Dzik na tysiąc procent. "Po strzale zobaczyłem człowieka"
- Nacisnąłem spust i oddałem strzał. Rozległ się huk i ten obiekt, do którego strzelałem i uznałem za dzika, stanął na dwie nogi. Ukazała mi się postać człowieka - tłumaczył Dariusz Ch. Myśliwy zabił 16-letniego chłopaka. Ch. powinien nosić okulary, nie nosił. Do tego dochodziły zaburzenia psychiczne, problemy z agresją i alkoholem. Mimo to miał pozwolenie na 12 sztuk broni myśliwskiej. Sejm kolejny raz próbuje wprowadzić przepisy, które zobowiążą myśliwych do okresowych badań.
- Myśliwy wziął za dzika 16-letniego chłopaka, który zbierał jabłka w sadzie. Strzelił i zabił.
- Myśliwy strzelił do "dzika" przy ruchliwej drodze. Ciężko ranił przejeżdżającą tamtędy kobietę.
- W ciągu ostatnich 10 lat w Polsce myśliwi zastrzelili 30 osób.
- Sejm chce wprowadzić obowiązkowe badania okresowe dla myśliwych, czemu sprzeciwiają się posłowie PiS, Konfederacji, Republikanów i PSL.
- Kierowcy posługują się równie śmiercionośnym narzędziem, ale w większej liczbie i mniej frasobliwie, co udowadniają statystyki, a czy ich ktoś chce co roku badać? - mówi Marcin Możdżonek, prezes Naczelnej Rady Łowieckiej.
1 listopada 2020 r., ok. 19:00.
- Babcia, nie martw się. Dobrze sobie radzę. Dobrej nocy - 16-letni Imanali kończy wideorozmowę. Ostatni raz widzieli się niespełna miesiąc wcześniej na lotnisku w Kazachstanie, gdy wylatywał do szkoły w Polsce. Dzień później babcia odbiera telefon z ambasady Kazachstanu. Wnuk wróci. W trumnie.
Imanali urodził się w Tałgar, blisko granicy z Kirgistanem. Miał sześć lat, gdy porzuciła go matka. Rok później zmarł ojciec. Chłopcem niemal od zawsze opiekowała się babcia. Gdy jako 15-latek usłyszał od kolegi, że ten leci uczyć się w Polsce, od razu chciał się pakować. Babcia się bała - cztery tysiące kilometrów od domu? Powiedziała: Nie. Imanali się jednak zawziął. Przez kolejny rok uczył się polskiego. W końcu przekonał babcię. Na lotnisku ostatni raz go przytuliła i ucałowała. Po dziewięciu godzinach lotu wylądował w Polsce.
Zamieszkał w internacie Zespołu Szkół Zawodowych w Kluczkowicach-Osiedle, wsi leżącej 70 kilometrów od Lublina. Mieszkało tam już kilku chłopców z Kazachstanu. Uczą się za darmo, płacą tylko za internat i wyżywienie. W technikum mogą się nauczyć zawodu ogrodnika, fryzjera, technika żywienia, pracownika gastronomii i hotelarstwa. Imanali wybrał ostatni kierunek.
Arsenał broni Ziobry. Siemoniak wydał polecenie policji
Światło w ciemności
Wieczorami chłopakom trochę się nudzi. W okolicy głównie pola i lasy. Za budynkiem internatu - sad, do którego często chodzą po jabłka. Po zmroku nie mogą wychodzić bez zgody opiekuna. Zakazane jednak kusi. Około 20:30 jeden z nich rzuca:
- Może nikt nie zauważy. Idziemy.
We trzech wyskakują przez okno na parterze. Imanali nawet się nie przebiera, bo to w końcu tylko kilka minut. Ma na sobie krótkie spodenki i niebieskie klapki.
Gdy wchodzą do sadu, widzą światła nadjeżdżającego samochodu. Chowają się. Samochód staje. Słychać głosy. Trzask zamykanych drzwi. Imanali kuca pod jabłonką pomiędzy piątym i szóstym rzędem drzew. Tyłem do auta. Koledzy kryją się nieco dalej. Światło latarki przesuwa się po sadzie. Na kilka sekund zatrzymuje się na chłopcu. Huk. Krzyki. Samochód odjeżdża.
Koledzy biegną w stronę Imanaliego. Słyszą "kur..." w ojczystym języku. I odgłos, jakby ktoś się przewrócił. Na ziemi niebieski klapek. Obok plamy krwi. Drugi klapek. Imanali leży na ziemi. Nieprzytomny. Mocno krwawi. Podnoszą go i próbują nieść w stronę internatu. Brakuje sił. Jeden biegnie do budynku po pomoc. Wychowawca łapie koc. We trzech wnoszą rannego do stołówki. Karetka w drodze. Opiekun robi masaż serca. Wreszcie są ratownicy. Na plecach w okolicy lędźwiowej znajdują ranę postrzałową. Wylot z przodu po prawej stronie klatki piersiowej. Po kilkudziesięciu minutach reanimacji, o 21:56, zaczynają wypełniać kartę zgonu:
"Zwłoki około 170 cm, smukły, włosy ciemnoblond, oczy szare. Na zwłokach łańcuszek koloru szarego z krzyżykiem".
Żeby dojechać do internatu i sadu od strony wsi, trzeba minąć pałac z XIX wieku, na którym zamontowane są kamery. Policjanci przeglądają monitoring. O 21:43 na zapisie widać pędzącego opla zafirę i numer rejestracyjny. Z samochodu korzystają dwaj mężczyźni. Pierwszego policja nie zastaje w domu - jest za granicą. Drugi mieszka 700 metrów od internatu.
Myśliwy na medal
Gdy Imanali kończy rozmowę z babcią, emerytowany policjant Dariusz Ch. dzwoni do Marcina B., kościelnego z pobliskiej parafii i strażaka ochotnika.
- Może przejedziemy się zobaczyć, czy są dziki?
Ch. jest myśliwym od 18 lat. Od tego czasu ma pozwolenie na broń myśliwską. Może kupić do 12 sztuk, ma cztery: trzy dubeltówki i sztucer. Należy do lokalnego Koła Łowieckiego nr 47 "Bekas" w Opolu Lubelskim. Według dokumentów raz do roku przystrzeliwuje broń: zazwyczaj przed sezonem łowieckim myśliwi strzelają do tarczy, by sprawdzić ustawienia i celność. Co roku bierze też udział w organizowanym przez "Bekasa" szkoleniu z zasad bezpieczeństwa na polowaniu.
Władze koła piszą o nim: "Jest zaangażowanym myśliwym, obowiązkowym, aktywnym, chętnym do prac na rzecz koła, odznaczony Medalem za Zasługi dla Łowiectwa".
Po kilkunastu minutach Dariusz Ch. podjeżdża przed dom kolegi. Kościelny wsiada do opla zafiry. Na tylnym siedzeniu widzi sztucer bez pokrowca. Myśliwy ma w telefonie aplikację Polskiego Związku Łowiectwa "PZŁ EKEP". To elektroniczna książka ewidencji polowań. Zgodnie z prawem łowieckim myśliwy ma obowiązek zgłosić m.in. termin rozpoczęcia i zakończenia polowania indywidualnego oraz jego obszar. Wpisu należy dokonać przed jego rozpoczęciem. Chodzi m.in. o to, by inni myśliwi wiedzieli, że ktoś z bronią przebywa w ich pobliżu. Były policjant nie zgłasza jednak polowania.
Mężczyźni mijają pałac i jadą na teren sadów. Ch. prowadzi powoli, żeby nie spłoszyć zwierzyny, a Marcin B. dużą latarką oświetla okolicę. Wypatrują dzików. Uwagę koncentrują na sadzie, za którym widać budynek internatu.
