Ferrari biustu

Ma je połowa ludzkości, a jednak są największym fetyszem w kulturze Zachodu i pozostaną, ?nawet jeśli feministki ostatecznie je wyzwolą spod „męskiego panowania"...

Ferrari biustu
Źródło zdjęć: © rp.pl | rp.pl

Miłośnicy kina z pewnością mają w pamięci ten epizod filmu Woody'ego Allena „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać", w którym gigantyczna pierś wymyka się z laboratorium i sieje spustoszenie w okolicy. Osoby zainteresowane literaturą pamiętają krótką powieść odwiecznego kandydata do Nobla Philipa Rotha „Pierś", o wykładowcy literatury, który zamienił się w tytułowy organ. Wiele historii światowej sztuki już na rozpoczęcie, nim przejdzie do omawiania bardziej wyrafinowanych dzieł, na których też roi się od kobiecych piersi, prezentuje czytelnikom fotografię niewielkiej (11,1 cm) rzeźby tzw. Wenus z Willendorf, czyli - używając eufemizmu - mocno zbudowanej kobiety wyposażonej w potężny biust. Ci, którzy nie zaglądają do takich albumów, ale za to zainteresowani są tą częścią popkultury, która eksploruje obszary seksu, musieli się zetknąć z Lolo Ferrari. Jej widok jest niezapomniany, jako że ta zmarła w 2000 roku aktorka porno nazywana była kobietą z największymi piersiami na
świecie. I te dwa potężne biusty jakby symbolicznie ściskają z dwóch stron historię człowieka, która rozwijała się w cieniu piersi.

Neon na szyi

Atrybutom Lolo Ferrari warto na początek poświęcić nieco uwagi, bo są one przypadkiem niezbicie świadczącym o tym, jak wielkim - nie tylko w sensie dosłownym - fetyszem są piersi w kulturze. Otóż legendarny biust aktorki porno nie był tworem natury, ale medycznej technologii - niektóre źródła podają, że powstał w wyniku 22 zabiegów chirurgicznych, inne wyliczyły, że zabiegów wszczepiania implantów zafundowała sobie aż 30. Niezależnie od dokładności wyliczeń i tak było ich tyle, że wpisano je do księgi rekordów Guinnessa. W szczytowym momencie biust pani Lolo mierzył podobno 180 cm w obwodzie. Ba, tu i ówdzie można natrafić na chyba dość szokującą wiadomość, że każda z piersi Lolo Ferrari ważyła 6,2 kg. Sprawiły one, że w swojej niszy ich posiadaczka była gwiazdą, a poza nią ciekawostką znaną wielu. Pewnie więc warto było cierpieć, bo, jak donosiła prasa, Lolo Ferrari narzekała na bóle kręgosłupa i miała trudności z oddychaniem. Łatwo to sobie wyobrazić, gdy się pomyśli, że musielibyśmy żyć z ważącym ponad 12
kilogramów plecakiem przymocowanym z przodu. Cała ta opowiastka byłaby zabawna, gdyby nie jej tragiczne zakończenie. Ostatecznie bowiem gigantyczne piersi zabiły swoją właścicielkę, bo za przyczynę jej zgonu uznali lekarze mechaniczne uduszenie z powodu zbyt płytkiego oddechu.

Biust wymyka się męskim rękom i coraz wyraźniej przechodzi w kobiece

Historia Lolo Ferrari pokazuje w sposób ekstremalny, jak wielką - nomen omen - wagę przywiązują niektóre kobiety do rozmiaru swoich piersi w świecie, jakby powiedziały feministki, patriarchatu. Nieszczęśniczka stała się w końcu ofiarą mitu, że duży biust to duża atrakcyjność seksualna jego posiadaczki. Jest w tym naiwna logika: skoro faceci zwracają uwagę na piersi, to im one większe, tym większą uwagę muszą zwracać. Florence Williams, autorka wydanej niedawno w Polsce książki „Piersi", zapisała, że „bycie posiadaczką dużych piersi przypomina chodzenie z neonem wiszącym na szyi". W przypadku Lolo Ferrari to nie był neon, lecz raczej pokaz fajerwerków. No, ale przesada nie jest zdrowa i trudno nie odnieść wrażenia, że taki nadmiar po prostu likwiduje seksualną atrakcyjność.

