiS Witold Waszczykowski napisał na Twitterze, że oznaczałoby to poparcie przez Polskę nowych uprawnień Komisji Europejskiej oraz zgodę, aby obszar bezpieczeństwa gazowego był uzgadniany większością, a nie przez konsensus. "Federalizacja postępuje" - ocenił były minister spraw zagranicznych.

Sprawą zainteresował się również - a jakże - minister sprawiedliwości i lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro, który jest największym przeciwnikiem polityki premiera w rządzie. - Mam nadzieję, że te informacje się nie potwierdzą, bo oznaczałoby to, iż Polska wbrew swoim interesom znowu ustąpiła eurokratom i Niemcom. I podjęto taką decyzję bez konsultacji z całym rządem - stwierdził minister.

Na te wątpliwości odpowiedziała sama minister klimatu. "Informacja o poparciu rozwiązań przez Polskę nie jest prawdziwa. Zgodnie z poniższym - głosowanie w tej sprawie dopiero się odbędzie w formie pisemnej, po wcześniejszej konsultacji w ramach rządu" - poinformowała w mediach społecznościowych Anna Moskwa.

Głos zabrał także rzecznik rządu: - Rada UE nie przyjęła jeszcze żadnego dokumentu, trwają negocjacje. Dopóki nie jest przyjęty, wszystko jest na stole. Nasze stanowisko jest jasne: chcemy, aby nie było żadnych mechanizmów przymusowego działania w tym obszarze - powiedział dziennikarzom Piotr Müller.

Obrońcy polityki premiera przekonują, że obowiązek redukcji gazu nie będzie dotyczyć wszystkich krajów, bo porozumienie z tego tygodnia zakłada możliwość wystąpienia o odstępstwo od obowiązkowego celu redukcyjnego. Tłumaczą, że żeby nowe prawo mogło wejść w życie, każde porozumienie polityczne w UE musi zostać przekształcone w formę prawną.

W tym przypadku rozporządzenie ma zostać przyjęte w formie tzw. procedury pisemnej. Państwa członkowskie będą miały czas na złożenie sprzeciwu lub uwag wobec przygotowanego przez prezydencję czeską w UE dokumentu prawnego do określonego terminu. Jeśli tego nie zrobią, rozporządzenie wejdzie w życie.

Ale wątpliwości pozostają. Wspomniany prof. Krasnodębski w wywiadzie dla wPolityce.pl nie ukrywał irytacji polityką rządu. "Niestety przestałem rozumieć politykę polskiego rządu dokładnie dzisiaj rano, kiedy usłyszałem, że zgodziliśmy się na to, na co jeszcze wczoraj się nie zgadzaliśmy, czyli na redukcję zużycia gazu o 15 proc. - na razie to ma być dobrowolne, ale z możliwością wprowadzenia mechanizmu przymusowego. Wcześniej zapowiadaliśmy, że się na to nie zgadzamy. Pozwoliliśmy na przyznanie KE kolejnych kompetencji. Z jednej strony bardzo często wypowiadamy się krytycznie o działaniach KE, a jednocześnie ciągle zgadzamy się na poszerzenia kompetencji unijnych. Potem nadrabia się jałowym krzykiem i podnieceniem" - stwierdził europoseł PiS.

Za tłumaczenia w tej sprawie zabrała się nawet Nowogrodzka, czyli centrala PiS. Medialnym posłańcem został jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, poseł Krzysztof Sobolewski, sekretarz generalny partii, który z tematyką surowców i polityki unijnej nie był dotąd kojarzonych.

"Wprowadzono w tym porozumieniu tyle wyłączeń i wyjątków, że Polska spełnia je wszystkie. Prawie wszystkie. Polska kwalifikuje się pod te wyłączenia, wyjątki, teoretycznie w każdym względzie, więc Polska sama z siebie, wchodząc w to porozumienie, wyłączyła się ze skutków jego działania" - wytłumaczył Sobolewski (cytat dosłowny z wywiadu dla portalu wPolityce.pl).

- To brednie - twierdzi jeden ze sceptyków unijnej polityki rządu. 

Jednak fakt, iż głos w tej sprawie postanowiła zabrać Nowogrodzka, pokazuje, że sprawa jest poważna. Wywiad Sobolewskiego dla prorządowego portalu wPolityce.pl to sygnał do wewnątrz obozu władzy i jego zwolenników: sytuacja jest pod kontrolą, Unia do niczego nas nie zmusi.

Niemniej wojna gazowa w Europie wywołana przez Rosję jest kolejnym problemem premiera Mateusza Morawieckiego. I kolejnym pretekstem dla jego przeciwników do uderzenia w szefa rządu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Bunt przeciwko KE. "Pokazać im gest Kozakiewicza"

Obok sporu o gaz trwa gorąca wewnętrzna dyskusja o negocjacjach z Komisją Europejską ws. Krajowego Planu Odbudowy.

Politycy PiS byli wściekli ostatnim oświadczeniem szefowej KE Ursuli von der Leyen, która oznajmiła w "Dzienniku Gazecie Prawnej", że Polska nie spełniła warunków przyznania pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, bo - zdaniem unijnej urzędniczki - nowa ustawa o sądownictwie, która weszła w życie w połowie lipca, nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innych sędziów bez ryzyka, że zostaną oni pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej.

Problem leży na barkach premiera. Jak na razie Mateusz Morawiecki bagatelizuje słowa szefowej KE. Ale weterani PiS - a także doświadczeni europosłowie - są zaniepokojeni.

