Finał sprawy "Anioła śmierci". Nie ma dowodów, że jest seryjnym zabójcą
Prokuratorzy zamknęli główne śledztwo ws. okrzykniętego przez media "Aniołem śmierci" 47-letniego Macieja B. z Torunia. Nie znaleźli dowodów, że miał coś wspólnego ze śmiercią trzech swoich pracowników, niedługo mają domknąć sprawę śmierci dwóch kolejnych. Wciąż jednak trwa proces ws. śmierci emerytki.
Najważniejsze śledztwo, które toczyło się w związku z Maciejem B. dotyczyło śmierci trzech jego pracowników. Wszystkie wydarzyły się w pewnym odstępie czasu, ale miały wspólny element, bo ofiary to pracownicy Macieja B. Te przypadki najpierw zakwalifikowano jako zgony z przyczyn medycznych, ale później sprawdzano je pod kątem śledczym (szerzej piszemy o tych wątpliwościach niżej).
Dziś wiemy już, że kilkukrotnie przedłużane śledztwo ostatecznie dobiegło końca. Czołowi toruńscy śledczy z Prokuratury Okręgowej w Toruniu nie znaleźli żadnych dowodów, które pozwoliłyby postawić zarzut "Aniołowi Śmierci".
- Prokurator wydał postanowienie o umorzeniu śledztwa, albowiem przeprowadzone wyczerpująco postępowanie dowodowe nie doprowadziło do możliwości postawienia komukolwiek zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci z art. 155 kodeksu karnego: Dariusza S., Leszka Cz. i Artura T. - wyjaśnia Andrzej Kukawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Toruniu.
Europa "ekologicznym sumieniem świata". Eksperci o roli Chin i USA
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oprócz tego toczy się jeszcze postępowanie w Prokuraturze Rejonowej w Chełmnie, która sprawdzała, czy ktoś (np. Maciej B.) mógł przyczynić się do śmierci dwóch kolejnych pracowników "Anioła", którzy zginęli w wypadku drogowym. To śledztwo również wkrótce ma zostać zamknięte.
- Na skutek inicjatywny dowodowej strony pokrzywdzonej opinie biegłych były uzupełniane. Aktualnie oczekuje się na ostatnią, uzupełniającą opinię biegłego z zakresu medycyny sądowej. Najprawdopodobniej zostanie ukończona do końca października - informuje Wirtualną Polskę prok. Kukawski.
- Już z samych doniesień medialnych można było wnioskować, że przeciwko mojemu klientowi nie ma dowodów w tych dwóch sprawach. On nigdy nie usłyszał żadnych zarzutów w związku z tymi postępowaniami - komentuje adwokat Adam Wygralak.
"Anioł śmierci" zyskał sławę w całym kraju
O "Aniele śmierci" zrobiło się głośno w połowie 2021 roku za sprawą emerytowanego wojskowego Andrzeja Koczana. Jego syn Rafał kilka miesięcy wcześniej zginął w wypadku. Mężczyzna zwrócił uwagę, że co kilka tygodni do skrzynki wpadają listy od ubezpieczycieli adresowane na jego syna. Okazało się, że był ubezpieczony w kilku towarzystwach na niemałe sumy.
Były żołnierz rozpoczął swoje śledztwo, z którego wynikało, że osobą wskazaną do wypłaty odszkodowań był Maciej B., szef firmy, w której dorabiał Rafał. Co więcej, dotarł do informacji, że w ostatnim czasie życie straciło więcej pracowników przedsiębiorstwa należącego do B.
Firma, jak przedstawiał potem mężczyzna, miała pozyskiwać nieruchomości od osób z problemami (np. z komornikiem na karku), remontować je i sprzedawać dużo drożej. Oprócz Rafała Maciej B. wziął do pracy Leszka, jego kolegów, Dariusza i Sławomira. Mieli wyszukiwać osoby, od których łatwo można przejąć lokale. Poza nimi w firmie pracował jeszcze Artur T.
Wszyscy ci pracownicy już nie żyją. Wszyscy zostali ubezpieczeni na życie przez Macieja B.
Zbiorowe polisy na życie B. zaczął kupować pracownikom, za ich zgodą, 17 marca 2020 roku, niecałe dwa tygodnie po nadejściu pandemii do Polski. Dotyczyły nie tylko utraty życia, ale również chorób.
Dwa tygodnie później w szpitalu zmarł pierwszy z pracowników, 54-letni Dariusz. Lekarz uznał, że przyczyną zgonu była sepsa.
Kolejny, 64-letni Leszek zmarł osiem miesięcy później, 22 listopada 2020 roku, również w szpitalu, po trzech tygodniach walki z koronawirusem.