W przypadku pani Ferrari mieliśmy do czynienia z przykładem biustu „rozrywkowego" i z wynaturzeniem w procesie budowania własnej atrakcyjności seksualnej. Ale najwyraźniej dla niektórych osobników był on nawet obiektem kultu, jak olbrzymi biust Wenus z Willendorf 20 tysięcy lat temu. A także wszystkie podobne do niej, wykopane gdzie indziej, wyobrażenia bogini płodności, które w zgodnej opinii badaczy mają potężne piersi. Co jest przecież zrozumiałe, skoro mówimy o źródle pokarmu ratującego życie dzieci w nieprzyjaznych człowiekowi prehistorycznych czasach. i

Czy jest jakiś inny obiekt adoracji, który przez tysiące lat skupiałby na sobie tyle uwagi, wywoływał tyle emocji i był podziwiany z taką intensywnością jak kobiece piersi? Chyba nie. Nic więc dziwnego, że narosło wokół nich mnóstwo teorii i hipotez formułowanych przez uczonych i pseudouczonych z różnych epok. Tym bardziej nie ma w tym nic dziwnego, że trudno sobie - z męskiego punktu widzenia - wyobrazić przyjemniejszy obiekt kontemplacji i badawczych inicjatyw niż piersi.

Wcześnie zauważono na przykład, że żaden inny gatunek ssaków nie wykształcił takiego organu. Oczywiście samice innych ssaków mają gruczoły mlekowe równie skutecznie działające, jak ludzkie, ale nie mają piersi. I to jest racjonalne, bo - jak pisze wspomniana Florence Williams - „do wykarmienia niemowlęcia gruczołowi mlekowemu wystarczy objętość nie większa niż pół kurzego jaja". Z jakichś powodów natura jednak postanowiła, że akurat kobietę wyposaży w coś takiego. I miała rację. Humorysta Dave Barry podszedł do tej sprawy zgodnie ze swoją profesją i napisał, że po prostu „główną biologiczną przyczyną istnienia piersi jest ogłupianie mężczyzn". Rzecz jasna przyczyny były inne, ale na przykład taki Desmond Morris, który dowcipnisiem nie był, w słynnej niegdyś książce „Naga małpa" (1967, polskie wydanie 1974) przedstawił podobną hipotezę. Taką mianowicie, że w czasach gdy naczelne poruszały się na czterech kończynach, o atrakcyjności samic decydowały pośladki, a kiedy człowiek przybrał wyprostowaną postawę,
natura pospieszyła im z ratunkiem i wyposażyła w biust.

Inny badacz doszedł do wniosku, że biust to „coś w rodzaju wielbłądziego garbu", w którym gromadzony jest tłuszcz oraz woda, dzięki którym łatwiej było kobietom przetrwać w suchym klimacie. Jeszcze inny uznał, „że dzięki tłustym piersiom kobieta utrzymuje równowagę w pozycji wyprostowanej", ale nie zadał sobie pytania, jak sobie radzą z utrzymywaniem równowagi te, które nie mają „tłustych piersi", czy zwyczajni mężczyźni?

Coś jednak musi być na rzeczy z tą relacją pomiędzy wykształceniem się piersi i postawą wyprostowaną człowieka. „Piersi pomogły w ewolucji naszego gatunku w oczywisty, ale i nieoczekiwany sposób - to znów wywody Florence Williams. - Dzięki ich odżywczemu mleku dzieci mogą się rodzić małe, a ich mózgi szybko rosną. Mniejsze noworodki pozwoliły kobietom mieć węższe biodra, co pomogło nam stanąć na dwóch nogach". „Nam", czyli kobietom, jak się domyślam z dalej przywołanych argumentów, a nie nam, ludziom. Rodzi się pytanie, może niestosowne w epoce feminizmu, co pomogło biednym mężczyznom stanąć na dwóch nogach? W każdym razie autorka książki „Piersi" zmierza do konkluzji, że przywołane w tytule kobiece atrybuty „ułatwiły człowiekowi podbój świata", a na przykład z mniej ważnych spraw, proponując niemowlętom ssanie, wymusiły rozwój warg i tym samym wpłynęły na rozwój aparatu mowy, nie mówiąc już o tym, że „wyszkoliły człowieka w sztuce całowania".

