"Ej, Kuba, gdzie trafi Trynkiewicz? Do piekła!" - reportaż Wirtualnej Polski
- On tu nie wróci, jestem pewna. Nie przyjdzie nigdy! Dajcie mi spokój. Jestem stara, schorowana, nie mam na to wszystko siły – mówi pani Urszula, matka Mariusza Trynkiewicza. Nerwowo reaguje na dziennikarzy, fotoreporterom wskazuje palcem parking, nieoznakowany policyjny radiowóz na łódzkich tablicach. – Mam ochronę, siedzą tam i tylko czekają na mój sygnał. Niczego się nie boję. Jak ktoś mnie zaczepia, w pięć minut załatwiają sprawę, zgarniają do samochodu – rzuca przez uchylone drzwi. Wychodzi z domu na chwilę, robi zakupy i wraca. - Z nikim nie rozmawia, odgrodziła się od ludzi murem. Trudno się dziwić, taki wstyd… – mówią sąsiadki z bloku obok.
"Mieszkam tu trzydzieści lat, nie pamiętam takiego cyrku"
Łódzka, stare piotrkowskie osiedle, zielono-żółty czteropiętrowy blok z lat 70. przy ruchliwej ulicy. Ponuro. Za kilkoma odnowionymi budynkami ciąg kamienic, obdrapane mury. Choć dzielnica do bezpiecznych nie należy, dawno tylu policjantów tu nie widziano. – Jak wieczorami gówniarze się tłuką, wszczynają awantury, żaden patrol nie podjedzie. Teraz, jak gwiazda Trynkiewicz wychodzi z pierdla, na wachę dostali, jeżdżą non stop. Mieszkam tu trzydzieści lat i nie pamiętam takiego cyrku – narzeka jeden z mieszkańców. Policja robi wszystko, by nie doszło do linczu. W okolice wysłano dwa trzyosobowe patrole policji, dwa nieoznakowane radiowozy. Są nawet antyterroryści.
Tak jest od tygodnia. Z dnia na dzień coraz intensywniej. Nerwówka. – Wyjść w dresach z psem nie można, bo niby jak? Pełno fotoreporterów. Naprawdę nie ma ciekawszych tematów? – zastanawia się mężczyzna w średnim wieku z drugiej klatki.
- On jest zadowolony, że w kółko o nim mówią. Naród zgłupiał, politycy tylko o Trynkiewiczu, nawet premier. Wszyscy się go boją, litości! – włącza się do rozmowy przechodząca obok kobieta. – Niech przyjadą do nas i zobaczą, jakie my mamy kino. Za to, co zrobił powinni go ukrzyżować albo zamknąć na zawsze i koniec.
W promieniu stu metrów dom dziecka, podstawówka, gimnazjum. - Pani sobie wyobraża, że on tu wróci? Ja tego nie widzę – irytuje się ojciec ośmiolatka. Przyszedł po syna do szkoły. – Niby podpisałem oświadczenie, że nikt poza mną i żoną nie może dzieciaka odbierać, ale wiadomo, jak jest. Jak koledzy podpuszczą, a pełno ich lata bez opieki, nie wiadomo, czy z nimi nie wyjdzie. Nie chcę myśleć, co będzie jak Trynkiewicz znów zacznie grasować. Mam nadzieję, że trafi na swego.
Za rogiem, na placu zabaw, dwóch chłopców żywo dyskutuje:
– Ej, Kuba, ciekawe gdzie będzie mieszkał Trynkiewicz?
– Jak gdzie? W piekle!
Gdy "szatan z Piotrkowa" opuszczał więzienie, na osiedle przyjechało kilkanaście ekip telewizyjnych. Najwięcej w poniedziałek, dzień przed wyjściem Trynkiewicza – Całe mrowie siedziało pod blokiem, drzwi od klatki się nie zamykały – przyznaje reporterka lokalnej telewizji.
"Siedzi i boi się, że ją synalek zatłucze"
Starsi co chwilę wyglądają zza firan, mają dość oblężenia. Przez 25 lat żyli w jednym bloku z matką Trynkiewicza i kłopotu nie było. Nikt jej nie prześladował, ale nie wchodził też w bliższe relacje. Kobieta w śliwkowej czapce wychodząca z osiedlowego warzywniaka: spotykam ją codziennie w Kauflandzie, ale od trzech tygodni prawie wcale nie wychodzi. Siedzi i boi się, że ją synalek zatłucze. Nie umiem powiedzieć, czy mi jej szkoda.
