Energetyczna drożyzna. Kogo dotknie najbardziej?
Rosną rachunki za prąd, gaz, węgiel, benzynę. Już ponad 4,6 mln Polaków ma problemy z zaspokojeniem swoich energetycznych potrzeb. Tymczasem rząd wciąż nie ma pomysłu, jak im pomóc. A zima za pasem.
Samorządowcy kilkudziesięciu gmin i miast z zachodniej Polski w ubiegłym tygodniu powołali Ogólnopolski Komitet Protestacyjny Przeciwko Drastycznym Podwyżkom Cen Gazu. Protestują przeciwko konkretnej podwyżce, tej, którą ogłosiła spółka G. EN Gaz z Tarnowa Podgórnego. Od października taryfa wzrasta o 170 proc., a lokalne społeczności czują, że znalazły się pod ścianą, bo na ich terenie najczęściej nie ma możliwości kupienia gazu od kogokolwiek innego. G. EN Gaz jest tam nie tylko monopolistą handlowym, ale także właścicielem lokalnych sieci gazociągowych, które nie są połączone z państwową siecią. Tymczasem wielu mieszkańców w ostatnim czasie zachęcanych programem "Czyste powietrze" i "Stop smog" oraz oferowanymi dopłatami wymieniło piec węglowy na gazowy.
Dziś, widząc nową taryfę G. EN Gazu zatwierdzoną przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, plują sobie w brodę i zastanawiają, czy nie wrócić do węgla. - Z pewnością zahamowana zostanie też wymiana pieców węglowych, popularnych kopciuchów, bo mieszkańcy będą szukali tańszych sposobów ogrzewania. Także ci, którzy przeszli na gaz, ale nie wymontowali pieca węglowego, mogą do niego wrócić. To się odbije na jakości powietrza - wyjaśnia Waldemar Miśko, burmistrz Karlina na Pomorzu Zachodnim. To tutaj przed trzema dekadami narodziła się spółka gazowa Petrico, z której powstał G. EN Gaz. W mieście są dziś dwie sieci gazowe. Większość mieszkańców korzysta z G. EN Gazu, ale do miejskich ciepłowni dochodzą też rury PGNiG.
Drugi Kuwejt
Karlino to miasteczko, które zapisało się w polskiej historii, gdy w 1980 r. w pobliskim szybie PGNiG w Daszewie trysnęła i zapłonęła ropa. Cała Polska śledziła potem przez miesiąc telewizyjne transmisje z akcji gaśniczej pełna nadziei, że odkryto wielkie pola naftowe i staniemy się drugim Kuwejtem. To samo uczucie towarzyszyło nam trzy dekady później, gdy uwierzyliśmy, że gaz łupkowy zamieni nasz kraj w drugą Norwegię. Karlino, choć nie stało się Kuwejtem, korzystało z odkrytych złóż, które dawały niewielkie ilości ropy i gazu. Tego gazu było w sam raz, żeby zgazyfikować miasteczko i okolice. Tak powstała lokalna, wyspowa sieć gazowa zasilana z pobliskich odwiertów.
W rurach nie płynie tam jednak czysty metan, jaki dociera do większości polskich domów, ale gaz o dużo mniejszej wartości opałowej, ze sporą domieszką niepalnego azotu. Gaz ziemny wydobywany ze złoża jest bowiem mieszanką metanu z rozmaitymi gazami w różnych proporcjach. Dlatego jeśli ma trafić do ogólnopolskiej sieci gazowej, musi zostać wcześniej pozbawiony dodatków i zamieniony w znormalizowany gaz wysokometanowy (grupa E). PGNiG ma w Polsce tylko dwa zakłady odazotowania, więc z małych odległych złóż nie opłaca się budować gazociągów. Dlatego spora część krajowego wydobycia trafia w formie zaazotowanej (grupa L) do lokalnych sieci lub zakładów przemysłowych. W efekcie mamy też w Polsce dwa systemy gazociągów dla dwóch typów gazu ziemnego.
Gazowa opcja niemiecka?
Takie lokalne systemy gazociągowe zasilane gazem zaazotowanym, częste w zachodniej Polsce, skupował G. EN Gaz zwłaszcza wtedy, gdy sam został wykupiony przez niemiecką spółkę gazową VNG (powstałą z dawnego enerdowskiego odpowiednika PGNiG). Dziś z 44 tys. klientów, głównie właścicielami indywidualnych domów oraz małymi i średnimi firmami, jest największą prywatną spółką gazową w Polsce. Jednak obecność w niej kapitału niemieckiego sprawia, że dziś rodzą się teorie spiskowe, że oto na Ziemiach Odzyskanych Niemcy budują gazowe przyczółki, a ta drastyczna podwyżka to element większego planu. "Niemiecki dostawca podnosi ceny, polski odbiorca traci. Gaz podrożał niemal trzykrotnie. Mieszkańcy nie mogą zmienić niemieckiego dostawcy gazu" – alarmuje portal TVP Info. By czytelnicy pozbyli się resztki złudzeń, portal odsyła też do innego artykułu: "Niemiecki gaz do tłumienia protestów trafia do Chin i Chile". Wprawdzie dotyczy on amunicji z gazem pieprzowym, ale zawsze gaz to gaz.
