Fałszywki w domu aukcyjnym
Poruszenie wśród klientów galerii i konsternacja wśród ekspertów - taką reakcję wywołało ujawnienie przez "Rzeczpospolitą" i TVN, że słynny dom aukcyjny sprzedaje fałszywe obrazy.
Dziennik informuje, że Polswiss Art, dom aukcyjny należący do Iwony Buchner, wystawił niedawno na licytację obraz Franciszka Starowieyskiego "Zjawa". Dzieło osiągnęło cenę 9,5 tys. zł, a pracownica Polswiss Artu gratulowała zwycięzcy licytacji "świetnego wyboru".
Sęk w tym, że autorem obrazu nie jest sławny malarz, a młody artysta, który namalował podróbkę na zamówienie dziennikarzy "Rz" i TVN. Franciszek Starowieyski zgodził się, by sygnowany jego sfałszowanym podpisem obraz trafił na aukcję. Współpracujący z Polswiss Artem ekspert wystawił obrazowi certyfikat autentyczności.
To nie pierwsza wpadka domu aukcyjnego Iwony Buchner. W 1996 roku jeden z kolekcjonerów za 29 tys. zł na aukcji w Desie Unicum kupił obraz "Salome" Henryka Siemiradzkiego. Sześć lat później wystawił je na licytacji w Polswiss Arcie. Okazało się, że w posiadaniu innej osoby jest identyczny obraz, ale podpisany nazwiskiem włoskiego malarza Rossiego. Kolekcjoner odzyskał pieniądze.
Na ogół tego rodzaju sprawy załatwia się polubownie i bez rozgłosu. Inaczej niż w wypadku Mariusza Jańczuka, który od kilku lat procesuje się z Polswiss Artem, od którego kupił falsyfikat pracy Mojżesza Kislinga za - bagatela - 150 tys. zł.
Katalogi niektórych domów aukcyjnych podają nazwiska członków rad naukowych, w których można znaleźć historyków sztuki, najczęściej pracowników muzeów, którzy gwarantują autentyczność eksponatów. Tak naprawdę w Polsce nie wiadomo, kto może być ekspertem. Ustawa zabrania pracownikom państwowych muzeów wydawania ekspertyz, ale nikt tego zakazu nie egzekwuje. Nie istnieje coś takiego, jak status licencjonowanego eksperta, nie ma też instytucji, która by takie licencje przyznawała.(PAP)