Sąsiadka z parteru mówi o pani Urszuli z sympatią. – Zawsze uprzejma, ukłoni się, zamienimy czasem dwa słowa. Spokojna, nikogo nie obraża. Współczuję jej jako matce, przecież nie chciała wydać na świat takiego łotra. Płakać się chce – mówi.
- Trudno uwierzyć, że w tej rodzinie doszło do takiej tragedii. Przecież Mariusz był synem kuratora oświaty, uczył w szkole podstawowej, to nie była żadna patologia – wspomina starsza pani. Pamięta ojca Trynkiewicza z czasów młodości. – Miły był, pamiętam nawet, że mnie podrywał. Na szczęście nic z tego nie wyszło. Słyszałam, że źle traktował żonę, wyzywał ją od najgorszych, poszarpywał. Coś mu odbiło. Zmarł z osiem lat temu. Kobiecina przynajmniej z nim ma teraz spokój.
"Ojciec Trynkiewicza miał jakąś nieprawidłową osobowość"
Piotr Pytlakowski z „Polityki”, autor cyklu reportaży o mordercy spotkał się z ojcem Trynkiewicza krótko po zbrodni. Dziennikarz źle wspomina tę rozmowę: Nie wyczuwał powagi sytuacji. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że zarówno on, jak i jego żona są współodpowiedzialni za to, co się stało, bo dali synowi wolność, uznając, że został skrzywdzony i należy mu się rekompensata. Spytałem, czy ma poczucie winy, na co on, że to ja szukam sensacji. Później dowiedziałem się, że ojciec Trynkiewicza też miał jakąś nieprawidłową osobowość.
Pan Marek, z zawodu elektryk, wprowadził się na osiedle w 1979 roku. Znał ojca Trynkiewicza – Na końcu ul. Wyzwolenia, o tam, niedaleko stąd, Trynkiewicz miał garaż. Którejś zimy, 10-12 lat temu, padło światło, przyjechałem naprawić, skaleczyłem palec. Ojciec Mariusza Trynkiewicza zaprosił mnie do domu. Całą drogę chwalił się, że sam półki w garażu zamontował. Opowiadał o swojej pracy, ile dokonał, jak miał w życiu ciężko. Pod koniec miałem już dość tej spowiedzi. Czułem się zażenowany. Miałem wrażenie, że na siłę próbuje coś sobie i mi udowodnić. Przecież wszyscy wiedzieli, co się stało. Pani Urszula była przesympatyczna. Nigdy nie spotkałem się z taką grzecznością, nadskakiwaniem. Na siłę wciskała mi ciastka, a jeść nie chciałem. Czułem się dziwnie.
W klatce Urszuli Trynkiewicz osiem mieszkań. – Komuna, większość to emeryci, dostali mieszkania z przydziału, lata temu. Wszyscy się znają, ale to znajomość z widzenia. Jesteśmy jedynymi z młodszych – mówi licealista. Mieszka parę pięter nad Trynkiewiczową. Nie wdaje się w szczegóły, podobnie jak inni młodzi z osiedla. Żyją własnym życiem, od imprezy do imprezy. Czy się boją powrotu sąsiada? – Nie sądzę – śmieje się chłopak. Z klatki obok dobiega dyskotekowa muzyka.
Matka Trynkiewicza: żeby pani wiedziała, ilu ludziom ja rękę w życiu podałam
Wtorkowe popołudnie. Już wiadomo, że do północy Mariusz Trynkiewicz opuści więzienne mury. Pani Urszula wraca ze sklepu. Powtarza, że absolutnie z dziennikarzami rozmawiać nie zamierza. Pospiesznie zamyka drzwi. Puka do niej sąsiadka, chwilę rozmawiają. Na odchodne kobieta zapewnia: Pani Urszulo, pani jest taką dobrą kobietą. Matka Trynkiewicza: żeby pani wiedziała, ilu ludziom ja rękę w życiu podałam, choć na to nie zasłużyli…
- Widzę ją czasem na przystanku. Nie włącza się, jak to kobiety, do rozmowy, nie opowiada o chorobach. O niczym. To dla niej jakiś szok wewnętrzny, tyle zmartwień na starość – mówi spotkana pod pobliskim supermarketem kobieta w kolorowej apaszce. Kończy w połowie zdania, łzy cisną się do oczu. Sama ma dzieci i dwoje wnuków. Przestała słuchać Radia Piotrków, bo już się nie da.
