PublicystykaFałszywy argument Szydło. Sąsiedzi zawstydzają Polskę w sprawie uchodźców

Fałszywy argument Szydło. Sąsiedzi zawstydzają Polskę w sprawie uchodźców

Fałszywy argument Szydło. Sąsiedzi zawstydzają Polskę w sprawie uchodźców
Źródło zdjęć: © Getty Images
Jarosław Kociszewski
25.05.2017 14:24, aktualizacja: 25.05.2017 14:47

Brytyjczycy uczcili ofiary zamachu w Manchesterze minutą ciszy. W Polsce odpowiedzią są krzyki i próby budowania politycznego kapitału na tragedii ofiar mordercy. Nasi partnerzy w Unii Europejskiej, NATO, a nawet sąsiedzi pokazują, że bezpieczeństwo i demagogia to dwie różne rzeczy.

Premier Beata Szydło chwali się tym, że nieprzyjęcie uchodźców do Polski zapewnia nam bezpieczeństwo. Media społecznościowe huczą od podobnego przekazu i straszą uchodźcami. Co więcej, na pierwszy rzut oka te argumenty mają sens, bo przecież zamachowcy atakujący Manchester, Paryż czy Brukselą są "obcy" z punktu widzenia Polaka. Skoro tak, to ich brak zapewnia nam bezpieczeństwo. Kłopot w tym, że to bardzo złudne przekonanie, za które możemy słono zapłacić.

Zamachowcy nie są "obcy" w krajach, które atakują. Polska, na skutek historycznych zawieruch i decyzji, które podejmowano za nas, jest krajem wyjątkowo homogenicznym etnicznie i religijnie. Myśl, że nasze dzisiejsze poczucie bezpieczeństwa zawdzięczamy konferencji jałtańskiej i koszmarom Drugiej Wojny Światowej jest głęboko niepokojąca.

Premier Beata Szydło o uchodźcach. Straszy czy ostrzega?

Z drugiej strony mozaika etniczna, religijna i kulturowa Wielkiej Brytanii czy Francji też jest następstwem doświadczeń historycznych. Spadkiem po kolonializmie, ale także wynikiem wyborów, które te kraje podejmowały w czasach gospodarczego rozwoju, gdy potrzebowały dużej liczby tanich rąk do pracy. Czy komuś przeszkadza, że wybitny francuski piłkarz Zinedine Zidane z pochodzenia jest Algierczykiem? A może Freddie Mercury, legendarny wokalista grupy Queen, czyli Farrokh Bulsara, który urodził się na Zanzibarze w rodzinie pochodzących z Indii wyznawców Zaratustry?

Sami rzucimy się sobie do gardeł

Do woli można przerzucać się argumentami potwierdzającymi zgubne lub pozytywne konsekwencje osiedlania się rozmaitych ludzi z różnych części świata, a jedynym skutkiem będą rosnące emocje, które spowodują, że sami rzucimy się sobie do gardeł, nie czekając na morderców z ISIS. Tymczasem to religijni fanatycy są bezwzględnymi wrogami, których trzeba zniszczyć. Dokonać tego można wyłącznie łącząc siły i działając w sposób przemyślany i metodyczny.

Jak słusznie zauważył Michał Szułdrzyński w "Rzeczpospolitej", kraje wokół Polski wywiązują się ze zobowiązań dotyczących relokacji uchodźców i nie stały się z tego powodu celem ataków. Powodem, dla którego rząd Beaty Szydło zapiera się rękami i nogami przeciwko honorowaniu umowy zawartej przez poprzedników, jest cena polityczna, którą przyszłoby zapłacić. Polacy nie chcą uchodźców i wygodniej jest dołączyć do tłumu skandującego antyimigranckie hasła. Na fali tej niechęci gotowi jesteśmy odrzucić nawet słowa papieża Franciszka, którzy jest autorytetem nad Wisłą pod warunkiem, że głos z Watykanu nie podważa naszych uprzedzeń.

Nie chodzi przy tym o to, żeby zgodzić się na zalanie Polski przez falę imigrantów i powielenie błędów, które niewątpliwie popełnili Niemcy czy Holendrzy. Multikulti w optymistycznej formule sprzed dziesięciu czy dwudziestu lat po prostu nie działa, a nadmierna opieka socjalna zwyczajnie demoralizuje.

