Europa po stronie Ukrainy. Zachód wysłał sygnał, że Rosja go nie podzieli [OPINIA]

Wizyta europejskich przywódców w Kijowie stała się bardzo ważnym symbolem jedności Zachodu przeciwko Rosji. Wreszcie dostaliśmy jednoznaczny sygnał, że w sprawie wojny w Ukrainie kraje UE mówią jednym głosem. Kraje NATO wysłały w stronę Rosji wyraźny sygnał: wszyscy gramy do tej samej bramki. Oby na tym jednym geście się nie skończyło.

Na zdjęciu Wołodymyr Zełenski i Emmanuel Macron
Na zdjęciu Wołodymyr Zełenski i Emmanuel Macron
Źródło zdjęć: © East News | Jakub Kaminski
Agaton Koziński

- Europa będzie z Ukrainą aż do jej zwycięstwa – powiedział w Kijowie Emmanuel Macron. Ważne słowa. Długo na nie czekaliśmy ze strony liderów Europy Zachodniej i świetnie, że wreszcie padły. Zresztą komunikacja ze strony przywódców Francji, Niemiec, Rumunii i Włoch, którzy pojawili się w czwartek w Kijowie, była jednoznacznie proukraińska i antyrosyjska. Ważny pierwszy krok. Oby kolejne kroki tych państw były skierowane w tę samą stronę.

Zachód w pełni skoordynowany

Dawno już na żadną wizytę międzynarodową nie patrzono z tak wieloma wątpliwościami. W pełni uzasadnionymi. Dotychczasowa polityka Niemiec i Francji wobec Ukrainy budziła co najmniej dwuznaczne uczucia. Z jednej strony gorące zapewnienia o wsparciu dla walki Ukraińców, pełne oburzenia słowa o zbrodniach w Buczy dokonywanych przez Rosjan. Ale z drugiej co chwila powracające frazy w stylu "nie można upokarzać Rosji", czy opóźnienia w dostawach sprzętu wojskowego. Jeśli ktoś szukał przykładu pokazującego, czym jest relatywizm w polityce, to zachowanie Berlina i Paryża wobec agresji Moskwy świetnie się do tego nadawało.

Stąd wątpliwości. Ale już będąc w Kijowie przywódcy Francji, Niemiec i Włoch robili wszystko, by je zatrzeć. Wizyty w Irpieniu, jasne deklaracje po spotkaniu z Wołodymyrem Zełenskim pokazały, że oni dokładnie wiedzą, kto w tym konflikcie jest po dobrej, a kto po złej stronie mocy. Słowa o tym, że te kraje jednoznacznie opowiadają się za przyjęciem Ukrainy do Unii Europejskiej, mają bardzo dużą siłę symboliczną. Zapowiedzi przekazania Kijowowi ciężkiego sprzętu wojskowego są dokładnie tym, czego strona ukraińska oczekiwała. Ostatnie kilkanaście dni były dla Ukrainy bardzo ciężkie – Rosjanie notowali w tym czasie powolny, ale stały postęp w walkach o Donbas. Wizyta polityków z trzech krajów Europy Zachodniej była tym ważniejsza – bo dawała nadzieję, przypominała Ukraińcom, że nie są sami. Wymiaru psychologicznego tego gestu też nie można lekceważyć.

A takich gestów było więcej. W czwartek rano jeszcze przed rozpoczęciem wizyty europejskich liderów, w stronę Kijowa popłynęły ważne słowa wsparcia ze strony USA. Podczas gdy Mario Draghi, Emmanuel Macron, Olaf Scholz i towarzyszący im prezydent Rumunii Klaus Iohannis rozmawiali z Zełenskim, w Brukseli trwało spotkanie ministrów obrony krajów NATO. Po nim pojawił się jasny komunikat: Sojusz nie pozostawi Ukrainy samej. Widać w tych ruchach koordynację działań. Kraje NATO wysłały w stronę Rosji wyraźny sygnał: wszyscy gramy do tej samej bramki. Jeśli Kreml do tej pory liczył, że uda mu się podzielić Zachód, to teraz wie, że tak łatwo swojego celu nie osiągnie.

Pierwszy krok – i co dalej?