Podwyżka G. EN Gazu szybko stała się politycznym gazem pieprzowym. Kiedy w Sejmie opozycja zarzuciła wicepremierowi Sasinowi, że gaz drożeje, rząd zaś nie reaguje, ten zaczął przekonywać, że drożeje w całej Europie, a wszystko to wina Tuska, bo "jako przewodniczący Rady Europejskiej, pozwolił Rosjanom szantażować Europę, nie sprzeciwiając się budowie Nord Stream 2. To jest prawdziwy powód tego, co dzisiaj przeżywamy". Dodał też, że PGNiG nie podniósł ceny gazu, ale zrobił to ktoś inny. PGNiG "niweluje te podwyżki własnymi staraniami. Jeśli pan mówi o podwyżkach w niektórych gminach, to one zostały wprowadzone przez prywatne firmy, a nie przez PGNiG".
Internet zawrzał z oburzenia, bo tylko w 2021 r. PGNiG Obrót Detaliczny informował klientów o podwyżkach taryfy trzy razy - o 5,6 proc. w kwietniu, o 12,4 proc., w lipcu i o 7,4 proc. we wrześniu. Nic więc nie wskazuje na filantropię państwowego monopolisty, który zaopatruje ponad 80 proc. polskich domów i większość polskich firm. Te ostatnie odczuwają dotkliwiej wzrost cen, bo tu PGNiG ma swobodę kontraktową i nie musi się martwić tym, czy prezes URE zatwierdzi taryfę czy nie.
Podwyżki, jakie zafundował PGNiG, są spore, ale w porównaniu z G. EN Gazem wydają się kosmetyczne. Skąd tak astronomiczny wzrost i dlaczego prezes URE, zatwierdzający taryfy i kontrolujący rzetelność wyliczeń, na to się zgodził? - Postępowania taryfowe prowadzone przez prezesa URE mają na celu równoważenie interesów odbiorców i przedsiębiorstw energetycznych i zapewnienie, że ceny gazu proponowane odbiorcom w gospodarstwach domowych mają racjonalne uzasadnienie w kosztach ponoszonych przez przedsiębiorców - wyjaśnia Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka URE. Indagowany przez samorządowców G. EN Gaz wyjaśnił, że to nie on wymyślił podwyżkę o 170 proc., tylko... PGNiG. To od niego firma kupuje gaz zaazotowany. "Spółka G. EN nie jest właścicielem źródeł, z których wydobywany jest gaz, oraz nie ma możliwości zakupu gazu zaazotowanego od innego wydobywcy".
-– Przedstawiciel G. EN Gazu przedstawił nam wyliczenie, z którego wynika, że 95 proc. ceny stanowi koszt zakupu gazu od PGNiG, a 5 proc. pozostałe koszty plus marża. Okazuje się, że G. EN Gaz musi kupować gaz od PGNiG po cenie wyższej niż ta, którą sam PGNiG oferuje swoim odbiorcom - relacjonuje burmistrz Miśko.
Dlatego po ukonstytuowaniu Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego Przeciwko Drastycznym Podwyżkom Cen Gazu jego członkowie zwrócili się z apelem do prezesów URE, UOKiK oraz ministrów klimatu i środowiska, a także aktywów państwowych, by coś zrobili w sprawie tych dziwnych relacji handlowych między państwowym gigantem a wielkopolską spółką, bo oni tak drakońskiej podwyżki nie udźwigną.
- Już w 2018 r. prezes URE informował prezesa UOKiK o potrzebie zbadania mechanizmu kształtowania cen oferowanych przez sprzedawcę gazu zaazotowanego przedsiębiorstwom zajmującym się obrotem tym paliwem. We wrześniu tego roku ponownie zwrócił uwagę prezesa UOKiK na potrzebę weryfikacji tego mechanizmu, w tym stosowania ewentualnych praktyk monopolistycznych - wyjaśnia Agnieszka Głośniewska.
Te wydarzenia pokazują, jakim zagrożeniem rynkowym jest państwowy monopolista, który niebawem połączy się z drugim monopolistą, czyli PKN Orlen. A na dodatek w 2023 r. czeka nas uwolnienie cen gazu dla odbiorców domowych. Strach pomyśleć.
