ŚwiatFrancja otwiera centra deradykalizacji potencjalnych islamistów. Czy to uchroni Europę przed rozkręceniem spirali przemocy?

Francja otwiera centra deradykalizacji potencjalnych islamistów. Czy to uchroni Europę przed rozkręceniem spirali przemocy?

• Francja chce stworzyć sieć centrów deradykalizacji dla potencjalnych dżihadystów

• Wkrótce otwarcie pierwszej takiej placówki

• Własny program walki z ekstremizmem prowadzi już Kanada

• Część ekspertów ma jednak poważne wątpliwości, czy to powstrzyma rekrutację terrorystów

• Politolog Asiem El Difraoui uważa, że takie centra staną się "akademiami dżihadu", jeśli celowo przenikną je ekstremiści

Francja otwiera centra deradykalizacji potencjalnych islamistów. Czy to uchroni Europę przed rozkręceniem spirali przemocy?
Źródło zdjęć: © AFP | Guillaume Souvant
Aneta Wawrzyńczak

21.09.2016 | aktual.: 22.09.2016 13:57

"Gratulacje. Bądź z niego dumna. Teraz jest męczennikiem. Raduj się, że zginął walcząc z niewiernymi" - takiej treści SMS-a otrzymała w maju ub. roku 50-letnia Geraldine, Belgijka, która ćwierć wieku temu przeszła na islam i poślubiła mężczyznę z marokańskimi korzeniami. Nadawcą wiadomości miał być dowódca syryjskiego oddziału dżihadystów spod bandery Daesz (Państwa Islamskiego), w którym "służbę" kilka miesięcy wcześniej rozpoczął jej 19-letni syn Anis. Później przyszły kolejne gratulacje. Z nadesłanych wiadomości Geraldine wydedukowała, że nigdy nie zobaczy choćby ciała swojego dziecka, bo zwłoki młodego szahida jego towarzysze broni spalili na polu bitwy.

W marcu br. na łamach "The Guardian" mieszkająca w Molenbeek, osławionych przedmieściach Brukseli (skąd pochodzili m.in. zamachowcy, którzy w serii ataków w Paryżu w listopadzie 2015 zabili prawie 140 osób), Geraldine w imieniu własnym i innych rodzin z dzielnicy alarmowała: nie jesteśmy w stanie ochronić naszych dzieci przed radykalizacją. I apelowała: władze muszą zrobić więcej, by powstrzymać falę młodych najemników wyjeżdżających na dżihad do Syrii i Iraku.

Można by powiedzieć, że jej wezwanie nie pozostało bez echa. Na początku roku w Belgii powstało (wzorowane na kanadyjskim) centrum deradykalizacji, do którego zgłosić się po poradę mogą najbliżsi podejrzewanych o ekstremistyczne inklinacje mieszkańców kraju.

O krok dalej idzie właśnie Francja. A krok ten, wydawałoby się, jest wielki, bo lada moment swoje podwoje otworzy specjalna placówka, w której specjaliści będą odwirowywać wyprane w dżihadystycznych detergentach mózgi młodych radykałów.

Śmiałe plany

O planach utworzenia sieci placówek dedykowanych deradykalizacji premier Manuel Valls poinformował na początku maja, gdy terroryści z Daesz lub inspirujące się tą organizacją "samotne wilki" zdążyli w ciągu zaledwie 15 miesięcy nabić na licznik prawie 150 ofiar śmiertelnych. Na konferencji prasowej szef francuskiego rządu stwierdził wówczas, że walka z dżihadem jest "bez wątpienia wielkim wyzwaniem dla naszego pokolenia". Ogłosił też nowy, tym razem 80-punktowy plan (wcześniej, po ataku na redakcję satyrycznego tygodnika "Charlie Hebdo", liczył on "zaledwie" 30 pozycji) zażegnania, a przynajmniej zminimalizowania, zagrożenia terrorystycznego we Francji. Z państwowego budżetu rząd na ten cel wysupłał dodatkowe 40 milionów euro, z czego gros środków pochłonąć mają tworzone właśnie centra rehabilitacji dla ofiar radykalizacji.