W połowie 2021 roku zmarł Artur, ale tutaj śledczy nie mieli większych podejrzeń, śmierć miała charakter naturalny, a osobą upoważnioną do odbioru ubezpieczenia była żona zmarłego.
28 listopada 2020 roku Maciej B. udał się na pogrzeb Leszka firmowym matizem, a po uroczystości przekazał kluczyk 25-letniemu Rafałowi (który jako jedyny z tego grona prowadził ustatkowane życie, to miało być jego pierwsze zlecenie w firmie). Miał razem z 45-letnim Sławomirem pojechać pod Chełmno, obejrzeć nieruchomość na sprzedaż. Nie wrócili już z tej podróży.
Według późniejszych ustaleń policjantów drogówki ich auto zsunęło się ze skarpy i stanęło w płomieniach, a oni nie zdołali się z niego wydostać. Kierowcą najprawdopodobniej był Rafał, ponieważ Sławomir nie miał prawa jazdy i był kompletnie pijany, miał 3,6 promila alkoholu.
Jak się później okazało, na każdego z tej czwórki było kupionych po kilka polis.
O Macieju B. powstawały programy telewizyjne i artykuły. Sprawa śmierci Dariusza i Leszka trafiła do czołowych śledczych z Torunia, a sprawę wypadku raz jeszcze zaczęli prześwietlać prokuratorzy z Chełmna. Rozpoczęły się ekshumacje zwłok i bardzo szczegółowe ekspertyzy. Dziś wiemy, że nie wykazały, by doszło do zabójstw.
Proces o ws. śmierci 68-latki nadal w toku
Maciej B. tłumaczył, że nie miał nic wspólnego z żadnym z tych zgonów i wszystko było zbiegiem okoliczności. Zaszył się w swoim mieszkaniu, zaczął podejrzewać, że zawiązał się przeciwko niemu spisek. Twierdził także, że przez medialne zamieszanie nie jest w stanie prowadzić interesów.
Do kulminacyjnego - jak się wtedy wydawało - punktu tej sprawy śledczy doszli przed Bożym Narodzeniem, gdy 23 grudnia 2021 roku zatrzymali Macieja B. Zarzucili mu oszustwa i podrabianie dokumentów. Sąd nie zgodził się na jego areszt. Zapowiadało się na to, że na tym cała sprawa się zakończy.
Jednak 8 marca 2022 roku B. został tymczasowo aresztowany pod zarzutem zabójstwa Marii, starszej pani z wieżowca, która nigdy nie była jego pracownicą. To jedyna śmierć, z jaką dowodowo powiązali go śledczy i prawdziwy punkt zwrotny w całej sprawie.
Torunianin miał dokonać zabójstwa trzy dni przed swoim poprzednim zatrzymaniem (tym przed Bożym Narodzeniem), gdy był już podejrzewany przez sporą część opinii publicznej o przyczynienie się do śmierci pięciu osób. Część mieszkańców miasta, za sprawą mediów, kojarzyła go jako "Anioła śmierci". Po kilku latach sporów z panią Marią o mieszkanie, miał rzekomo podłożyć w jej lokalu ogień. 68-latka zginęła w wyniku zaczadzenia.
Akt oskarżenia w sprawie morderstwa Marii uzupełniono też o oszustwa ubezpieczeniowe. Jak wyliczyli śledczy, z polis zmarłych pracowników Maciej B. mógłby wypłacić 5 mln zł. Część towarzystw nie wypłaciła mu odszkodowań, na jego konto z tego tytułu wpłynęło tylko 326 tys. zł.
Proces dotyczący mieszkanki wieżowca nadal trwa. Wirtualna Polska jest jedyną redakcją, której B. udzielił komentarza na ten temat.
- Sprawa, za którą przebywam teraz w areszcie, jest przede wszystkim wynikiem nagonki medialnej na mnie. Ścigano mnie za piątkę ludzi i okazało się, że nic nie ma. Wszystkie ekspertyzy mnie rozgrzeszyły z tych spraw. A tu nagle się pojawiła sprawa pani Marii - mówił.
I dodał: - Mnie tam nie było tamtej nocy. Byłem w domu. Nie miałem nawet kluczy do tego mieszkania. Nigdy mi ich nie przekazano, bo ta pani nigdy się z tego mieszkania nie wyprowadziła. Wojowałem z nią w sądach, miała nakaz eksmisji, ale nigdy go nie zrealizowano, bo była pandemia. Natomiast kobieta mnie oskarżyła, że miałem to mieszkanie od niej wyłudzić. Zostałem uniewinniony w obu instancjach.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Mikolaj.Podolski@grupawp.pl