- Szefowa KE przychodzi i mówi w zasadzie tak: "pieniądze dla Polski będą, ale za to musicie umożliwić rozwalenie polskiego systemu wymiaru sprawiedliwości". W takiej sytuacji trzeba pokazać gest Kozakiewicza. Chyba, że pan minister Buda ma rację i te słowa Ursuli von der Leyen to jakieś nieporozumienie, jednak znając instytucje UE myślę, że to nie jest nieporozumienie - powiedział w wywiadzie dla wPolityce.pl europoseł PiS prof. Ryszard Legutko.

Jak dodał szef frakcji PiS w Parlamencie Europejskim, "żadna instytucja UE nie jest zainteresowana pomaganiem polskiemu rządowi, tylko raczej utrudnianiem mu życia i obaleniem go". - Czytam, że polski negocjator mówi, że KE zgodziła się na polski KPO. Jestem skłonny wierzyć panu ministrowi (Waldemarowi Budzie - przyp. red.), że rzeczywiście tak było, ale teraz mówią: "rozmyśliliśmy się, coś jeszcze musi być zmienione". To stawia polski rząd w sytuacji, gdy niemożliwy jest żaden ruch. To jest tego typu bezczelne pogrywanie, że żaden rząd na takie upokarzanie nie może się zgodzić - mówił dalej prof. Legutko.

Prof. Krasnodębski poszedł jeszcze dalej: "Słyszmy, że zostały ostatecznie wynegocjowane warunki KPO, że minister Buda jeździł do Brukseli i wszystko uzgodnił. A pieniędzy nadal nie ma. Można zatem postawić dwie hipotezy: albo warunki uruchomienia funduszy KPO nie zostały wynegocjowane i pan minister nas wszystkich wprowadził w błąd, albo zostały wynegocjowane, ale druga strona nie dotrzymała umowy. W pierwszym wypadku konsekwencje powinien ponieść pan minister, w drugim wiarołomny partner" - powiedział europoseł PiS.

Jak stwierdził z kolei były szef MSZ, obecny europoseł Witold Waszczykowski, "niepotrzebnie zgodziliśmy się na spełnienie żądań KE ws. wymiaru sprawiedliwości". Polityk w wywiadzie dla Radia Wnet powiedział, że "Komisja Europejska nie ma żadnych traktatowych uprawnień, by ingerować w sądownictwo państwa członkowskiego". A mimo to - jak sugeruje były szef MSZ - rząd Mateusza Morawieckiego się na to zgodził.

"Sadzę, że cierpliwość Polaków się już wyczerpuje i wielu naszych wyborców ma już dosyć tego poniżającego traktowania" - stwierdził w wywiadzie dla wPolityce.pl. prof. Zdzisław Krasnodębski.

Swoje trzy grosze dokłada także propisowska "Gazeta Polska" i europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

Wymowne pytanie dziennikarza przeprowadzającego wywiad: "Są głosy w PiS, że krytycznym błędem było odwołanie ministra środowiska prof. Jana Szyszko i premier Beaty Szydło. Mówi się, że wtedy UE otrzymała dowód, iż może kształtować politykę kadrową w naszym państwie. Jak pan ocenia takie opinie?".

Jacek Saryusz-Wolski: "Jedno ustępstwo doprowadza do eskalacji żądań".

Wiadomo, że wszystkie te wypowiedzi podważają kierunek działania premiera i jego otoczenia.

Czy prezes panuje nad frakcjami

W mediach głośno było ostatnio o tajemniczych spotkaniach partyjnych "spiskowców", mających kopać dołki pod szefem rządu, a być może w ostateczności - doprowadzić do jego odwołania. Pisał o tym na łamach WP reporter Patryk Michalski.

Po między innymi naszych publikacjach w obronę premiera wziął na łamach "Polski The Times" sam Jarosław Kaczyński. Następnie - kilka dni temu - prezes PiS udzielił wywiadu Interii. Tam też odniósł się bardziej szczegółowo do kwestii "spiskowców". - Najpierw sprostuję jedną kwestię: te opowieści, że nie wiedziałem o spotkaniach rzekomej grupy spiskowców, a dziś zmywam im za to głowę, to całkowita nieprawda. Sam byłem inicjatorem tych spotkań - przyznał nieoczekiwanie Jarosław Kaczyński.

Jak tłumaczył prezes, "to w dużej mierze ludzie, którzy mają duży staż partyjny". - Trzeba ich czasem uspokajać. W naszej partii jest bowiem grupa osób nowych - i to dobrze, bo partia musi się rozwijać - ale to powoduje całkiem naturalne niepokoje i konflikty - mówił Kaczyński, mając na myśli premiera i jego ludzi.

Lider PiS wyjaśniał dalej, że w obozie władzy "są różne zaszłości, interesy, sprzeczne ambicje, fakty, są ludzie starsi, młodsi, ci, co odeszli, ci, co wrócili - całe skomplikowanie ludzkiego życia". - Wielotysięczna partia z ponad trzydziestoma latami na karku musi być gotowa na takie zjawiska. Moją rolą jest zaprowadzić porządek. Staram się to robić - z tego powodu zwoływane są te spotkania - mówił prezes.

Na pytanie dziennikarza, czy "premier jest nietykalny", prezes PiS stwierdził lakonicznie: - W tym sensie jest nietykalny, że nie widzę powodów do jego odwołania.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także