Świat"FT": Rośnie apetyt Busha

"FT": Rośnie apetyt Busha

Kilkudniowa wizyta prezydenta George'a Busha w Europie pokazuje, jak duże są jego ambicje, szczególnie widoczne w drugim etapie jego rządów, odnośnie do samodzielnego kierowania dyplomacją USA - komentuje spotkanie prezydenta USA z najważniejszymi europejskimi przywódcami "Financial Times".

26.02.2005 | aktual.: 26.02.2005 17:00

Podczas prezydenckich wyborów w USA w 2004 roku, konkurent Busha do najwyższego urzędu, senator John Kerry, podkreślał wielokrotnie, że jeśli wygra, to jako prezydent będzie "własnym sekretarzem stanu". Przegrał, ale jego postulat pomału staje się rzeczywistością.

Bush, co widoczne było w czasie zakończonego w połowie tego tygodnia szczytu UE-USA, nie tylko podkreślił swoją ogromną rolę w prowadzeniu amerykańskiej polityki zagranicznej, ale także przejawił rosnący apetyt na bardzo samodzielne sprawowanie pieczy nad dyplomatycznymi stosunkami z zagranicą.

Skutecznie przejął odpowiedzialność za stosunki z Rosją i w ponadgodzinnej rozmowie w cztery oczy z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, do której nie dopuszczono nawet najbardziej zaufanego doradcy Busha, wyraził swoje zaniepokojenie stanem rosyjskiej demokracji.

Sekretarz stanu USA Condoleezza Rice nie uczestniczyła w rozmowie, podczas której przywódcy dwóch największych potęg światowych poruszyli najbardziej delikatne kwestie. Rozmawiali o Czeczenii, o wolności prasy, centralizacji władzy w Rosji, sprzedaży broni do Syrii. Ponadto dyskutowali o ambicjach Korei Północnej oraz Iranu, dotyczących posiadania broni atomowej.

Dodatkowo Bush zajął się bezpośrednio negocjacjami z Europą w sprawie Iranu, a w rozmowie z kanclerzem Niemiec podkreślił swoją otwartość na współpracę z Niemcami, Francją oraz Wielką Brytanią, by przeciwdziałać dążeniom Teheranu do posiadania broni jądrowej.

Po zmianach personalnych w administracji Busha zrodziło się pytanie, czy Rice zatriumfuje nad "starymi jastrzębiami" - wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem i sekretarzem obrony Donaldem Rumsfeldem.

Jak podkreśla "FT", prezydent USA nie pozostawił jednak cienia wątpliwości, że to właśnie on jest osobą decydującą o priorytetach amerykańskiej polityki zagranicznej.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)