Latarka zatrzymuje się na ciemnej plamie.
- Dzik!
Wysiadają z samochodu. B. oświetla latarką ciemne miejsce jakieś 70 metrów dalej, między rzędami jabłonek. Ch. strzela. Potem chowa broń do bagażnika, wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Gdy Marcin B. jest już w domu, słyszy, że w stronę sadu jedzie karetka lub policja. Dzwoni do kumpla:
- Słyszałem, że coś jechało na sygnale.
- Ja też.
Ustalają wspólną wersję zdarzeń.
- Gdyby nas pytali, powiemy, że pojechaliśmy szukać mojego psa. Uciekł w czasie spaceru i jeździliśmy po okolicy, żeby go znaleźć. Do nikogo nie strzelaliśmy.
Miażdżące dowody
Policja przegląda monitoring i dociera do obydwu mężczyzn. Żaden nie przyznaje się do winy. Dariusz Ch. pisze nawet zażalenie do sądu, że w ogóle został zatrzymany w tej sprawie: "Nie mam nic wspólnego z zarzucanymi mi czynami i nie spowodowałem niczyjej śmierci poprzez postrzelenie z broni palnej".
Badanie włosów z okolicy czołowo-skroniowej wykazuje, że myśliwy w ciągu 48 godzin przed zatrzymaniem miał kontakt z bronią palną. Jak wynika z sekcji zwłok, Imanali zmarł w wyniku wstrząsu pourazowego wywołanego raną postrzałową. Kula wystrzelona z broni należącej do Dariusza Ch. - co potwierdziły wyniki badań balistycznych - uszkodziła prawą nerkę, wątrobę i prawe płuco, wywołując krwotok.
Ch. w końcu ugina się pod ciężarem dowodów. Ze spokojem opowiada policjantom, że 1 listopada rano na śniadanie zjadł jajecznicę. Około 13:00 na obiad żona podała gołąbki, a po 19:00 zapakował do samochodu dubeltówkę, "bo teraz na topie jest polowanie na lisy" i sztucer na dziki.
- Jak jadę i widzę zwierzynę, to wpisuję się do książki polowań. Jak nie widzę, to nie. Wtedy miałem się wpisać, ale nie zdążyłem - tłumaczy.
Wspomina, że gdy wjechali do sadu, było "zupełnie ciemno, pochmurno, czasem prześwity księżyca":
- W pewnym momencie Marcin krzyknął "dzik". Podał mi latarkę, zaświeciłem. Pod dolnymi gałęziami jabłonki zobaczyłem postać takiej czarnej plamy bez ruchu. Wysiedliśmy. Marcin pomógł mi oświetlić sad. Wyjąłem sztucer. Włożyłem nabój do komory i zamknąłem karabin. Wsparłem go na dłoni. Spojrzałem w lunetę. Nie jest najlepszej jakości, ale coś tam przybliża. Stwierdziłem na tysiąc procent, że to jest dzik. Obserwując postać dzika zauważyłem przednią łapę. Byłem pewien, że widzę dzika. Nie widziałem jego głowy. W związku z tym, że plama się nie poruszała, uznałem, że to odyniec, bo on potrafi stać bez ruchu i nie uciekać. Marcin cały czas świecił latarką w ten punkt. Odbezpieczyłem karabin. Przeszkadzały mi trochę gałęzie z liśćmi. Nacisnąłem spust i oddałem strzał. Rozległ się huk i ten obiekt, do którego strzelałem i uznałem za dzika, stanął na dwie nogi. Ukazała mi się postać człowieka. Marcin krzyknął: "kur..., człowiek!". Wrzuciłem karabin na tylne siedzenie, wsiedliśmy do samochodu. Nie słyszałem krzyku. Jestem pewien, że cel jak wstał, to się przemieścił. Myślałem, że nic się nie stało, że spudłowałem. Nawet nie spoglądając w ten rządek odjechaliśmy.