- Podchodzę do niej jak do człowieka. Bo co, do cholery, ma zrobić? Powiesić się za syna? – zastanawia się kobieta z Osiedla Wyzwolenia. Mieszka od 1968 roku niedaleko Działkowej 8, dawnego mieszkania babci Mariusza Trynkiewicza, do którego pedofil zwabił w 1988 roku chłopców. 4 lipca - 13-letniego Wojtka, którego najpierw molestował, a potem udusił. 29 lipca zadźgał nożem 11-letniego Tomasza, oraz 12-letnich Artura i Krzysztofa. Ciała wywiózł do lasu, ułożył w kształt pentagramu, oblał benzyną, spalił. Miało wyglądać na rytuał satanistyczny.
"Pamiętam te pogrzeby. Ci chłopcy tacy mali, jeden z nich był jeszcze przed Komunią Świętą"
Zdradziły go zasłony z mieszkania, oznaczone wyhaftowanymi inicjałami „MT”. Na trop zabójcy wpadł milicjant. Miał nosa, dobrze kojarzył fakty. Przypomniał sobie, że w okolicy był mężczyzna, który molestował chłopców. W czasie odbywania służby wojskowej Trynkiewicz porwał i wykorzystał seksualnie chłopca. Sąd wojskowy skazał go na rok w zawieszeniu. Kilka tygodni po uprawomocnieniu się wyroku w podobny sposób skrzywdził inne dziecko, dwunastolatka. Dostał półtora roku. Łącznie – 2,5 roku.
Mieszkanka z Osiedla Wyzwolenia: - Pamiętam te pogrzeby. Ci chłopcy tacy mali, jeden z nich był jeszcze przed Komunią Świętą. Rodzice szukali ich wszędzie, byli bliscy obłędu. Pewnie ten las śni się im codziennie. To nie przyschnie, nie przycichnie.
29 września 1989 roku Trynkiewicz został skazany. Wyrok: cztery kary śmierci. Za każdą zbrodnię odpowiadał z osobna.
W 1989 roku sytuacja diametralnie się zmieniła. Piotr Pytlakowski: zadziałał mechanizm wynikający ze zmiany systemu. 4 czerwca 1989 roku odbyły się pierwsze wolne wybory, kraj się demokratyzował. W listopadzie posłowie – w dużej części dawni więźniowie polityczni - dyskutowali o amnestii dla więźniów kryminalnych. Działo się to w atmosferze buntu w więzieniach. Robiło się niebezpiecznie, padały ofiary śmiertelne. Aby uspokoić nastroje, wymyślono amnestię. I tu pojawił się problem – kogo miałaby objąć. Bo jeśli skorzystają z niej złodzieje, to czemu i nie ci, którzy siedzą za inne rzeczy czy zabójcy. Pojawiały się głosy, że przecież taki Trynkiewicz, na tym skorzysta, ale nie wzięto tego pod uwagę. Nikt nie pomyślał, że na mocy amnestii, kara śmierci będzie zamieniona na 25 lat.
"Nie jestem dewiantem"
Trynkiewicz mówił biegłym, że chce się leczyć, choć nie uważa się za chorego psychicznie ani dewianta: „Skoro popełniłem taki czyn, to znaczy, że nie jestem normalny”. Opisuje się jako osobę zrównoważoną, spokojnej emocjonalności. Specjaliści ocenili, że ma osobowość "nieprawidłową, antysocjalną z zaburzeniami preferencji seksualnej o typie pedofilii sadystycznej".
- Ja powiem po męsku: jaja bym urwał. Chemiczna kastracja to jedyne rozwiązanie. A trafił do raju, pracownię malarską mu zafundowali. To jakiś kabaret – mówi pan Józef. Jego brat mieszkał pięć klatek dalej. Wyprowadził się po kilku latach, nie chciał żyć w naznaczonym takim piętnem bloku. Co myślał o rodzinie Trynkiewicz? – Zawsze, gdy o to pytałem, nie chciał komentować. Wolał rozmawiać o rybach.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska