Trwa ładowanie...
11-01-2007 12:57

Emigranci

Coraz częściej ci, którzy wyjechali za pracą za granicę, sprowadzają tam swoje psy czy koty. To znaczy, że nie zamierzają wracać. W nowych miejscach zakładają domy.

EmigranciŹródło: WP.PL
d2mu6in
d2mu6in

Specjalne psie lub kocie „paszporty” wyjeżdżający wyrabiają u weterynarza. W Polsce pojawiły się nawet firmy transportujące zwierzęta do właścicieli. Już ten fakt świadczy o skali emigracji.

– Nie ma żadnego sposobu rejestrowania wszystkich opuszczających nasz kraj – mówi prof. Marian Mitręga, demograf z Uniwersytetu Śląskiego. – W minionym ustroju podczas przekroczenia granicy każdy musiał wypełnić specjalne karty i było wiadomo, ile osób wyjechało, a ile wraca. Dziś dysponujemy 10-letnimi paszportami i możemy przekraczać granicę do woli.

Legalnie poza Polską pracuje 300 tys. zarejestrowanych, ale mówi się o milionie emigrantów. To nie tylko istotny ubytek urodzonej w kraju ludności, ale też poważna strata potencjału demograficznego. Wśród miliona emigrantów znajduje się około 250 tys. młodych kobiet, które za granicą urodzą dzieci. Do kraju przekazywane są informacje z konsulatów krajów unijnych, że pracujący w nich młodzi ludzie starają się o polskie paszporty konsularne dla urodzonych tam dzieci. – To, że ich imiona są niepolskie, świadczy o tym, że zaplanowali tam pobyt stały – uważa prof. Mitręga.

Najgorzej samotnym

Ważnym ośrodkiem życia emigracyjnego stają się kościoły Misji Polskiej. Ludzie przychodzą tam nie tylko po to, by uczestniczyć we Mszy, ale także, by porozmawiać z duszpasterzem o trudnych problemach, uzyskać wsparcie duchowe. – Wielu, zwłaszcza młodych emigrantów, źle znosi rozłąkę z bliskimi, ojczyzną – mówi prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. – Bardzo potrzebne są im takie ośrodki skupienia, wyciszenia.

d2mu6in

Tak zwane operki – opiekunki do dzieci, mają przynajmniej w rodzinach, dla których pracują, namiastkę własnej. Najgorzej jest samotnym. W każdym z większych miast europejskich nazwy kościołów polskich, ulic bądź dzielnic, w których one funkcjonują, wywołują natychmiastowe skojarzenia. Devonia Road w Londynie, via Botteghe Oscure w Rzymie, Renweg w Wiedniu – to tylko niektóre miejsca ważne dla Polaków. Tamtejsi duszpasterze angażują się w praktyczną pomoc emigrantom. Organizują kursy nauki języka danego kraju, zajęcia przysposobienia do zawodu, giełdy informacji o możliwościach zatrudnienia.

– We Francji istniejemy już od 171 lat, służąc rodakom w czterech dziedzinach: religijnej, kulturowej, patriotycznej i charytatywnej – mówi ks. Henryk Szulborski, wicerektor Polskiej Misji Katolickiej w tym kraju. – Patriotyzm jest nadal bardzo ważny, podobnie pomoc charytatywna czy działalność paryskiej filii KUL. Niestety, tradycyjnie już obok tych miejsc gromadzą się także emigranci, którzy przychodzą tu tylko pohandlować, pogadać, napić się piwa czy po prostu porozrabiać. Znajomi Francuzi ironizowali, że w kościele nieopodal placu de la Concorde trwa Msza w obrządku łacińskim, a na zewnątrz Polacy także posługują się łaciną, ale… „kuchenną”.