Miło się pisze takie słowa jak te powyższe. Polacy (i rząd, i społeczeństwo), którzy od samego początku konfliktu bardzo mocno angażują się w pomoc Ukrainie, mieli bardzo często poczucie osamotnienia. Bo podczas gdy my przygarnialiśmy kolejne tysiące uchodźców pod własne dachy, to w tym samym momencie liderzy Francji czy Niemiec wykonywali kolejne telefony do Putina i dawali pokazy politycznej hipokryzji (słynne słowa Scholza, zapewniającego, że nikt nie wysyła tyle sprzętu wojskowego do Ukrainy co Niemcy).

Dlatego też przy całej życzliwości, jakie budzą deklaracje europejskich przywódców podczas czwartkowej wizyty, trzeba zachować wobec nich dystans. Wszystko, co się wydarzyło tego dnia w Kijowie, jest ważne – ale trzeba to traktować jako pierwszy krok. Teraz czekamy na kolejne. To po nich będziemy oceniać szczerość intencji polityków z największych krajów UE. Bo na razie mamy słowo przeciwko słowu. To Macron zapewniał, że będzie wspierał Ukrainę aż do jej zwycięstwa – ale też on mówił, że nie można upokorzyć Rosji. W jaki sposób to połączyć ze sobą? Wydaje się to niemożliwe. Albo więc francuski prezydent umie stworzyć coś z niczego, albo on sam stoi na rozdrożu i sam jeszcze nie wie, które z tych dwóch sformułowań jest dla niego wiążące.

W Polsce opozycja już zaczęła atakować obóz władzy za to, że żaden z jego liderów (premier lub prezydent) nie wziął udziału w kijowskiej wyprawie. Za wcześnie. Polska nie ma tych dylematów, które są (były?) udziałem Francji i Niemiec. Warszawa od samego początku jest jednoznacznie proukraińska i antyrosyjska. O Berlinie i Paryżu tego się powiedzieć nie dało. Wcale nie było pewności czy wizyta w Kijowie nie zakończy się jakimś zgrzytem – albo dwuznacznymi komentarzami ze strony liderów krajów UE, albo wręcz otwartą ich krytyką ze strony Zełenskiego. Znaków zapytania przed tą wizytą naprawdę było wiele, a wszystkie one były konsekwencją pełnej relatywizmu polityki Niemiec i Francji. Nie jest rolą Polski, by wyjaśniać te wątpliwości. To przede wszystkim odpowiedzialność liderów Francji, Niemiec i Włoch, by jednoznacznie pokazać swoich obywatelom, po której stronie stoją.

Wydaje się, że w czwartek dali jasną odpowiedź. Teraz pozostaje poczekać na potwierdzenie tego przekazu. Kolejne tygodnie dadzą jasną odpowiedź, czy rzeczywiście Draghi, Macron, Scholz stoją po jasnej, ukraińskiej stronie tego konfliktu. Łatwo będzie to ocenić po poziomie ich zaangażowania. Bo też nie oszukujmy się, że zapowiedź przekazania Ukrainie sześciu armatohaubic Cezar to przełom. Jeśli to początek całego programu wsparcia sił zbrojnych Ukrainy, będziemy mogli mówić o prawdziwej zmianie. Jeśli to koniec tego programu, to należy tylko mówić o mydleniu oczu na użytek polityki wewnętrznej. Gra się dopiero zaczęła. Zobaczyliśmy ważny pierwszy krok. Czekamy na kolejne.

Jeśli te kolejne kroki rzeczywiście się pojawią, będzie to bardzo ważny, autentyczny przełom w polityce UE. W tym sensie czwartkowa wizyta przejdzie do historii Europy. 6 kwietnia 1917 r. USA przystąpiły do I wojny światowej radykalnie zmieniając jej bieg. Pewnie 16 czerwca 2022 r. aż tak ważną datą się nie okaże – ale pewne analogie między tymi dwoma wydarzeniami da się dostrzec. I jeśli przywódcy Francji, Niemiec i Włoch rzeczywiście utrzymają proukraiński kurs, to pewnie za jakiś czas znów przyjadą z wizytą do Kijowa. Wtedy brak przedstawiciela Polski będzie błędem. Za to jego obecność – piękną deklaracją jedności Europy w chwili zagrożenia.

Agaton Koziński dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski