"Dzwonek alarmowy" dla Waszyngtonu. Chińczycy "zdobyli" przyczółek na rajskich wyspach Pacyfiku
Wyspiarskie kraje południowego Pacyfiku, kojarzone przeważnie z turystyką i rajskimi krajobrazami, stały się nowym polem zmagań geopolitycznych między Chinami a USA. Wśród sojuszników Waszyngtonu narastają obawy, że Pekin chce tam stworzyć bazy wojskowe i rozmieścić żołnierzy.
16.06.2022 10:46
Rajskie wyspy Pacyfiku mogą się z pozoru wydawać nieistotne, ale znajdują się na obszarach atrakcyjnych łowisk, w pobliżu kluczowych szlaków transportowych. Mają też olbrzymie znaczenie strategiczne, co pokazały między innymi zacięte walki pomiędzy USA a Japonią w II wojnie światowej. Od końca wojny obszar ten uważany jest za strefę wpływów sojuszników USA.
Zagrożenie dla szlaku USA-Australia
- Wyspy otaczają kluczowy szlak dla amerykańskich i australijskich okrętów marynarki i statków handlowych. Jeśli Chiny uzyskałyby prawo do tworzenia baz (wojskowych), mogłyby rozmieścić okręty wojenne i samoloty tymczasowo na wyspach - ocenił badacz z think tanku RAND Corporation Timothy Heath, cytowany przez CNN.
- Mogłyby one zagrażać przepływającym amerykańskim i australijskim okrętom i statkom – podkreślił Heath, dodając, że nawet bez obecności wojskowej Chiny mogą zbierać wrażliwe dane wywiadowcze na temat działań armii USA i Australii w regionie.
Obawy nasiliły się w kwietniu po podpisaniu przez Chiny dwustronnej umowy w sprawie bezpieczeństwa z Wyspami Salomona. Według obserwatorów dokument może pozwolić Pekinowi na wysyłanie chińskiej policji i wojska do pomocy w "utrzymaniu porządku społecznego" na wniosek rządu w Honiarze, a nawet na budowę bazy wojskowej w miejscu o kluczowym znaczeniu strategicznym.
Chiny szukają wyłomu
Dla Chin poszerzanie wpływów na Pacyfiku może być sposobem na przełamanie "łańcucha wysp", jakim według chińskich analityków USA zamknęły ten kraj, by utrzymywać go politycznie i militarnie w izolacji - między innymi przy pomocy amerykańskich baz na wyspie Guam czy w Japonii oraz obecności wojskowej na Filipinach.
Według źródeł agencji Reutera w czasie niedawnej 10-dniowej podróży szefa chińskiego MSZ Wanga Yi po wyspach Pacyfiku Chinom nie udało się podpisać szerokiego porozumienia z 10 krajami w sprawie bezpieczeństwa i handlu. Obiekcje wyraziła część państw, w tym Mikronezja, która obawia się, że w związku z rywalizacją mocarstw region może się znaleźć w centrum konfliktu.
Wang zawarł jednak szereg umów dwustronnych dotyczących infrastruktury, łowisk, handlu i sprzętu policyjnego, a przedstawiony projekt szerokiego paktu bezpieczeństwa ukazał rosnące ambicje Pekinu. Paktu wielostronnego nie podpisano, ale rozmowy w tej sprawie mają być kontynuowane po konsultacjach w gronie państw Pacyfiku.
Chiny zapewniają, że chodzi im jedynie o "budowanie dróg i mostów" i poprawę życia mieszkańców wysp, a nie rozmieszczanie tam swoich wojsk. Zachodni eksperci mają jednak wątpliwości.
W Kambodży, Dżibuti, Pakistanie i na Sri Lance Chiny w wyniku projektów infrastrukturalnych uzyskały dostęp do strategicznych instalacji portowych, a na Morzu Południowochińskim Pekin zajął i zmilitaryzował bezludne wyspy. "Chiński rząd publicznie zaprzeczał swoim prawdziwym intencjom powiększenia swoich globalnych wpływów wojskowych" – twierdzi portal Foreign Affairs.
Klimatyczna katastrofa
Dla krajów południowego Pacyfiku bezpośrednim zagrożeniem są natomiast zmiany klimatu, w wyniku których części wysp grozi zalanie. Ich przywódcy skarżą się, że mocarstwa nie przykładają do tego problemu wystarczającej wagi. W 2019 roku Forum Wysp Pacyfiku zakończyło się łzami i kłótnią pomiędzy przedstawicielami wysp a delegacją z korzystającej z węgla Australii.
- Na Fidżi i w innych wyspiarskich krajach Pacyfiku bezpośrednim zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa nie są Chiny, lecz zmiany klimatu – podkreślał w maju analityk ze Szkoły Prawa na Fidżi Joji Kotobalavu. Premier tego kraju Josaia Voreqe Bainimarama oświadczył natomiast, że "zdobywanie punktów geopolitycznych niewiele znaczy dla kogoś, kogo społeczność tonie pod rosnącym poziomem morza".
Zobacz także
Wyspiarskie rozdarcie
Zaangażowanie Chin również wywołuje jednak kontrowersje na wyspach. Z jednej strony chińskie inwestycje pomagają budować infrastrukturę, ale z drugiej – zaostrzają spory polityczne i wywołują oskarżenia o korumpowanie miejscowych elit.
Na Wyspach Salomona – pisze Foreign Affairs – 90 proc. mieszkańców opowiada się za zacieśnianiem relacji z liberalnymi demokracjami, a prawie 80 proc. nie chce pomocy gospodarczej z Chin. W 2021 roku na wyspach doszło do zamieszek, wśród przyczyn których wymienia się niezadowolenie z podjętej dwa lata wcześniej decyzji premiera Manasseha Sogavare o zerwaniu stosunków z Tajwanem i nawiązaniu ich z ChRL.
W czasie rozruchów palono i plądrowano sklepy i firmy, głównie w chińskiej dzielnicy w Honiarze. Zginęły cztery osoby. Protestujący domagali się dymisji Sogavare, ale wotum nieufności wobec niego zostało w parlamencie odrzucone. Premier oskarżył "zagraniczne siły" o podżeganie do zamieszek.
Dzwonek alarmowy?
Nowa Zelandia potępiła nową umowę Chin z Wyspami Salomona jako "niepotrzebną i niepożądaną", a prezydent Mikronezji wyraził obawy, że w jej wyniku wyspy Pacyfiku staną się "epicentrum przyszłej konfrontacji". W Australii porównywano ją nawet do kryzysu kubańskiego z czasów zimnej wojny i określano jako największe niepowodzenie australijskiej polityki zagranicznej od II wojny światowej.
Według Foreign Affairs umowa "powinna być dzwonkiem alarmowym" dla USA i ich sojuszników, ponieważ ich zaangażowanie w regionie było niewystarczające. Powinna być postrzegana jako część systematycznych wysiłków Pekinu na rzecz zwiększenia obecności na Pacyfiku, wzmocnienia narzędzi autorytarnej kontroli, ograniczenia wpływów USA i swobody żeglugi – ocenił magazyn.
Źródło: PAP