PolskaGazeta Polska Codziennie: po katastrofie smoleńskiej nikt nie pilnował telefonów

Gazeta Polska Codziennie: po katastrofie smoleńskiej nikt nie pilnował telefonów

Telefon śp. Lecha Kaczyńskiego przez ponad dobę po katastrofie znajdował się w rękach rosyjskich i był kilkakrotnie włączany. Wszystko wskazuje na to, że podobny los spotkał aparaty Blackberry należące do obecnej na pokładzie Tu-154M generalicji. Za pośrednictwem tych aparatów można było uzyskać dostęp do dokumentacji wojskowej - pisze Katarzyna Pawlak w "Gazecie Polskiej Codziennie"

Gazeta Polska Codziennie: po katastrofie smoleńskiej nikt nie pilnował telefonów
Źródło zdjęć: © Fakt

07.05.2012 | aktual.: 07.05.2012 10:29

Po katastrofie na Siewiernym, na terenie Federacji Rosyjskiej ktoś manipulował przy telefonie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ujawnił„Nasz Dziennik”. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano m.in. pocztę głosową, logując się do sieci trzykrotnie w ciągu doby.

– Telefon prezydenta był starym modelem, nie miał dziesiątków funkcji, niemniej dane z telefonu najważniejszej osoby w państwie, jak wykonywane połączenia, SMS-y czy nagrania głosowe mogły mieć duży wymiar wywiadowczo-informacyjny dla obcych służb specjalnych i nie można tego bagatelizować – mówi Bogdan Święczkowski, były szef ABW. – Bagatelizowanie tego przez polskie prokuratury jest kuriozalne i niezrozumiałe – uważa Witold Waszczykowski, wiceszef BBN-u za rządów PiS-u.

Prokuratura wojskowa i cywilna nie uznały tego wątku za ważny, tłumacząc, że można mówić jedynie o „dzwonieniu na cudzy koszt (kancelarii prezydenta), a nie wykradzeniu informacji”.

– Mamy to na własne życzenie. Rosjanie nie mieli problemu z zabezpieczeniem telefonu prezydenta, bo na miejscu nie było naszych służb, choć zgodnie z wszelkimi procedurami powinny być – przypomina płk Tomasz Grudziński, były wiceszef BOR-u.

Polskich służb nie było na miejscu tragedii przez najbliższe godziny po katastrofie, a poza prezydenckim telefonem na pokładzie Tu-154M znajdowały się również aparaty dowódców Wojska Polskiego, posłów i senatorów. Jak wiadomo, większość z nich w czasie lotu była włączona. Do rodzin trafiły wiele miesięcy po katastrofie, choć np. do dziś nie wiadomo, co stało się ze służbowym laptopem szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksandra Szczygły.

Zarówno dowódcy wojska, jak i pracownicy MSZ-etu i MON-u obecni na pokładzie korzystali z aparatów Blackberry, które miały bezpośrednie podłączenie pod intranety czy służbowe skrzynki.

– Kiedy kierowałem kontrwywiadem, sprawa używania przez wojsko telefonów Blackberry, była przeze mnie wielokrotnie oprotestowywana ze względu na bezpieczeństwo kryptograficzne, którego te aparaty nie gwarantują – mówi Antoni Macierewicz, były szef kontrwywiadu wojskowego.

Potwierdza to Witold Waszczykowski. – Aparaty nie zostały zwrócone w pierwszych dniach i jestem bardziej niż pewien, że zostały prześwietlone przez Rosjan. To niesłychanie cenne źródła informacji i niewątpliwa gratka dla obcego wywiadu – uważa.

Wszyscy nasi rozmówcy potwierdzają, że po ujawnieniu informacji o losie telefonu prezydenckiego trudno uwierzyć w dotychczasowe deklaracje rządu, jakoby te aparaty, m.in. generałów, zostały natychmiast zabezpieczone. – Zwłaszcza że nie wiadomo, kto miałby to zrobić, a poza tym dyspozycja, którą tuż po tragedii wydała ambasada polska w Moskwie, by zapewnić eksterytorialność miejsca katastrofy została przez Rosję zlekceważona – dodaje poseł Macierewicz.

Zdaniem prokuratora Święczkowskiego nieprzekazanie stronie polskiej telefonu głowy państwa można postawić w jednym rzędzie z innymi działaniami utrudniającymi śledztwo przez Rosjan, jak chociażby niszczenie wraku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (67)