Energetycznie ubodzy
Paliwowa drożyzna atakuje na wszystkich frontach. Rosną ceny energii elektrycznej, gazu ziemnego, gazu płynnego, węgla, paliw silnikowych, w Polsce i na świecie. Powodów tego jest wiele: pocovidowe ożywienie gospodarcze napędzane gigantycznymi pieniędzmi wpompowanymi przez rządy i banki centralne, ograniczona podaż surowców energetycznych, kłopoty z ich transportem. No i oczywiście transformacja energetyczna świata, która sprawia, że wszyscy myślą o dekarbonizacji, ale na razie węgla, ropy ani gazu nie chcą tak całkowicie porzucić. W efekcie zaspokojenie potrzeb energetycznych robi się coraz droższe.
- Z naszych badań wynika, iż ponad 12 proc. mieszkańców Polski, czyli 4,6 mln osób (1,3 mln gospodarstw domowych), żyje w ubóstwie energetycznym. Oznacza to, że mieszkają w niedogrzanym mieszkaniu lub nie stać ich na zapłacenie rachunków za energię. Bardziej też odczuwają skutki podwyżek cen energii, bo choć konsumują jej mniej niż gospodarstwa osób bogatszych, to rosnące koszty pochłaniają dużo większą część ich dochodów - wyjaśnia Jakub Sokołowski z Instytutu Badań Strukturalnych zajmujący się badaniami nad ubóstwem energetycznym w Polsce.
Ten problem szczególnie dotyka emerytów i rencistów oraz mieszkańców wsi. Gospodarstwa ubogie energetycznie częściej korzystają też ze starych pieców opalanych węglem i drewnem. Badacze zwracają uwagę, że wzrost skali ubóstwa energetycznego może mieć związek z walką ze smogiem i przechodzeniem na paliwa mniej zanieczyszczające powietrze, ale droższe. Najczęściej jest to zamiana ogrzewania węglowego na gazowe.
- Od dawna ostrzegamy, że zbyt szybkie odchodzenie od ogrzewania paliwami stałymi będzie prowadzić do narastania problemu ubóstwa energetycznego. Rosnące ceny gazu sprawiają, że wielu ludzi nie stać na ogrzewanie gazem. Także wymuszanie termomodernizacji budynków w sytuacji drastycznie drożejącego styropianu jest drogą donikąd. Zresztą wiele budynków, w których mieszkają osoby zagrożone ubóstwem energetycznym, jest w tak złym stanie technicznym, że termomodernizacja nic tam nie da - przekonuje Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla.
Strategia bez celu
Ubóstwo energetyczne, na jakie coraz bardziej narażeni są Polacy, na razie nie stanowi dla rządu szczególnego wyzwania. Może tylko ceny prądu, które zostały wykreowane na problem polityczny. Dlatego premier złożył niedawno na Facebooku deklarację: "W przyszłym roku na dopłaty do prądu planujemy przeznaczyć co najmniej 1,5 mld zł. W swoich kalkulacjach, założeniach dotyczących przyszłorocznego budżetu dopuszczamy wydatki nawet między 3 a 5 mld zł". O drogim gazie nie wspomniał, być może uwierzył Jackowi Sasinowi, że PGNiG cen nie podniósł. Także rosnące ceny węgla dla odbiorców domowych i kłopoty z ich zakupem nie zrobiły na nim wrażenia.
- Dopłaty dla odbiorców energii elektrycznej nie rozwiążą problemu ubóstwa energetycznego. Tu potrzebne są dużo szersze działania nakierowane na poprawę warunków mieszkaniowych osób najuboższych, termomodernizację i przechodzenie na czyste ogrzewanie. Dziś przecież jedyną pomoc, jaką takie osoby mogą otrzymać, jest dodatek energetyczny w wysokości kilkunastu złotych miesięcznie. Mało kto z niego korzysta, a jego otrzymanie jest uzależnione od spełnienia szeregu restrykcyjnych warunków – wyjaśnia Jakub Sokołowski, który jest członkiem zespołu ds. wsparcia odbiorcy wrażliwego oraz redukcji ubóstwa energetycznego w Polsce powołanego przez ministra klimatu i środowiska. Zespół przygotował definicję ubóstwa energetycznego, która trafiła do projektu znowelizowanego właśnie prawa energetycznego. Do wprowadzenia takich rozwiązań obligują nas dyrektywy unijne.
Polityka energetyczna Polski do 2040 r. (PEP2040) zakłada redukcję ubóstwa energetycznego do poziomu 6 proc. do 2030 r. Wygląda na to, że ten cel pozostanie na papierze. Niejedyny z celów zawartych w tym dokumencie.
Źródło: Polityka
Zobacz też: Duchowny o 1 listopada: święto zgody narodowej. Tłumaczy, co miał na myśli