Filipińczycy wierniejsi

Najwięcej Polaków po 1 maja 2004 r. ruszyło na Wyspy Brytyjskie i Irlandię. Milion czy sześćset tysięcy? Nikt nie wie dokładnie. Pewne jest, że największą zmianę demograficzną i kulturową przynieśliśmy do czteromilionowej Irlandii. Jest nas tam oficjalnie co najmniej 150 tysięcy. – To nie najazd wikingów, bardzo was lubimy, mamy przecież tyle wspólnego ze sobą – uśmiecha się Paul Kinane. On, z zawodu broker ubezpieczeniowy, potwierdza dobre mniemanie swojej rodziny i większości Irlandczyków o Polakach: – Macie świetną opinię jako pracownicy: pracowici, dokładni, wydajni. I to za pieniądze, za które Irlandczykom by się nie chciało – mówi. Czy to rzeczywiście zasługa naszych cnót narodowych, czy też świadectwo mniejszych wymagań? Irlandczycy są przyjaźnie nastawieni do Polaków, którzy w niektórych miastach i miasteczkach stanowią kilkanaście procent społeczności. Jednak to się może zmienić, kiedy irlandzki cud ekonomiczny skończy się, co wieszczą niektórzy tamtejsi ekonomiści.

Przyjaznego nastawienia z pewnością nie zmieni irlandzki Kościół katolicki. Od początku przyjęto zasadę, że Polacy mają w Kościele znaleźć miejsce integracji ze społeczeństwem Irlandii. Dlatego arcybiskup Dublina Diarmuid Martin nie chciał tworzyć osobnych parafii polskich. Powstało duszpasterstwo polskie, któremu szefuje ks. Jarosław Maszkiewicz, otwarte także dla Irlandczyków i innych narodowości (w kościele św. Audoena, przekazanym w ręce Polaków, są także Msze po angielsku). Polscy księża pracują w irlandzkich parafiach: chodzi o to, by nie tworzyć enklaw narodowościowych. Czy również jako katolicy mamy świetną opinię? – Wolimy Polaków, Rumunów czy Słowaków, bo co by było, gdyby zamiast was przyjechali tu Arabowie? Ale przykładem dobrych katolików są dla nas raczej Filipińczycy – mówi proboszcz jednej z dublińskich parafii. Ks. Maszkiewicz przyznaje, że nie mamy czym się chwalić: tylko kilka procent polskich emigrantów uczęszcza na niedzielną Mszę, wielu żyje w niesakramentalnych związkach.

d2mu6in

Ameryka to mit

– W perspektywie widzę większą emigrację do bliskich krajów skandynawskich, krajów obszaru anglojęzycznego, bo ten język polska młodzież zna najlepiej – uważa prof. Mitręga. USA poprzez wizy reguluje napływ ludności. – Liczba Polaków przyjeżdżających do Stanów Zjednoczonych stale się zmniejsza – uważa Julita Karkowska, redaktor naczelna nowojorskiego „Nowego Dziennika” (ukazującego się od 1971 r.) i dodatku kulturalnego „Przegląd Polski”, kolportowanego na cały świat, ale skierowanego głównie do czytelników polskich w stanach Nowy Jork, New Jersey, Connecticut i Pensylwania. – Nie ma tu legalnej możliwości podjęcia pracy, podróż do USA pociąga za sobą duże koszty, spada siła nabywcza dolara. Pozostało tylko jedno – mit, który ciągle funkcjonuje. W „Nowym Dzienniku” ogłaszają się polskie firmy poszukujące pracowników i nikt nie odpowiada na ich oferty. Nawet jeśli zostaną zniesione wizy, to i tak sytuacja przyjeżdżających do Stanów niewiele się zmieni. Legalny pobyt będzie możliwy na okres trzech miesięcy,
niezależnie od tego, czy ktoś przyjedzie w interesach, czy turystycznie. – Za to kościoły, do których chodzą Polacy, są tu kościołami bardziej niż w Europie Zachodniej, nie przypominają targowisk, gdzie szuka się kontaktów, zatrudnienia itp. – mówi Karkowska.

W Republice Południowej Afryki, gdzie emigracja liczy kilka tysięcy osób, polskie parafie w Pretorii, Johannesburgu, Durbanie, prowadzone przez księży chrystusowców, to miejsce integracji Polonii. Wierni przychodzą tu spotkać się towarzysko, porozmawiać. Tutaj działają polskie szkoły niedzielne, odbywają się lekcje religii, spotkania opłatkowe, święcenie jajek. – Niektórzy z przyjeżdżających tu za chlebem, właśnie w tej granicznej sytuacji życiowej się nawrócili – opowiada Polka, Jolanta Gut, tworząca rodzinę mieszaną z Tezą, południowym Afrykańczykiem. – Ks. Faustyn, do niedawna pracujący w Durbanie, a obecnie w Johannesburgu, wielokrotnie wychodził do przybyłych z kraju wiernych obojętnych religijnie nawet na plaże miasta. Odprawia dla nich Msze, rozmawia z nimi.