Do końca roku ma powstać łącznie 12 tego typu placówek, a każda na 10 miesięcy (tyle trwa program deradykalizacji) stanie się domem dla kilkudziesięciu młodych ludzi, w szczególności tych, którym francuskie sądy przypięły etykietę radykałów stanowiących potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju, ale którzy nie kwalifikują się do osadzenia za kratkami, bo (póki co) nie złamali poważniejszych paragrafów. W ciągu dwóch lat francuskie władze planują przepuścić przez nie 3,6 tysiąca kobiet i mężczyzn w wieku 18-30 lat, stanowiących potencjalny narybek organizacji ekstremistycznych i/lub terrorystycznych z Daesz na czele. Czy też raczej, jak określa to "Washington Post", żywią taką nadzieję, bo warunkiem przyjęcia do placówki jest "okazanie skruchy" i udowodnienie "szczerego pragnienia długofalowej rehabilitacji", a co w tym kontekście najważniejsze - do centrum nikt nie będzie kierowany przymusowo. Wszyscy podopieczni mają zgłaszać się z własnej nieprzymuszonej woli, a na weekendy będą mogli opuszczać mury
placówki, by odwiedzić swoje rodziny.

W programie centrum przewidywany jest ścisły harmonogram: pobudka o 6:45, apel z uroczystym podniesieniem niebiesko-biało-czerwonej flagi i odśpiewaniem Marsylianki, a następnie cała seria wykładów (m.in. z historii Francji, religii, filozofii) i ćwiczeń fizycznych. Podopieczni placówki mają również nosić jednolite uniformy, gwarantem bezpieczeństwa ma być z kolei 24-godzinny monitoring i fikuśne kraty w oknach, formą nawiązujące bardziej do artystycznej instalacji aniżeli surowej metalowej szachownicy rodem z więziennych cel.

Pierwsze Centrum na rzecz Prewencji, Integracji i Obywatelstwa, bo tak brzmi oficjalna nazwa, ruszy lada dzień w malowniczym XVIII-wiecznym château Beaumont-en-Véron we wschodniej Francji. Ogłoszenie lokalizacji placówki wywołało naturalnie sprzeciw miejscowej ludności, która obawia się nie tyle jej przyszłych mieszkańców, co tego, że okolice centrum staną się celem ataku terrorystycznego z zewnątrz.

Władze kraju, a także dyrektorzy samego centrum, przekonują jednak, że gra jest warta świeczki. Wystarczy wziąć pod lupę kilka oficjalnych liczb: ponad tysiąc młodych Francuzów wyjechało do Syrii i Iraku walczyć w szeregach Daesz, kolejne dwa tysiące przygotowują się do walki i/lub prowadzą nad Sekwaną rekrutację kolejnych adeptów dżihadu, następne 9,3 tysiąca uległo już radykalizacji, a łącznie 15 tysięcy rząd w Paryżu sklasyfikował jako "potencjalnych ekstremistów".

Kanadyjskie rozwiązanie

To nie pierwszy pomysł na deradykalizację potencjalnych dżihadystów, ale z pewnością najbardziej radykalny. Wcześniej szlak Francji delikatnie przetarła Kanada, otwierając wiosną 2015 roku Centrum na rzecz Prewencji Radykalizacji Prowadzącej do Przemocy (CPRLV). Placówka, na której powstanie i pierwszy rok funkcjonowania wyłożyły po milionie dolarów władze Quebec i Montrealu, funkcjonuje jednak na zupełnie innych zasadach niż centra powstające właśnie we Francji.

Podstawową różnicą jest to, że w Kanadzie nie ma ośrodków, w których na określony czas umieszczani byliby "młodzi gniewni". CPRLV prowadzi natomiast całodobowy telefon zaufania dla ich bliskich, pod którym rodziny i znajomi mogą zgłaszać "niepokojące zachowania", klasyfikowane według opracowanego przez centrum barometru: od "nieznaczących" (jak zapuszczanie brody czy noszenie tradycyjnych ubrań) po "alarmujące" (rekrutowanie do aktów przemocy lub czynienie materialnych bądź finansowych przygotowań do nich z ideologicznych pobudek). Tylko w tym ostatnim przypadku pracownicy centrum powiadamiają policję. W pozostałych pomoc polega na wysłuchaniu i udzieleniu porady lub, w nieco bardziej niepokojących sytuacjach, wysłaniu pracownika socjalnego, który rozpoczyna pracę środowiskową z rodziną potencjalnego radykała.

