"FA": USA popełniają błąd w Syrii. Dlaczego "cichy" południowy front jest tak ważny?
• "FA": USA popełniają błąd, nie zwracając uwagi na południe Syrii
• Według magazynu Waszyngton powinien bardziej poprzeć lokalnych rebeliantów
• Z kolei polski ekspert Tomasz Otłowski przestrzega przed "gaszeniem pożaru benzyną"
• Zwraca uwagę na inny aspekt południa - to jedna z tras przemytu ludzi, ucieczek z kraju wojny
02.06.2016 | aktual.: 02.06.2016 20:25
Aleppo, Idlib, Latakia, do niedawna Palmira - to właśnie te nazwy przebijają się w doniesieniach z Syrii. Miejscowości te znajdują się na północnym wschodzie, ewentualnie, jak Palmira, w centrum kraju. Trudno się dziwić. To właśnie te regiony, z których bliżej do granicy z Turcją i gdzie w ostrych walkach ścierają się siły Baszara al-Asada, opozycyjni rebelianci, dżihadyści, w tym IS czy związanego z Al-Kaidą Frontu Al-Nusra, oraz Kurdowie, są okiem syryjskiego cyklonu. Co nie znaczy, że inne tereny kraju - jego południe - są oazą spokoju.
Według Ehuda Ya'ariego, izraelskiego dziennikarza i komentatora, Waszyngton nie angażuje się dostatecznie na południu Syrii. W tekście dla amerykańskiego magazynu "Foreign Affairs" przekonuje on, że należy bardziej wesprzeć rebeliancką koalicję o nazwie Południowy Front, by była ona zdolna walczyć z dżihadystami kalifatu, rozbić lokalne komórki Al-Nusry (Ya'ari proponuje także kuszenie finansowo i lepszym uzbrojeniem miejscowych, którzy są członkami tych grup), a później także z wojskami reżimu. Według autora w stronę silniejszych rebeliantów mogliby się też ostatecznie zwrócić mieszkający na południu Druzowie, którzy do tej pory wspierali władze w Damaszku.
Nie jest tak, że Stany Zjednoczone i ich arabscy sojusznicy całkowicie zapomnieli o południowej flance Syrii. "FA" przypomina, że od 2013 r. w Ammanie, stolicy Jordanii, działa ustanowione przez Amerykanów Wojskowe Centrum Operacyjne (MOC). Już kilka lat temu pojawiły się informacje, że MOC wspiera koalicję Południowy Front, której zresztą w 2014 i na początku 2015 r. udało się stoczyć kilka zwycięskich walk. Problemy rebeliantów zaczęły się wraz z ofensywą na miasto Daraa w połowie ubiegłego roku. Jesienią serwis Al-Monitor, który zajmuje się tematyką Bliskiego Wschodu, pisał, że we Froncie widać "oznaki rozłamu". Miało się także zmniejszyć wsparcie dla rebeliantów. Kilka miesięcy później, w styczniu tego roku, libański serwis Now. News donosił z kolei, że MOC zaleciło rebeliantom wstrzymanie operacji przeciw siłom Asada i skupienie się na operacjach wymierzonych w Państwo Islamskie. Miano też obiecać nowe wsparcie.
Ale czy wystarczające, czy też - jak ocenia "FA" - USA popełniają błąd, poświęcając zbyt mało uwagi południu Syrii?
Błąd, ale inny?
- Polityka Amerykanów, ale i Zachodu jako całości wobec konfliktu syryjskiego to jedno pasmo błędów i zaniechań, decyzji mocno nietrafionych czy spóźnionych. Czy jednak błędem jest to, że południe jest mniej wspierane? Trudno jednoznacznie ocenić - komentuje w rozmowie z WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. Bliskiego Wschodu i terroryzmu. Jak podkreśla, południowy front Syrii jest relatywnie "cichy" w porównaniu ze wschodem i północnym wschodem kraju. Nie powinno więc dziwić, że to te drugie obszary przyciągają więcej uwagi - tak mediów, jak i wojskowych strategów.
Polski ekspert jest także sceptyczny wobec pomysłu przekazywania większej ilości broni rebeliantom z południa. - To jest podstawowy dylemat strategii wobec Syrii: na ile dozbrajanie rebeliantów to złoty środek. Według mnie to jak gaszenie pożaru benzyną - mówi. - My nie do końca wiemy, kto jest kim w Syrii, jakie ma poglądy i kogo reprezentuje. Większość ugrupowań rebelianckich to islamiści. Możemy wymyślać różne kategorie, że część to umiarkowani islamiści, a część to dżihadyści, związani z Al-Kaidą czy kalifatem, ale jest to bardzo płynne. Dziś jakieś ugrupowanie ogłasza, że jest umiarkowane, a jutro przyłączy się do Frontu Al-Nusra - ocenia Otłowski. To właśnie tutaj ekspert widzi główne ryzyko przekazywania Syryjczykom najnowocześniejszych systemów wojskowych.
Otłowski jest krytyczny również wobec innych tez "FA". Po pierwsze wątpi, by Druzowie - jak zaznacza, uznawani przez islamistów za "niewiernych" - tak chętnie przestali popierać syryjski reżim. To właśnie ta społeczność "stanowi w wielu oddziałach rządowych najbardziej bitny element" - ocenia ekspert. Po drugie, uważa, że ryzykowne może się również okazać "przekupywanie" miejscowych bojowników Al-Nusry, by przeszli na stronę rebeliantów Frontu Południowego. - Wystarczy spojrzeć na przykład afgański, gdzie większość bojowników talibanu to miejscowi - mówi Otłowski, dodając, że ugrupowania takie jak Al-Kaida czy IS są mocno zideologizowane. - Większość bojowników, nawet ci lokalni, nie działa z pobudek materialnych, ale wierzy w to, co robi. I przy pomocy pieniędzy z tymi ludźmi się nie zwycięży. Trzeba, niestety, ich fizycznie wyeliminować - ocenia.
Nie znaczy to jednak, że Zachód powinien umyć ręce w sprawie południa Syrii. Przeciwnie, Otłowski zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, dlaczego te obszary są tak ważne. - Te tereny służą jako hub transportowy do przemytu ludzi. Trasa przez Jordanię staje się teraz jedną z głównych dróg ewakuacji dla wielu Syryjczyków. Trzeba podkreślić, że ugrupowania rebelianckie mają w tym procederze udział organizacyjny i zarabiają na nim - mówi ekspert. Może więc jednak USA popełniały błąd, odwracając wzrok od syryjskiego południa?