Chcą tworzyć wspólnotę

Niemcy jeszcze nie otwarły granic dla pracowników z Polski, choć już od lat ze Śląska przybywają tu „dwupaszportowcy”. Jak powiedział rektor tamtejszej Misji Katolickiej, ks. prałat Stanisław Budyń, w polskich parafiach pracuje ponad 90 księży z kraju. – Polskie parafie to często miejsca podtrzymywania tradycji narodowej – mówi Zofia Szkoc, która od 25 lat z mężem Stanisławem animuje życie parafialne przy kościele pw. św. Michała w Heilbronn, filii parafii polskiej w Ludwigsburgu. – Parafia jest rozproszona, ale wierni dojeżdżają nawet z odległości 40 km, bo chcą tworzyć polską wspólnotę. Szkocowie przyjechali tu z emigracją „solidarnościową”, wtedy było tu 10 Polaków. Dziś na Msze niedzielne do „ich” świątyni przyjeżdżają autokary z robotnikami sezonowymi, zatrudnionymi na budowach, w firmach samochodowych. Ostatnio emigranci ściągają tu całe rodziny. Stanisław przez wiele kadencji był wybierany na przewodniczącego Rady Parafii. – Zajmuje się wszystkim, począwszy od tłumaczenia na polski listów pasterskich
biskupów niemieckich, na wydawaniu pisemka parafialnego „Arka” skończywszy. Zofia uczy 30 dzieci w szkółce polskiej. Ich rodzice mówią po polsku, dzieci nie. Posyłają je na naukę, żeby mogły uczestniczyć w życiu rodzinnym. W zeszłym roku parafia w Heilbronn dostała zgodę na urządzenie Grobu Pańskiego (nie było go tu od wojny). Od dwóch lat organizują procesję Bożego Ciała w języku polskim i niemieckim. – W te działania włączają się Niemcy, a tamtejsze dzieci przychodzą na naszego Mikołaja – opowiada Zofia. – Podoba im się nasze dzielenie się opłatkiem, występy młodzieży tańczącej krakowiaka, a nawet spowiedź.

d2mu6in

Emigracyjne laboratorium

Niektóre skutki emigracji widać gołym okiem: zmniejszenie bezrobocia, czy wręcz brak rąk do pracy w pewnych branżach gospodarki. Inne zobaczymy za parę lat. Opustoszałe wsie, starzejące się szybko miasta, niska aktywność gospodarcza i społeczna, rodzinne rozłąki zamieniające się w rodzinne tragedie, spadający przyrost naturalny. Te zjawiska obserwowane są przez socjologów i demografów na milionowej Opolszczyźnie, która stała się emigracyjnym laboratorium. Zjawisko czasowej emigracji zarobkowej na Zachód, a zwłaszcza do Niemiec, jest tu masowe już od kilkunastu lat (przez to, że wielu mieszkańców ma także paszporty niemieckie).

– Na Opolszczyźnie sytuacja jest najgorsza w całym kraju, bo ponad 200 tysięcy ludzi, głównie młodych, już wyjechało – mówi prof. Robert Rauziński, demograf z Instytutu Śląskiego w Opolu i członek Rządowej Rady Ludnościowej. – Największy problem duszpasterski to wyjazdy do pracy na Zachód – powtarzają proboszczowie diecezji opolskiej. Rodziny rozłączone: tata wraca tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Bywa i gorzej: mama i tata wracają na święta, dziećmi opiekuje się babcia, dziadek albo ciocia.