CPRLV organizuje również szkolenia dla nauczycieli, pracowników społecznych, wykładowców uniwersyteckich, personelu więziennego, streetworkerów i psychologów w zakresie identyfikowania potencjalnych ofiar radykalizacji i adekwatnego interweniowania. Jeszcze przed oficjalną inauguracją centrum pod koniec listopada 2015 roku, w ciągu pół roku jego funkcjonowania telefoniści gorącej linii odebrali 475 telefonów, wysłali w teren 93 pracowników socjalnych, a w ośmiu przypadkach powiadomili policję.

W rozmowie z "Montreal Gazette" jego dyrektor Herman Okomba-Deparice przekonywał, że nigdy "nie jest zbyt późno, by zapobiegać radykalizacji". - Zachodnie kraje polegają na represji (w walce z terroryzmem) i nie zapobiegły atakom w Paryżu i St-Jean-sur-Richelieu. My mamy inne podejście: skupiamy się na edukacji, zwiększaniu świadomości i dawaniu rodzicom i nauczycielom narzędzi, które pozwalają im zwrócić się do nas, kiedy mają wątpliwości. Jestem przekonany, że to może się udać - powiedział Okomba-Deparice, dodając, że inne kraje są "pod wrażeniem" kanadyjskiego pomysłu na deradykalizację fundamentalistów islamskich. Być może miał na myśli Belgię, która jest - według szacunków ONZ - jednym z największych eksporterów europejskich najemników Daesz per capita. Wszak zaledwie kilka miesięcy później niemal bliźniacze centrum zostało otwarte w Brukseli.

Kanały radykalizacji

Wróćmy jednak do Geraldine i jej syna. Według relacji kobiety radykalizacja Anisa przebiegła błyskawicznie. Choć ona sama i jej mąż są praktykującymi muzułmanami (modlą się pięć razy dziennie, poszczą w ramadanie), całymi latami chłopak miał znacznie luźniejszy stosunek do religii. Wszystko zmieniło się, gdy po skończeniu szkoły zaczął bezowocnie szukać pracy. - Mówił, że ludzie (w Belgii) widzą w nim Marokańczyka, w Maroko zaś - Belga. Pytał mnie: kim jestem? - wspominała w rozmowie z brytyjskim dziennikiem Geraldine.

Kilka miesięcy wystarczyło, by z niczym niewyróżniającego się nastolatka ("popularnego wśród rówieśników rozrabiaki i utalentowanego sportowca") przeistoczył się w zagorzałego orędownika sprawy palestyńskiej i syryjskiej, który zarzucał ojcu m.in. że jest tchórzem i złym muzułmaninem, skoro żyje wśród kafirów (niewiernych). - Kłócił się z moim mężem, czasem karczemnie, o interpretację Koranu. Powiedział, że naszym obowiązkiem jest wyjechać do Syrii, a jeśli nie zrobimy tego, to on pojedzie - wyznała kobieta.

Kiedy Geraldine i jej mąż zdali sobie sprawę, że nie zdołają wyperswadować mu wyjazdu na Bliski Wschód, poinformowali odpowiedzialną za walkę z radykalizacją komórkę policji w Molenbeek w nadziei, że ta powstrzyma chłopaka przed de facto samobójczą misją. Tydzień później jednak Anis zadzwonił z informacją, że jest w Turcji i w ciągu kilku godzin będzie już na terenie Syrii.