- To coś, co miało być dzikiem, nagle wstało. Ta postać była wielkości człowieka. Nie pamiętam, żeby było słychać krzyki lub jęki. Od razu pomyślałem, że to człowiek. Nie sądziłem, że tam się coś stało, skoro wstał - mówi Marcin B.
Sytuacja niemożliwa
Opinia biegłego w zakresie łowiectwa Zdzisława Wosia jest miażdżąca dla Dariusza Ch. Mężczyzna, jako myśliwy, powinien mieć wiedzę na temat zachowań zwierząt, na jakie poluje. Biegły punktuje:
- "Jeżeli nocą samochód zbliża się do dzika na otwartym terenie, gdzie ruch pojazdów nie występuje, to ruch tego pojazdu spowoduje ucieczkę dzika. Osoby jadące nawet nie zarejestrują jego obecności".
- "Zwietrzenie obecności człowieka przez dzika jest możliwe z niemal 400 metrów. Dzik posiada również bardzo dobry słuch. Nawet słabo słyszalne przez człowieka dźwięki otwieranych drzwi auta, odgłos kroków, szum tarcia odzieży, ładowane broni, ciche rozmowy wywołują natychmiastową ucieczkę".
- "Sytuacja, gdy przez dwie minuty dzik pozostaje bez ruchu, gdy jest oświetlany latarką, ludzie wysiadają z samochodu, ładują broń, jest praktycznie niemożliwa".
- "Prowadzenie obserwacji przy pomocy zamontowanej na sztucerze lunety było niedopuszczalne. Obserwację i rozpoznanie celu można prowadzić wyłącznie przy użyciu lornetki lub/i przez urządzenie noktowizyjne. Polowanie z użyciem latarki lub innego światła sztucznego jest zabronione".
- "Należy prowadzić rozpoznanie sylwetki dzika wyłącznie bokiem, a nie tyłem. Sylwetka dzika ustawiona bokiem jest bardzo charakterystyczna i można ją pomylić wyłącznie z sylwetką świni domowej".
- "Strzał oddany do dzika stojącego tyłem powoduje wyłącznie ciężkie zranienie. Świadome oddanie strzału do dzika stojącego tyłem jest w środowisku łowieckim postrzegane jako działanie wysoce nieetyczne i naganne".
- "Dariusz Ch. oddał strzał do celu znajdującego się na wzniesieniu, co stanowiło zagrożenie dla uczestników pobliskiej drogi".
- "Nie wpisał polowania do ewidencji, co stanowiło zagrożenie dla innego myśliwego. Popełnił kłusownictwo".
Polowanie to relaks
Przed uzyskaniem pozwolenia na broń, czyli 18 lat przed tragedią, Dariusz Ch. przeszedł badania lekarskie. Lekarz sprawdzał ogólny stan zdrowia, wzrok i słuch. Przeprowadzono także wywiad psychiatryczny. Lekarz powinien ocenić stabilność psychiczną, zapytać o ewentualne uzależnienia, ataki agresji i schorzenia psychiczne.
Po uzyskaniu pozwolenia nikt już żadnych badań nie przeprowadza. Od tego czasu Ch. na tyle pogorszył się wzrok, że musiał korzystać z okularów. Na polowania ich jednak nie zabierał. W czasie służby w policji lekarz zwracał mu uwagę, że powinien nosić okulary, ale prawie nigdy tego nie robił.
Od 2004 roku leczył się psychiatrycznie. Schorzenia były na tyle poważne, że w 2015 roku stwierdzono całkowitą niezdolność do służby i zwolniono go z policji.