– Parafia tak naprawdę żyje i tętni radością tylko w święta – przyznaje ks. Józef Żyłka, proboszcz z Klucza koło Strzelec Opolskich. Na co dzień nie ma w niej ludzi młodych i średniego pokolenia. W niektórych miejscowościach Śląska Opolskiego 40 proc. mieszkańców pracuje za granicą. Na tradycyjnej śląskiej wsi zaczyna się po cichu mówić o rozwodach, dawniej – rzecz nie do pomyślenia. Abp Alfons Nossol jest na sprawy emigracji swoich diecezjan ogromnie wyczulony – napisał specjalny list pasterski, w Holandii odprawia Msze dla kilku tysięcy emigrantów w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

d2mu6in

Duszpasterze boleją nad swoimi wspólnotami. Jednocześnie rozumieją sytuację: trudno żyć bez pieniędzy albo za marne grosze utrzymać godziwie rodzinę. Coraz częściej jednak pada pytanie: czy chodzi o zwykłą możliwość życia, czy o życie dostatniejsze: większy dom, lepszy samochód? Ucieczka wykształconych umysłów

Z socjologiem prof. Markiem S. Szczepańskim rozmawia Barbara Gruszka-Zych Barbara Gruszka-Zych: – Jacy ludzie opuścili nasz kraj między majem 2004 a grudniem 2006?

prof. Marek Szczepański: – To jedna z największych fal emigracji europejskich. Stworzyła ją grupa o zróżnicowanych kwalifikacjach – są w niej absolwenci szkół wyższych, ale też kierowcy (wielu z nich jeździ słynnymi londyńskimi autobusami). Przede wszystkim to ludzie młodzi – zdeterminowani, z pomysłem na życie. Część z nich pełni role kierownicze, ale, niestety, większość pracuje poniżej kwalifikacji. Coraz więcej moich studentów i doktorantów pociągają szanse zrobienia w innych krajach kariery. Wielu z nich, jak moja doktorantka, pani Aleksandra, pracuje zgodnie z wykształceniem w Cardiff University, a pani Maja – jako social worker w Oxford. Ci, którzy znaleźli pracę zgodnie z kwalifikacjami, nie planują powrotu do kraju. Pracujący w sklepach, za barem, zarabiający poniżej 7,65 funta na godzinę, czyli minimum płacowego w Anglii, jeśli nie znajdą lepszego zatrudnienia – być może wrócą do kraju. Być może, bo i tak dziewczyna pracująca na Wyspach na wózku widłowym czy zmywaku zarabia dwa, trzy razy więcej,
nawet po odliczeniu wyższych kosztów tamtejszego utrzymania, niż u nas magister.

d2mu6in

Jakie czynniki wypychają młodych z Polski?

– Na pierwszym miejscu trzeba wymienić brak pracy. Jedna trzecia młodych do 25. roku życia to bezrobotni. Oprócz tego kieruje nimi chęć normalnego, godnego życia w ugruntowanych społeczeństwach obywatelskich. Motywy drugoplanowe to chęć nauczenia się języków obcych. A także to, co się nazywa experience – doświadczenie zawodowe, praktyka, którą mogą sobie wpisać w CV. Dla moich studentów ideałem jest zatrudnienie na naszej uczelni z wynagrodzeniem w ramach stypendium doktoranckiego, które u nas wynosi 1225 zł, ale też możliwością wyjazdowych praktyk zagranicznych na europejskich uniwersytetach.

Wielokrotnie narzekał Pan, że emigracja to ucieczka „wykształconych umysłów”.

– Ci ludzie jadą tam uczyć się języków, funkcjonowania w wielokulturowości. Problem tkwi w tym, żeby wrócili i podzielili się zdobytym doświadczeniem, zwrócili państwu kapitał zainwestowany w ich kształcenie.

d2mu6in

Z jakimi problemami borykają się wyjeżdżający za chlebem? – Tych, którym się nie powiodło, można zobaczyć koczujących na dworcu Victoria Station w Londynie. Dużym problemem są związki pozamałżeńskie. Wyjeżdżający z kraju kobiety i mężczyźni pozostawiają rodziny w Rzeczypospolitej, a tam wchodzą w nieformalne związki, z których rodzą się dzieci. Długie rozdzielenie z rodziną powoduje, że w ojczyźnie dzieci odczuwają stały brak rodziców. Poza tym wolne, puste weekendy w oddaleniu wpływają na wzrost nostalgii i chęć sięgnięcia po kieliszek czy narkotyki. Po wolność i chleb

Od wieków Polacy ruszali na emigrację, aby na obczyźnie przygotowywać się do walki o wolność albo szukać lepszego życia. Można wyróżnić kilka specyficznych okresów w dziejach polskiego uchodźstwa politycznego i emigracji zarobkowej.

