Francuski politolog: zwycięstwo Marine Le Pen "bardzo prawdopodobne"
Według sondaży Marine Le Pen nie ma żadnych szans na prezydenturę. Ale francuski politolog przewiduje, że jest jedna rzecz, która może zniweczyć te kalkulacje i dać populistce zwycięstwo: niska frekwencja.
Na niespełna trzy tygodnie przed pierwszą turą wyborów prezydenckich we Francji sondaże rysują jasny i czytelny scenariusz: do drugiej tury przejdą kandydat centrolewicy Emmanuel Macron (24-26 proc.) i przedstawicielka nacjonalistycznej prawicy Marine Le Pen (25), którzy nad resztą stawki mają ponad 6 punktów procentowych przewagi. W drugiej turze Macron zdecydowanie pokonuje rywalkę stosunkiem głosów 60-40. W taki scenariusz nie wierzy jednak znany fizyk i politolog Serge Galam, specjalizujący się w prognozach wyborczych opartych o własne modele. Uczony, który zasłynął m.in. przewidzeniem wygranej Donalda Trumpa w wyborach w USA twierdzi, że zwycięstwo Le Pen jest nie tylko niewykluczone, ale wręcz "bardzo prawdopodobne".
Wszystko za sprawą specyfiki tegorocznej kampanii, wyjątkowo brudnej i przedstawiającej nie budzących entuzjazmu kandydatów, z których niemal każdy uwikłany jest w korupcyjne skandale To, w połączeniu z kryzysem dwóch głównych partii (socjalistów i republikanów) sprawia, że sondaże mogą się pomylić.
- Bardzo wielu ludzi tu we Francji wciąż nie ma pojęcia, na kogo zagłosować, a nawet ma wątpliwości, czy w ogóle pójść do wyborów - mówi Florence Villeminot, dziennikarka kanału France24. - Mówi się, że do urn nie pójdzie nawet jedna trzecia wyborców, co we Francji było dotąd nie do pomyślenia, bo frekwencja wynosi zwykle ok. 80 proc. Dlatego niektóre media, tak jak dziennik "Le Parisien" zdecydowały, że zrezygnują z publikacji jakichkolwiek sondaży podczas kampanii - dodaje.
To właśnie niska frekwencja może być kluczem do zwycięstwa Le Pen. Jak oblicza Galam, aby kandydatka Frontu Narodowego wygrała, potrzebuje mobilizacji elektoratu co najmniej o 20 proc. większej niż jej rywala. To możliwe, bo choć na Le Pen, podobnie jak na kandydacie Republikanów Francois Fillonie i - w mniejszym stopniu - Emmanuelu Macronie ciążą oskarżenia o finansowe malwersacje, to mają one znacznie mniejszy negatywny wpływ niż na jej konkurentów.
- To między innymi dlatego, że Front Narodowy od dawna funkcjonuje w atmosferze skandali i oskarżeń. Co więcej, jej skandal dotyczy defraudacji pieniędzy w Parlamencie Europejskim, przez co problem francuskim wyborcom wydaje się bardziej odległy - mówi francuska dziennikarka. I zauważa: - Elektorat Frontu Narodowego jest też znacznie bardziej wierny swojej kandydatce. Aż 80 proc. jej zwolenników jest pewna, że na nią zagłosuje w wyborach. W przypadku Macrona to tylko 50 proc.
Dotychczas najważniejszym czynnikiem minimalizującym szanse skrajnej prawicy we Francji był tzw. front republikański, tj. mobilizacja elektoratów obu największych partii przeciwko nacjonalistom. Jednak tym razem może być inaczej.
- Nie wiadomo, czy w tym roku ta dynamika będzie miała miejsce, przede wszystkim ze względu na ogromny kryzys partii głównego nurtu. Ale też dlatego, że Marine Le Pen zdecydowanie zmieniła partię, przejmując władzę po ojcu. Jej Front Narodowy został "znormalizowany", nie jest już widziany jako tak skrajna siła, jak kiedyś - ocenia Villeminot. Dodaje jednak, że na jej niekorzyść działa jednak głoszone przez nią poparcie dla referendum w sprawie "Frexitu", bo choć Francuzi narzekają na UE, to jednak nie chcą z Unii wychodzić.
- To bez wątpienia kampania, w której wiele dotychczasowych schematów i zasad rządzących polityką zostaje pogrzebanych. W tym roku wszystko może się zdarzyć - mówi Villeminot.