Gazostrojka
Urynkowienie cen gazu przez Rosjan tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją - pisze Jan Piński
i Krzysztof Trębski w tygodniku "Wprost".
25.07.2005 | aktual.: 26.07.2005 11:04
Nieczynne kuchenki gazowe w 6 mln domów i mieszkań, 1,2 mln rodzin pozbawionych ogrzewania, tysiące zamkniętych firm handlowo-usługowych - od restauracji wykorzystujących gaz w kuchniach po hurtownie ogrzewające hale składowe, zatrzymanie pracy największych odbiorców gazu (60% krajowego zużycia), czyli hut, rafinerii i zakładów azotowych - tak wyglądałaby Polska, jeśli przestałby do nas płynąć gaz z Rosji. Gdy w lutym 2004 r. rosyjski gigant Gazprom wstrzymał dostawy dla Białorusi, tym samym ograniczając dopływ surowca dla nas, ówczesny wiceminister gospodarki Jacek Piechota przyznał, że niezbędny poziom rezerw gazu, wystarczających na 90 dni, osiągniemy w końcu 2008 r.
Czarny scenariusz gazowy zaczyna się materializować na naszych oczach. W początku lipca Gazexport, spółka eksportowa Gazpromu, zapowiedziała, że wkrótce "urynkowi" ceny gazu dla europejskich odbiorców, w tym dla Polski. Za rosyjski gaz przyjdzie nam zapłacić 170-185 USD za 1000 m3, czyli nawet o jedną trzecią więcej niż obecnie. To drożej, niż płacilibyśmy za gaz sprowadzony z Norwegii!
Owo urynkowienie cen tyle ma wspólnego z wolnym rynkiem, ile pieriestrojka z demokracją. Jest częścią politycznej gry, jaką Kreml prowadzi rękoma Gazpromu, w którym państwo przejęło kontrolę nad 51% akcji. Po ubiegłorocznej lekcji pokory dla Białorusi w końcu czerwca Rosjanie odmówili dostarczenia 7,8 mld m3 gazu na Ukrainę, a w lipcu triumfalnie ogłosili budowę gazociągu północnego do Niemiec, omijającego niepokorne państwa naszego regionu.
Trzydziestoprocentowa podwyżka cen gazu to kolejny element "gazostrojki" Putina, co możemy - dzięki polskim politykom - jedynie przyjąć do wiadomości. "Gazprom wynegocjował prawo puszczenia nas z torbami", "Przez 19 lat, bo takiego okresu dotyczy kontrakt, będziemy kupować gaz głównie od Gazpromu, słono przepłacając" - alarmowaliśmy dwa lata temu ("Wprost" 12/2003), gdy ówczesny minister infrastruktury Marek Pol chwalił się rzekomo korzystnym porozumieniem zawartym z Rosjanami. Uwolnienie się z rosyjskiej gazowej pętli staje się coraz trudniejsze, ale wciąż jest możliwe.
2:0 dla Rosjan
W ciągu ostatnich 15 lat rozpatrywano tylko dwa sposoby wyjścia z rosyjskiej pętli: gazociąg norweski i budowę odcinka Bernau - Szczecin, łączącego nasz system rurociągowy z europejskim. Pierwszy pomysł był lansowany przez rząd Jerzego Buzka (podpisał on nawet stosowną umowę, z której w 2001 r. wycofał się rząd Leszka Millera).
Drugą lansował kojarzony przede wszystkim z lewicą biznesmen Aleksadner Gudzowaty. Dziwnym trafem wzajemne zwalczanie się koncepcji uniezależnienia się od Rosji doprowadziło do sytuacji, w której możemy (i musimy!) kupować gaz tylko na Wschodzie. Rząd Buzka nie pozwolił Gudzowatemu wybudować gazociągu Bernau - Szczecin, a rząd Millera storpedował umowę z Norwegami, nie proponując niczego w zamian. Na tej wymianie uprzejmości skorzystali tylko Rosjanie. Brak umiejętności przewidywania jest znakiem firmowym naszej polityki energetycznej.
- W latach 90. zakontraktowaliśmy w Rosji dwa razy więcej gazu, niż potrzebowaliśmy, opierając się na całkowicie chybionych prognozach, według których w 2010 r. zużycie gazu w Polsce miało wynieść 27-35 mld m3. Skandalem było, że zgodziliśmy się na to, że nie możemy tego gazu reeksportować - uważa Witold Michałowski, redaktor naczelny czasopisma "Rurociągi". Umowy z Rosjanami zakładały wybudowanie dwóch nitek gazociągu jamalskiego. Ponieważ powstała tylko jedna, to - zdaniem większości prawników - Polska była zobligowana do kupowania znacznie mniejszej ilości gazu - 2,88 mld m3.
W 2003 r. ówczesny wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol przyjął jednak interpretację Rosjan, obawiając się, że w przeciwnym wypadku sprzedadzą nam oni tylko 2,88 mld m3 gazu, a wówczas zacznie nam brakować tego surowca (w zeszłym roku importowaliśmy z Rosji około 6,3 mld m3 gazu). Pol ogłosił swój wielki sukces: nie zaleje nas rosyjski gaz. Ceną tego sukcesu było zgoda na drastyczne zmniejszenie opłat tranzytowych. Według podpisanego przez Pola protokołu z 12 lutego 2003 r., na przykład w 2006 r. opłata tranzytowa spadnie z obecnych 2,74 USD za przesył 1000 m3 na odległość 100 km do 1,55 USD.
Na obniżeniu opłaty zarabiają Rosjanie, bo do nich należy około 85% przesyłanego gazu (resztę kupuje PGNiG)
. Dla PGNiG jako udziałowca EuroPolGazu oznacza to stratę przynajmniej miliarda dolarów. Podpisując swoją umowę, Pol wpadł także w inną pułapkę. Rosjanie uniemożliwili nam wykorzystywanie punktów przejęcia w Drozdowiczach i Wysokoje do okazyjnych zakupów tańszego (nawet o jedną trzecią!) gazu z Turkmenistanu czy Kazachstanu. Mając wybór, którymi przejściami dostarczać nam gaz, zwyczajnie zapychają nam te przejścia, którymi moglibyśmy kupować gaz taniej.