Wielka emigracja

Pierwsza fala emigracji politycznej była spowodowana utratą przez Polskę niepodległości w końcu wieku XVIII. Największymi skupiskami polskiej emigracji były w tym okresie Paryż i Rzym. Niektórzy polscy patrioci, wśród nich Kazimierz Pułaski i Tadeusz Kościuszko, wyjechali do Ameryki, żeby pomóc w walce o jej niepodległość. Zjawisko to przyjęło postać ruchu masowego po upadku powstania listopadowego w 1831 r. Ta fala emigracji politycznej otrzymała nazwę Wielkiej Emigracji. Odegrała dużą rolę w historii Polski XIX w. Należała do największych ruchów migracyjnych w Europie tamtego czasu. Znaczące ośrodki emigracyjne znajdowały się, poza Francją, również w Belgii i Anglii. Na emigracji tworzyło wówczas grono znakomitych pisarzy i artystów, m.in. Fryderyk Chopin, Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Cyprian K. Norwid. Tradycję Wielkiej Emigracji podjęła tzw. młoda emigracja, która pojawiła się na Zachodzie, głównie we Francji i Belgii, po upadku powstania styczniowego w 1863 r.

Emigracja zarobkowa

Na przełomie XIX i XX wieku rozpoczęła się emigracja zarobkowa. Według danych oficjalnych, przez Wyspę Ellis, główne centrum przyjmowania imigrantów w USA w latach 1899–1931, przeszło ponad 1,5 miliona Polaków. W tym czasie ludność zaboru pruskiego, głównie z Górnego Śląska oraz Wielkopolski, wyjeżdżała do Westfalii, gdzie pracę znaleźć można było w kopalniach. Innym ważnym ośrodkiem emigracji zarobkowej była Francja. Tam po 1918 r. przeniosła się także część uchodźców z Westfalii. W latach 30. XX wieku we Francji mieszkało ponad 500 tys. obywateli polskich, głównie w rejonie Nord-Pas-de-Calais.

Emigracja powojenna

Po klęsce wrześniowej w Paryżu powstał Rząd RP na uchodźstwie, który przystąpił do tworzenia jednostek, które dały początek Polskim Siłom Zbrojnym na Zachodzie, walczącym na różnych frontach II wojny światowej do maja 1945 r. Po wojnie, gdy okazało się, że Polska nie odzyskała niepodległości, ponad połowa spośród 250 tys. polskich żołnierzy nie wróciła do ojczyzny. Rozproszyli się po całym świecie. Najsilniejsze ośrodki polskiej emigracji powstały wówczas w Wielkiej Brytanii oraz USA. Utworzyli oni szereg organizacji politycznych i kulturalnych, m.in. paryską „Kulturę”, prowadzoną przez Jerzego Giedroycia, a także ośrodki naukowe, m.in. Instytut Sikorskiego w Londynie. Ośrodkiem koordynującym życie polityczne emigracji był Rząd RP na uchodźstwie, zwany także rządem londyńskim. W tym środowisku działali między innymi: Gustaw Herling-Grudziński, Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz czy kompozytor Andrzej Panufnik.

Nowa emigracja

Jej początek ma związek z wydarzeniami z początku lat 80. Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego liczni Polacy, ok. 160 tys., wyjechali na Zachód i tam zostali. To oni w 1982 r. zapełnili obozy przejściowe w Traiskirchen w Austrii, Friedland w RFN czy Latina we Włoszech. Stamtąd rozjechali się po świecie. Do nich dołączyli działacze opozycji, po 13 grudnia 1981 r. w różny sposób zmuszani do opuszczenia kraju. Natomiast w latach 80. ruszyła kolejna fala emigracji zarobkowej. Pod koniec istnienia PRL przebywało za granicą blisko 1,2 mln osób. Większość z nich pozostała na emigracji na stałe.oprac AG

Barbara Gruszka-Zych, Andrzej Kerner

d2mu6in
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2mu6in
Więcej tematów