Emerytury - w kasie dziury
Na początku reformy emerytalnej, gdy ZUS nie
radził sobie z uruchomieniem systemu informatycznego, powstał taki
bałagan, że nie wiadomo było, czy to wszystko się któregoś dnia
nie rozsypie - pisze "Trybuna".
Braki w kasie ubezpieczeń społecznych pokrywano kredytami bankowymi. Mówiło się wówczas, że rząd AWS-UW zamiata problemy pod dywan i ktoś to będzie musiał w przyszłości posprzątać. Po kilku latach sytuacja się ustabilizowała, ale zagrożenie nie minęło. Pieniędzy na emerytury i renty ciągle dotkliwie brakuje.
Trzeba bowiem pamiętać - podkreśla dziennik - że część pieniędzy przepływa do otwartych funduszy emerytalnych. Ci, którzy zdecydowali się na tzw. drugi filar, dzielą swoją składkę na dwie części. Jedna to wpłaty do ZUS, które zapewnią podstawowe świadczenie. Druga płynie do OFE i jest inwestowana na rynku kapitałowym (np. w akcje i obligacje), by powiększyć jej wartość.
Różnie z tym powiększaniem bywało. Jeszcze kilka lat temu słychać było ostrzeżenia, że emeryci nie mają co marzyć o obiecanych w reklamach wczasach pod palmami i że dobrze będzie, jak na tym zbyt dużo nie stracą. Krytycy tego systemu porównywali dochody z OFE do lokat bankowych i wychodziło im, że lepiej byśmy zrobili inwestując drugą część składki sami i to w najprostszy sposób.
Niektórzy politycy, np. Andrzej Lepper, grzmieli natomiast, że nasze pieniądze przejęły prywatne firmy, w tym zagraniczne, i tylko one na tym zarobią.
Od czasu jednak, gdy warszawska giełda ożywiła się, fundusze mają coraz lepsze wyniki. Wszystko więc zależeć będzie od stanu naszej gospodarki i sytuacji na rynku kapitałowym. Jeżeli nie nastąpi jakaś katastrofa, a na to się nie zanosi, choćby dlatego, że jesteśmy w Unii, pieniądze z drugiej części składki będą pracowały na naszą emeryturę dosyć efektywnie. Jeżeli jednak myślimy o wczasach pod palmami, to trzeba się dodatkowo ubezpieczyć w tak zwanym trzecim filarze.
Wszystko to nie zmienia faktu, że od czasu wprowadzenia reformy emerytalnej do ZUS wpływa znacznie mniej pieniędzy. Obecnie otwarte fundusze emerytalne mają już ponad 67 mld zł. Te ubytki w kasie ZUS są rekompensowane wpływami z prywatyzacji. Procedura jest jednak skomplikowana.
Pieniądze za sprzedane przedsiębiorstwa płyną najpierw do budżetu, a później do ZUS. Nie zawsze jednak na czas. A emerytury i renty trzeba wypłacać terminowo. Dlatego trzeba się posiłkować kredytami. Jest to jedyny przykład systemu ubezpieczeń społecznych w świecie, który korzysta z takiego źródła zasilania. (PAP)