Od Afrodyty do Madonny

No i doszliśmy do tego, czego uniknąć się nie dało, do erotycznej atrakcyjności piersi. Na ten temat powstał ocean opinii i miliony wizerunków o różnej intensywności oraz rozmaitym poziomie wyrafinowania. Starożytni artyści mieli dość swobodny stosunek do nagości, więc jest wiele rzeźb - choćby Afrodyty - nagich bogiń, które pokazują ówczesny ideał piękna i jednocześnie seksualnej atrakcyjności. Marilyn Yalom w „Historii kobiecych piersi" (1997, polskie wydanie 2012) pisze wręcz, że „w okresie hellenistycznym Afrodyta stała się niejako ?kobietą z plakatu?, przedmiotem pożądania i uwielbienia ze strony mężczyzn". Nie jest trudno się z tym zgodzić, choć ten starożytny wzorzec piersi nie sugerował ich „tłustości", na której skupiali się autorzy przywołanych przed chwilą hipotez. To, jak sugeruje autorka ich historii, twory „jędrne i dość muskularne", w klasycznych tekstach porównywane z jabłkami, a nie z wielbłądzimi garbami. O sile ich oddziaływania zaświadcza anegdota, która przetrwała do dzisiaj z IV wieku
p.n.e. Otóż oskarżona o zbrodnie bluźnierstwa kurtyzana Fryne byłaby niechybnie skazana na śmierć, gdyby adwokat nie wpadł na pomysł, by rozerwać jej tunikę i olśnić sędziów widokiem jej piersi. Dzięki temu została uniewinniona.

Czasy takiej frywolności skończyły się jednak. Jak pisze Marilyn Yalom, „podczas gdy w świecie starożytnym piersi stanowiły jedną z najważniejszych cech świadczących o świętości, sztuka chrześcijańska sugerowała, że bardziej oczywistym znakiem świętości jest ich brak". Potwierdzeniem tego jest pewnie kanonizacja św. Agaty, legendarnej dziewicy żyjącej w III wieku na Sycylii, która nie uległa chuciom rzymskiego namiestnika, za co ten obciął jej piersi. Podobny los stał się udziałem św. Reparaty, patronki Florencji. Takie legendy ożywiały wyobraźnię artystów i na przykład jeszcze w XVII wieku Francesco Zurbarán przedstawił piękną, ale jednocześnie dość chorobliwą, wizję św. Agaty jako niezwykle urodziwej dziewczyny trzymającej na tacy swoje obcięte piersi.

O ile jednak we wczesnym średniowieczu malarze raczej piersi nie dostrzegali, o tyle musiały one budzić oczywiste zainteresowanie i kusić, bo w XIV w. zaczęły się nieśmiało pojawiać sceny karmiącej Madonny, a także utwory poetyckie i podręczniki dworności sugerujące damom pokazywanie biustu. Kobiety dostosowały się do tych rad, w imię próżności, rzecz jasna. Drażniło to jednak purystów obyczajowych i na przykład sam Dante potępiał nasilającą się modę na głębokie dekolty.

Ale nie dało się już tego opanować. Według historyków sztuki przełomową role odegrał namalowany w drugiej połowie XV wieku obraz Jeana Fouqueta przedstawiający kochankę króla Francji demonstrującą odkrytą pierś. Nie jest to - jak wcześniej - biust „pracujący" przy karmieniu, ale dumna półkula usytuowana nieomal w centrum obrazu. I chociaż nosi on tytuł „Madonna z Dzieciątkiem wśród aniołów" albo też „Madonna z Melun", to Madonna wcale na nim nie karmi małego Jezusa, ale po prostu demonstruje walor swego ciała. Zmarła niedawno historyczka ubioru Anne Hollander uważała, że „obraz ten wyznacza chwilę, w której odkryta pierś przekształciła się ?w sztuce w sygnał erotyczny? i zaczęła się odwoływać do czystej przyjemności. Pierś odarta ze świętości stała się niekwestionowanym obszarem gry męskiego pożądania".

Cytowana tu już Marilyn Yalom komentuje proces, który się rozpoczął w światowej sztuce i w ogóle kulturze, tak: „Stopniowo piersi pojawiające się w sztuce i literaturze coraz mniej należały do dziecka czy do Kościoła, coraz częściej zaś do mężczyzn dzierżących władzę ziemską, traktujących je wyłącznie jako środek pobudzający ich zmysły".