W 2017 roku w domu Dariusza Ch. doszło do awantury. Pijany Ch. był agresywny, groził żonie i synowi, wyganiał ich z domu. Policja założyła Niebieską Kartę. Żona przyznała funkcjonariuszom, że mąż ma problemy z nadużywaniem alkoholu. Z synem wyprowadziła się do dziadków. Prosiła dzielnicowego, by porozmawiał z mężem na temat uzależnienia. Nie była zainteresowana procedurą Niebieskiej Karty. Sprawa została zamknięta.
Po zatrzymaniu Dariusz Ch. przechodzi badania psychiatryczne. Biegłemu mówi, że z powodu zaburzeń psychicznych bywa nerwowy, cierpi na bezsenność. Polowanie było dla niego formą relaksu i odpoczynku. Przed kilku laty uczestniczył w polowaniu, w którym ranny został człowiek. Ocenia: "Łatwiej zginąć w wypadku samochodowym niż na polowaniu".
Prokuratura przedstawia Dariuszowi Ch. zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym. Marcin B. zostaje oskarżony o nieudzielenie 16-latkowi pomocy i utrudnianie postępowania.
Babcia Imanaliego: - Wnuk życzył mi dobrej nocy. Półtorej godziny później pozbawili mnie jedynej bliskiej osoby. Jak mam bez niego żyć? Winni powinni zostać ukarani tak surowo, jak to tylko możliwe.
W pierwszej instancji były policjant zostaje skazany na sześć lat więzienia. Kościelny na rok w zawieszeniu na trzy lata. Sąd drugiej instancji obniża wyrok dla Dariusza Ch. do 4 lat i 9 miesięcy pozbawienia wolności. 13 lutego 2024 roku sąd zgadza się na przedterminowe zwolnienie z odbycia reszty kary. Mężczyzna wychodzi na wolność po trzech latach i trzech miesiącach. Jako osoba karana nie może otrzymać pozwolenia na broń ani polować.
Droga do domu
2 października 2018 r., chwilę po 22:00. Zmęczona po pracy Emilia wraca do domu. Jedzie drogą wojewódzką z Kołobrzegu do drogi krajowej nr 6. Wjeżdża na rondo, gdy słyszy huk. Czuje swąd palonej gumy i nagły ból w nogach. Zjeżdża jeszcze z ronda, zatrzymuje samochód i wtedy traci przytomność. Gdy ją odzyskuje, widzi mnóstwo krwi. Wychodzi z samochodu. Podciąga nogawkę spodni. Dziura wielkości monety. W drugiej nodze niemal identyczna. Chwieje się. Ból jest straszny. 37-latka dzwoni po karetkę.
- Wygląda na ranę postrzałową - mówi ratownik.
- Niemożliwe. Ktoś do mnie strzelał?
- Ma pani szczęście. Gdyby kula trafiła centymetr dalej, w tętnicę, nie wiem, czy byśmy zdążyli z pomocą.
Emilia ma w głowie tylko jedną myśl: "Kto zająłby się jej córką? Przecież mają tylko siebie".
Ten sam wieczór, tuż przed 22:00. Andrzej W. pakuje kniejówkę do samochodu. Może z niej strzelać i do dzika, i do mniejszej zwierzyny, bo ładowana jest różnymi ładunkami. 30-letni rolnik od niemal sześciu lat należy do Wojskowego Koła Łowieckiego nr 240 "Rybitwa" w Kołobrzegu.
Mężczyzna rusza do pobliskiego Grzybowa, by wpisać się do książki ewidencji polowań. Pogoda jest kiepska. Mocno wieje, niebo ciemne, zachmurzone. Pada deszcz. Zimno. Gdy przejeżdża przez Bezpraw, widzi przechodzące przez drogę stado dzików. Wysiada, bierze broń i lornetkę, i idzie w pole. Ładuje broń, strzela. Potem wsiada do samochodu i wraca do domu. Dopiero następnego dnia jedzie do lokalnego łowczego i próbuje go namówić, by dopisał go do listy polowań z minionego wieczora.