Europejski socjal demoralizuje

Wyobraźmy sobie imigranta z Afryki, który wyjechał z kraju, w którym dosłownie nie miał niczego. Jaką ma motywację do pracy w kraju, w którym – we własnym mniemaniu – żyje jak król nie robiąc niczego? To samo podejście odziedziczyć mogą jego dzieci czy wnuki. Kłopot w tym, że w pewnej chwili zorientują się, jak niską pozycję zajmują w kraju, który jest ich domem. Jedynym, jaki mają i jaki znają. Ta frustracja leży u podstaw problemów z prawem, ale także jest łatwa do wykorzystania przez ekstremistów rozmaitej maści. Tych błędów powielać nie musimy.

Syryjczycy czy Etiopczycy wcale nie marzą o tym, żeby osiedlać się nad Wisłą. Nie zapewnimy im takiej opieki socjalnej, jak bogatsze kraje na Zachodzie i nie ma w tym nic złego. Każdy kraj ma prawo sam decydować o tym, ilu imigrantów chce przyjąć i na jakich zasadach. Mamy prawo dobrze czuć się w wietnamskiej restauracji w oczekiwaniu na autobus prowadzony przez Ukraińca i nikomu nic do tego.

Obraz
© Getty Images

Nie o tym jednak mowa. Dajemy się straszyć "islamizacją" Polski. Czy na prawdę jesteśmy tak słabi, aby kilkuset czy nawet kilka tysięcy uciekinierów z Bliskiego Wschodu zagroziło kulturze i tradycji blisko 40-milionowego, dumnego narodu? Co więcej, każdego z tych ludzi można sprawdzić. Nie jesteśmy celem kolumn dziesiątek tysięcy uchodźców, którzy łamią bariery i w sposób niekontrolowany prą do serca Europy, niosąc ze sobą nie tylko osobiste nieszczęścia, ale też wszelkie możliwe patologie łatwe do ukrycia w tłumie. Tutaj mówimy o ludziach z obozów w Grecji i we Włoszech, których można zidentyfikować z imienia i nazwiska, czyli dokładnie sprawdzić.

Tu chodzi o bezpieczeństwo Polski

Relokacja uchodźców dotyczy naszego bezpieczeństwa, ale w sposób zupełnie inny, niż sugeruje to premier Szydło. Czesi przyjęli symboliczną liczbę 12 uchodźców. Łotysze są na dobrej drodze do wywiązania się ze zobowiązań. Słowem kluczowym jest tutaj unikanie podziałów i niewchodzenie w otwarty spór z Unią Europejską.

Nie mamy nic przeciwko korzystaniu z funduszy strukturalnych i innych przejawów europejskiej solidarności. Chętnie zwracaliśmy się po pomoc Brukseli, gdy Rosja nakładała sankcje i ograniczała handel polskimi towarami. Uważamy, i słusznie, że mamy do tego prawo. Jak jednak w przyszłości będziemy tłumaczyć prawo do korzyści wynikających z przynależności do Wspólnoty, jeżeli nawet symbolicznie nie chcemy pomóc Grekom i Włochom?

Obraz
© Getty Images

Przed terroryzmem też tak łatwo nie uciekniemy. NATO oficjalnie przystępuje do wojny przeciwko Państwu Islamskiemu, co oznacza, że wszyscy jego członkowie będą formalnie wrogami fanatyków. Bezpieczeństwo zapewnia nam nie tyle to, że nie przyjęliśmy uchodźców, co fakt, że jesteśmy mało prestiżowym, nieatrakcyjnym celem. Krajem peryferyjnym. Czy w takim razie, bojąc się odwetu morderców spod znaku czarnej flagi, wystąpimy z NATO?

Słuchając wypowiedzi po zamachu w Manchesterze z jednej strony czuję niesmak, jaki budzi we mnie "robienie polityki" w tych okolicznościach. Równocześnie rodzi się obawa, że realnie tracimy sojusze, które mają gwarantować nam bezpieczeństwo – terroryzm jest tylko jednym z zagrożeń, przed którym stoimy. Czy w tej sytuacji nadmierne jest oczekiwanie, aby politycy pełniący najwyższe funkcje w państwie w sprawach tak fundamentalnych zdobyli się na przywództwo?

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także