Czy Centrum na rzecz Prewencji, Integracji i Obywatelstwa zdołałoby uchronić nastolatka przed "męczeńską" śmiercią? Zwolennicy nowego francuskiego pomysłu na deradykalizację z pewnością by przytaknęli. Amélie Boukhobza, zatrudniona przy realizacji programu psycholog i ekspertka od dżihadu, w rozmowie ze stacją BFMTV przekonuje: - (Młodzi radykałowie) to jednostki, których tożsamość znalazła się w punkcie krytycznym, które głoszą mowę nienawiści przeciwko Zachodowi. Będziemy pracować z nimi przez całą dobę, co, mamy nadzieję, pozwolić nam to zmienić, pozwoli nam wraz z nimi stawić temu czoła.

"Akademie dżihadu"?

Jednak wielu ekspertów jest odmiennego zdania. Na przykład Gérald Bronner, socjolog i autor książki "Extreme Thought: How Ordinary Men Become Radicals", uważa, że już sam termin deradykalizacja jest błędny. - Bazuje on na założeniu, że można wyciągnąć ideę czy wierzenie z głowy, co moim zdaniem jest to po prostu niemożliwe. Nikomu w historii psychologii - nikomu - się to nie udało. Nie możemy stosować mentalnych manipulacji, ale przeciwnie, musimy pozwolić na wyzwolenie umysłu, na wzmocnienie intelektualnego systemu odpornościowego. A to już oni (radykałowie) muszą zrobić sami - stwierdza w rozmowie z "The Washington Post".

Z kolei Stéphane Berthomet, dyrektor Observatoire sur la radicalisation et l’extrémisme violent w Montrealu i autor książki "La Fabrique du Djihad" zauważa, że "interweniowanie w sytuacji, gdy radykalizacja została już zidentyfikowana, jest znacznie bardziej złożone i kosztowne niż prawdziwa prewencja". - Przede wszystkim trzeba nauczyć młodych ludzi, by myśleli krytycznie o religii, mediach społecznościowych, zanim pojawi się jakiekolwiek pytanie o zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Innymi słowy - trzeba ich zaszczepić przeciwko ekstremistycznej ideologii - mówi "Montreal Gazette", odwołując się do medycznego przykładu: gdy organizm został już zaatakowany przez chorobę, jest za późno, żeby zaaplikować szczepionkę. Jego zdaniem dotyczy to wielu europejskich radykałów, którzy zdążyli już wkroczyć na ścieżkę dżihadu . - Musimy pogodzić się z tym, że być może straciliśmy co najmniej jedno pokolenie młodych ludzi w Belgii i Francji, którzy zradykalizowali się do ekstremum, i, przykro stwierdzić, poszli
za daleko - ocenia, wyjaśniając, że oznacza to, iż wielu z nich ma już powiązania z organizacjami przestępczymi i/lub terrorystycznymi. - W ich przypadku (wyjściem) jest tylko represja - ocenia.

Jeszcze ostrzej o francuskim pomyśle na rozwiązanie problemu radykalizacji wypowiada się Asiem El Difraoui, politolog specjalizujący się w dżihadzie. W rozmowie z "Le Parisien" nie pozostawia suchej nitki na tworzonych centrach, które określa "akademiami dżihadu" i złowieszczo prognozuje, że staną się one wylęgarniami terroryzmu na wzór francuskich więzień. - Niektórzy radykałowie do perfekcji opanowali pozorację. Wystarczy więc jeden taki lider (który dostanie się do placówki), by przejąć kontrolę nad całą grupą - uważa. Jak bowiem wykazali eksperci z Uniwersytetu w Oxfordzie, to nie dom rodzinny, w którym prym wiodą radykalni bliscy, czy meczety są głównymi źródłami radykalizacji (odpowiednio: 20 i 5 proc.), ale portale społecznościowe i rówieśnicy. Trzech na czterech młodych ekstremistów zostaje bowiem do dżihadu zwerbowanych właśnie tymi kanałami.

Falę krytyki w rozmowie ze Sky News próbuje tamować kierownik programu Muriel Domenach. - Nie twierdzimy, że jest to rozwiązanie uniwersalne. (…) Radykalizacja jest zjawiskiem, z którym zmierzyć musi się wiele krajów, a każdy wybiera własne sposoby walki z nią. Skrajną nieodpowiedzialnością byłoby nierobienie niczego - mówi.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
syriaterroryzmzamach
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (92)