W męskich dłoniach

W tym zdaniu ważni są mężczyźni, bo to oni - przynajmniej oficjalnie - nadawali ton cywilizacyjnym przemianom, trzymali władzę i do swoich upodobań dostosowywali dominujące wzorce. Jan Jakub Rousseau, jeden z najważniejszych myślicieli epoki oświecenia, dopiero po kilku stuleciach zaczął być krytykowany za to, że twierdził, iż celem życia kobiet jest sprawiać przyjemność mężom i karmić dzieci. Ba, filozof twierdził nawet, że mężczyźni są obdarzeni umysłami służącymi do myślenia, a kobiety piersiami do karmienia.

W sztuce były obecne z rozmaitych powodów, łącznie z politycznymi, jak w przypadku „Wolności wiodącej lud na barykady" na obrazie Delacroix. Motyw biustów w służbie idei i sztuki wraca dziś zresztą np. w happeningach ukraińskiego Femenu. Były wyrazistym, choć zawoalowanym elementem agitacyjnych plakatów z czasów I wojny światowej. Przykuwają wzrok na przykład na amerykańskim plakacie zachęcającym do kupowania obligacji wojennych. To była jedna z pierwszych tego rodzaju prób wykorzystania biustów komercyjnie. A potem już poszło z górki. Jeśli reklama jest dźwignią handlu, to dźwignią reklamy są piersi.

Już w 1947 roku John Steinbeck napisał w „Autobusie do San Juan": „przybysz z innej planety (...) mógłby wywnioskować, że (...) piersi służą prokreacji". I trudno mu się dziwić ?- decydenci z Hollywood przekonywali w tamtych czasach widzów, że posiadaczki okazałych biustów są bardziej namiętne niż panie skromniej obdarowane przez naturę. I choć minął już czas takich gwiazd, jak Jane Russell, Lana Turner czy Marilyn Monroe (a w Europie np. Gina Lollobrigida czy Sophia Loren), to współcześni chirurdzy powiększający biusty na brak pracy nie narzekają. Nadal znajdują się zdesperowane kobiety, które chcą dogonić męskie fantazje i przyciągnąć ewentualnych adoratorów, nawet ryzykując życie, jak Lolo Ferrari. Jak zresztą pokazuje przykład Pameli Anderson, aktorki niewyróżniającej się niczym poza biustem, to wciąż działa.

Ruch wyzwolenia półkul

Przez wieki biust w kulturze - czy szerzej: biust jako element cywilizacji - kształtowany był przez męskie upodobania i fantazje. Ale do czasu. Na fali kontrkultury lat 60. XX wieku uaktywniły się ruchy feministyczne, czego symbolicznym zdarzeniem były akcje palenia biustonoszy, czyli wyzwolenia kobiecych piersi z męskich „okowów". Moda toples, ciesząca niejedno oko, była znakiem zrównania ciała kobiecego z męskim i pokazania, że piersi nie są tylko i wyłącznie atrybutem kojarzącym się z erotyką. One po prostu są i nie powinny wzbudzać automatycznie pożądania - zdają się mówić feministyczne aktywistki. Całe to działanie było wymierzone również w pornografię, seksizm, a jego hasłem było (i jest): „Żądamy zwrotu naszych niezbywalnych praw do własnych ciał". Hasło jest oczywiście demagogiczne, bo raczej nikt nie zmusza modelek do uczestniczenia w sesjach erotycznych czy reklamowych itd. Gdyby się okazało, że męska część konsumentów tak samo masowo i chętnie ulegała urokowi męskich modeli i aktów, jak kobieca
kobiecych, to z pewnością nie byłoby powodów do formułowania takich haseł, bo i faceci „straciliby" - jak to sformułowała Ann Simonton w cytowanym zdaniu - „niezbywalne prawa do własnych ciał".

Jest wszakże jedna ważna konsekwencja tego ruchu wyzwolenia piersi: zaczęto często i otwarcie mówić o wielkim zagrożeniu, jakim jest rak piersi. Pojawiły się także artystki, które pokazują biust i w ogóle ciało kobiece z kobiecego punktu widzenia, z kobiecą wrażliwością. Można by nawet ironicznie powiedzieć, że biust wymyka się męskim rękom i coraz wyraźniej przechodzi w kobiece. Sprawia to, że męska „gorączka" wokół piersi się obniża: już wiadomo, że są one nie tylko obiektem erotycznej adoracji, ale także organem szczególnie narażonym na straszną chorobę, co zaczyna budzić lęk. Jeszcze nie taki i oby nigdy nie taki, jak wielka niszczycielska pierś z filmu Woody'ego Allena, ale powoli przekonujemy się, że biust to taka sama część ciała jak inne. No, nie do końca taka sama...

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)