Edmund Klich: wiemy jaki był przebieg katastrofy Tu‑154
Badanie okoliczności katastrofy samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem jest na końcowym etapie zbierania danych - poinformował przewodniczący polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich. - Wiemy już, co się stało, jaki był przebieg zdarzenia. Teraz nastąpi cały proces analizy, stawiania pewnych hipotez roboczych i weryfikowania ich - dodał.
Przekazał też, że wstępny raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) w Moskwie, wyjaśniającego przyczyny tragedii, powinien zostać opublikowany w ciągu dwóch-trzech tygodni. Nie wykluczył wszelako, iż nastąpi to wcześniej, nawet w przyszłym tygodniu.
- Zasada jest taka, że wstępny raport powinno się publikować w ciągu 30 dni od zdarzenia. Jednak przy tak potężnej katastrofie jeden miesiąc to trochę za mało. Informacja musiałaby być bardzo szczątkowa, często niepotwierdzona w 100%. Ustaliliśmy ze stroną rosyjską, że w okresie do dwóch miesięcy od wypadku jakaś forma wstępnego raportu zostanie opublikowana. Myślę, że najpóźniej w ciągu dwóch-trzech tygodni coś powinno być. Być może nastąpi to nawet już w przyszłym tygodniu - powiedział.
Według Klicha, który z upoważnienia rządu Polski uczestniczy w badaniach prowadzonych przez MAK, nie można mówić o jednej przyczynie katastrofy. - Wypadek dobrze zbadany przez specjalistów to kilkanaście przyczyn i kilkanaście bądź nawet kilkadziesiąt okoliczności, które miały wpływ na to, co się stało - powiedział.
Jako przykład szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych wymienił dochodzenie w sprawie niebezpiecznego zbliżenia dwóch samolotów nad Warszawą we wrześniu 2006 roku. - Ustalono tam 12 lub 13 przyczyn i 18 "okoliczności sprzyjających". A nic się nie stało. Żadna maszyna nie spadła, nikt nie został ranny. Wystąpiło jednak zagrożenie w ruchu lotniczym, pewne procedury nie zostały zachowane - wskazał.
Klich zauważył, że przyczyny wypadku zwykle zaczynają się wysoko. - Badanie zaczyna się jednak od dołu. Oceniane jest działanie załogi, środków, kontrolerów ruchu lotniczego, sprawność tego wszystkiego. Dobrze zbadany wypadek, to niekiedy dojście aż do prawa lotniczego. Prawo lotnicze nie może być przyczyną wypadku, może jednak być okolicznością pośrednią. Na przykład - złe zbadanie jakiegoś poprzedniego wypadku sprawia, że w systemie tkwi błąd. To dotyczy nie tylko pilotów. Trzeba ocenić całą infrastrukturę - oświadczył.
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych zaznaczył, że nie ma odpowiedniej wiedzy, ani nie został upoważniony, by "ocenić ciężar gatunkowy przyczyn; tego, czy to będzie bardziej na załogę". - Wiadomo było od początku, że lotnisko w Smoleńsku to lotnisko wojskowe. A lotnisko wojskowe nie ma takich wymagań jak lotnisko międzynarodowe. Ma swoje przepisy wewnętrzne, dostosowane do swoich możliwości finansowych, swoich potrzeb. To samo dotyczy szkolenia pilotów. Lotnictwo wojskowe może się rządzić swoimi prawami - powiedział Klich.
- Jeśli skoncentrujemy się na działaniu pilota, to wnioski będą bardzo płytkie. Trzeba sprawdzić cały system, który - mówiąc nieładnie - "wyprodukował" tego pilota, przygotował do działania w sposób niewłaściwy. Problem bezpieczeństwa lotów zaczyna się bowiem na poziomie prawa lotniczego - podkreślił.
Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych podał, że wszystkie rejestratory z rozbitego samolotu zostały odczytane, również te zapisujące rozmowy w kabinie. - Potrzebne są jeszcze pewne uściślenia. Nie ma jeszcze formy pisemnej. Pracuje się nad tym. Jest to bardzo żmudna praca - powiedział.
- Przed tygodniem miałem w ręku jedną kartkę z przygotowywanego transkryptu. W nawiasach zapisano kilka punktów, które były niezrozumiałe. Były to jakieś dźwięki. Ich odczytanie wymaga ekspertyz na specjalnych urządzeniach. Może to trwać nawet dwa tygodnie albo dłużej - dodał. - Główne elementy są jednak zakończone. Zakończone jest także odczytywanie danych o stanie samolotu. Na tej podstawie już oceniono, że maszyna była sprawna - ani nie było sygnalizacji na urządzeniach, ani załoga nie zgłaszała żadnych problemów. W kabinie nie było żadnych rozmów, z których by wynikało, że załogę coś zaniepokoiło; że coś się dzieje. Z całą pewnością można powiedzieć, że samolot był sprawny - poinformował Klich.
- Wiemy już, co się stało, jaki był przebieg zdarzenia. Będą jeszcze różne obliczenia, na przykład - wyważenia, ciężaru. Teraz nastąpi cały proces analizy, stawiania pewnych hipotez roboczych, weryfikowania ich. To ten etap odpowie, dlaczego się stało - wskazał.
Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych nie wykluczył, że na tym etapie "sięgać trzeba będzie aż do szkoły lotniczej, tworzenia pewnych nawyków, procedur, może nawet do prawa lotniczego". - Zdarzenie trzeba ocenić systemowo. Jeśli będziemy oceniać tylko działania pilotów, to cały ten system wyszkoli następnych, a w danym wypadku piloci działali nieprofesjonalnie, bo gdyby działali profesjonalnie, to nie powinno dojść do wypadku - oświadczył.
- Pogoda sama w sobie nie może być przyczyną wypadku. Pogoda może utrudnić działanie, może spowodować większe obciążenie pracą, skomplikować ją - podkreślił Klich.
Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych uznał za dyskusyjne opinie, iż lotnisko w Smoleńsku w tak złych warunkach pogodowych, jak te 10 kwietnia, powinno być zamknięte. - Mogą być warunki, które nie pozwalają na lądowanie, ale pozwalają na start. Lotnictwo wojskowe jest przygotowane do działań bojowych. Jeśli ma możliwość wystartowania, to wystartuje i wykona zadanie. Dopiero potem ci na ziemi będą się martwić, gdzie samolot posadzić - wyjaśnił.
- Nie znalazłem żadnego dokumentu, który wskazywałby na istnienie systemu zamykania lotniska. Nawet nie jestem przekonany, czy w Polsce jest taki system zamykania kompletnego - zaznaczył Klich.
Współpracę ze stroną rosyjską przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych ocenił jako bardzo dobrą. - Jest szczególnie dobra, od kiedy ustalono, że badanie odbywa się według załącznika 13. do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym, która określa szczegółowe zasady badania wypadków w lotnictwie cywilnym. Jesteśmy w lepszej sytuacji, niż gdyby to był samolot cywilny jakiejś linii lotniczej. Wtedy MAK mógłby procedować według wewnętrznych przepisów. My nie jesteśmy zdani na wewnętrzne prawa czy przepisy danego państwa - wyjaśnił.