Ewolucja zamiast rewolucji w opolskim SLD
Zaskakująco łatwo poddali się podczas zebrania Rady Wojewódzkiej SLD namysłowscy „rebelianci”. Nie przeforsowali żadnego ze swych wcześniejszych żądań.
Sesja rady w całości miała być poświęcona uchwale, jaką przed dwoma tygodniami podjęła namysłowska organizacja powiatowa SLD. Zawarte w niej apele w istocie prowadzić miały do rozwiązania Sojuszu na Opolszczyźnie, błyskawicznego przeprowadzenia kampanii wyborczej i odbycia zjazdu nadzwyczajnego. Zdaniem namysłowian, pod wodzą Andrzeja Spóra, bez zmiany liderów partii i gruntownego przewietrzenia struktur, SLD nie miał szans odbicia od dna, na jakie spadł.
Jeszcze przed spotkaniem rady Spór zapewniał: - Nie widzę ani możliwości, ani powodu do zmiany stanowiska. Zbyt wiele deklaracji wsparcia dostaliśmy od ludzi z innych powiatów, by się teraz wycofywać.
Andrzej Namysło, lider opolskiego SLD zachowywał spokój: - Nie sądzę, by inicjatywa organizacji namysłowskiej zyskała zbyt duże wsparcie. Nikt nie zaprzecza temu, że zmiany są nam potrzebne, jednak droga, jaką proponują koledzy z Namysłowa, to droga na skróty. Po co, skoro wszystko, czego oczekują, można załatwić na zaplanowanej na marzec konwencji?
Tym razem sekretarz ZW Tomasz Garbowski zadbał, by nie powtórzyła się sytuacja z ostatniego zebrania rady, gdy wyproszeni na korytarz dziennikarze słyszeli z korytarza przebieg całej dyskusji. SLD nie tylko wynajął obie sale na piętrze hotelu Mercure, lecz w dodatku zatrudnił ochronę hotelową do pilnowania, by na piętro nie przedarł się żaden dziennikarz. Jak odróżniali członków rady wojewódzkiej od dziennikarzy? - Przepuszczaliśmy tych z marsowymi minami i teczkami pod pachą - wyjaśnił jeden ze strażników. Niedbale ubranych nie wpuszczaliśmy dalej niż na schody.
Zaproszony do roli partyjnego rozjemcy sekretarz generalny SLD, Marek Dyduch wyjaśniał przed konferencją:
- To źle, gdy partia nie potrafi sobie ułożyć poprawnych stosunków z mediami. Nie widzę powodów, by trzymać was na dystans. Ale decyzja należy do organizatorów. Obrady rozpoczęły się kilka minut po godzinie 13.
Z fragmentarycznych anonimowych relacji wynika, że już od początku było jasne, że rada wojewódzka nie udzieli poparcia apelowi ekipy namysłowskiej. Kolejne wystąpienia szefów powiatów oparte były na schemacie:
- Wiemy, że jest źle, winę za to ponoszą ludzie, którzy z naszej rekomendacji pełnili wysokie funkcje, a dziś są w orbicie zainteresowania prokuratury. Jednak w partii jest wystarczająco wielu porządnych ludzi, którzy potrafią odbudować i ją, i zaufanie społeczne. Realizacja pomysłu namysłowskiego wprowadziłaby jedynie zamęt, gdy tymczasem nie ma w partii żadnego takiego problemu, którego nie można byłoby załatwić na marcowej konwencji. Zjazd nadzwyczajny jest zatem niepotrzebny.
- Wywołaliśmy burzę mózgów - mówił podczas jednej z przerw Andrzej Spór, lider namysłowskich „rebeliantów” - i choć nie wygląda na to, byśmy zdołali zebrać większość dla naszej inicjatywy (potrzeba byłoby 2/3 głosów członków rady) to jednak warto było się wychylić. Może wywołanie dyskusji pomoże przełamać marazm i nastrój zniechęcenia w partii.
Namysłowianie zdobyli wsparcie ze strony tylko jednej gminy - Niemodlina. Stanisław Chalimoniuk, szef organizacji w tym mieście, przyznał: - Jest jednak różnica między konwencją a nadzwyczajnym zjazdem. Nie tylko w nazwie. Na konwencji głosuje się wotum zaufania dla władz, na zjeździe wybiera nowe. A nie jesteśmy przecież po weryfikacji tak liczną organizacją, by nie można było w ekspresowym tempie przeprowadzić kampanii zjazdowej. Dlaczego zatem tak łatwo upadała inicjatywa namysłowian? Może obecność Marka Dyducha usztywniła obecnych, a może obawy przed gruntownymi zmianami?
Zapowiedziana na godz. 16 konferencja prasowa rozpoczęła się z ponaddwugodzinnym opóźnieniem.
W kolejce do szatni wzburzony Szteliga mówił: - Miałem nadzieję doczekać się przeprosin za obelgi i zarzuty, jakie padły pod moim adresem na ostatnim posiedzeniu rady wojewódzkiej. Ale ani pan Kracher (rzecznik dyscypliny partyjnej), ani pani Woldańska (członek komisji rewizyjnej) nie uznali za stosowne tego uczynić. Zastanowię się, co robić dalej. Chyba poproszę kolegów z Namysłowa o przyjęcie mnie do któregoś z ich kół. Z SLD w Opolu nie chcę mieć więcej nic wspólnego.
Wcześniej, w „NTO”, Szteliga zapowiadał pozwanie rzecznika dyscypliny do sądu partyjnego za - jego zdaniem - obraźliwe sformułowania pod swoim adresem.
Konferencję prasową rozpoczął Andrzej Namysło, odczytując tekst przyjętej uchwały. Przy jedynie czterech głosach wstrzymujących i braku sprzeciwu, rada wojewódzka postanowiła nie zwoływać zjazdu nadzwyczajnego. Jej członkowie uznali, że w partii należy zaniechać swarów i działań „destabilizujących życie wewnątrzpartyjne”. „Do rozwiązania wszelkich problemów decydujących o naszej obecnej i przyszłej pozycji niezbędne jest realizowanie programu społeczno-gospodarczego i zadań wynikających z przestrzegania norm etycznych i statutowych. Właściwym forum do osiągnięcia tego celu jest Konwencja Wojewódzka SLD”.
Mirosław Olszewski
Pokonał pan rebeliantów. Jak smakuje zwycięstwo?
Tu nie ma mowy o pokonanych, czy wygranych. Ekipa z Namysłowa, w ramach normalnych procedur demokratycznych, wyraziła swój pogląd na partię, przedstawiła w dobrej wierze projekt poprawy jej działania. Rada wojewódzka przeprowadziła na ten temat dyskusję i większość uznała, że należy spokojnie poczekać na konwencję, która odbędzie się czternastego marca.
Przed chwilą pański antagonista, Jerzy Szteliga, zapowiedział demonstracyjne przeniesienie się do któregoś z namysłowskich kół. To koniec wojny „baronów”?
Nie było i nie ma wojny. Kolega Szteliga podjął decyzję taką, jaką uznał za stosowną.
Nie lepiej jednak było zgodzić się na nadzwyczajny zjazd? Taka rewolucja oczyściłaby sytuację.
Zjazd oznaczałby konieczność rozwiązania struktur, wręcz likwidację partii. Po co to robić, skoro cały czas pracujemy właśnie nad tym, by sytuacja była klarowna, by pozbywać się tych zaszłości, które nam ciążyły i doprowadziły do tak marnych notowań jak teraz?
Rozmowa z Markiem Dyduchem, sekretarzem generalnym SLD:
Nie zaskoczyła pana łatwość, z jaką partyjni „rebelianci” poddali swoje pozycje?
Tak łatwo nie było. Dyskusja przeciągnęła się ponad zaplanowany czas, nawet konferencja prasowa zaczęła się z dwugodzinnym opóźnieniem, co pewnie dodatkowo wkurzyło dziennikarzy. Powiedziano tu sobie wiele prawdy, czasem gorzkiej, ale w końcu większość zgodziła się z argumentem, że konflikt powinien zostać rozstrzygnięty na konwencji. A ona jest przecież lada moment.
Nakazał pan dwóm opolskim „baronom” pogodzić się?
Niczego nie nakazywałem. Nie mam tak rozwiniętych skłonności do narzucania swojej woli innym. Mam jednak nadzieję, że dla dobra wszystkich także i ten konflikt zostanie przynajmniej złagodzony.
Jest pan zawiedziony przegraną?
Nie powiedziałbym, że moja organizacja przegrała. W końcu udało nam się rozpętać dyskusję o stosunkach wewnątrzpartyjnych, o tym, co należy zrobić, by poprawić funkcjonowanie partii. Nadal uważamy, że partii w regionie potrzebna jest zmiana liderów. Do konwencji zostało trochę czasu. Koledzy będą mieli teraz o czym porozmawiać z ludźmi w terenie. Przyjadą na konwencję bogatsi o wiedzę o nastrojach i oczekiwaniach członków SLD.
Podczas poprzedniego zebrania rady wojewódzkiej powiedziałem jasno, że nie zamierzam kandydować. Czego jak czego, ale kolejny spór w naszej partii nie jest potrzebny.