- Do tej pory nie mogę uwierzyć, jak niewiele brakowało, by mnie tu nie było. Pocisk przebił prawe przednie koło samochodu, nadkole, kokpit, przeszedł na wylot przez podudzie prawej nogi i utknął w udzie lewej. Lekarze w czasie operacji wyciągnęli kulę - mówi Emilia.
To nie ja
Dzień później policja zatrzymuje Andrzeja W., który już wcześniej był podejrzewany o kłusownictwo, mimo że jest czynnym myśliwym. Mężczyzna nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że na terenie, gdzie doszło do postrzału, polowało dwóch innych myśliwych. Przekonuje, że stojąc na wzniesieniu strzelił w dół, do dzików, za którymi hałda ziemi tworzyła naturalny kulochwyt. Do drogi mogło być 150-250 metrów. Badania wykazują jednak, że to nabój z jego broni wyjęto z uda Emilii. Eksperyment procesowy wykazał, że żadnego kulochwytu nie było, a myśliwy musiał wykonać strzał płaskotorowy w kierunku drogi, a nie w dół - tak jak przekonywał.
- Strzał padł w miejscu, gdzie przebiega droga publiczna i nawet wieczorami jest duży ruch, ponieważ to droga dojazdowa do drogi szybkiego ruchu prowadzącej do Szczecina i na Poznań. Jak ktoś strzela w kierunku drogi, to musi sobie zdawać sprawę, że coś się może zdarzyć - mówi pełnomocnik Emilii mec. Aleksander Bolko.
Andrzej W. wersję zmienia kilka razy:
- To nie ja. Tam polowały dwie inne osoby.
- To był rykoszet.
- Oddałem jeden niecelny strzał do dzików.
Obrońca myśliwego, mec. Wiesław Breliński, dopowiada:
- Chłop strzela, Pan Bóg kule nosi.
Prokuratura stawia Andrzejowi W. zarzut umyślnego narażenia na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia oraz zorganizowania polowania bez rejestracji. Grozi za to do pięciu lat więzienia. - To był nieszczęśliwy wypadek - przekonuje mężczyzna.
Emilia: - Nie wiem, czy on jest w ogóle świadomy, że mógł doprowadzić do tego, żeby moja córka została sierotą. Naprawdę niewiele brakowało. Lekarze powiedzieli, że to kwestia milimetrów. Ciągle się słyszy o wypadkach na polowaniach, a przecież myśliwych obowiązują przepisy. Jak widać, nikt nie pilnuje, by ich przestrzegali. To powinno być zakazane, żadne ograniczenia w prawie nie poprawią sytuacji.
Andrzej W. do więzienia nie idzie. Sąd skazuje go na grzywnę - 7,5 tys. zł oraz 10 tys. nawiązki dla Emilii.
- Do tej pory boję się jeździć samochodem. Za każdym razem jak jadę tą trasą, przypomina mi się moment uderzenia. Do lasu też nie chodzę. Unikam miejsc, gdzie mogą być myśliwi. Nadal odczuwam ból w nogach. Zostały duże blizny. Liczyłam, że sąd orzeknie karę, która wpłynie też na innych myśliwych, żeby zawsze pamiętali o przestrzeganiu przepisów. A kogo odstraszy takie coś? - mówi kobieta.
Emilia na drodze cywilnej walczy o niemal 100 tys. zł zadośćuczynienia. Biegli mają ustalić, czy i ewentualnie jaką krzywdę poniosła oraz czy postrzelenie wiązało się dla niej z jakąkolwiek traumą.
Marcin Możdżonek: Myśliwi? Groźniejsi są kierowcy
- Wypadki śmiertelne w głównej mierze dotyczą samych myśliwych. Argument, że ktoś się boi spacerować po lesie, jest dowodem na skuteczność irracjonalnej narracji aktywistów. Na większe niebezpieczeństwo narażamy się, idąc chodnikiem, bo ktoś może w nas wjechać samochodem. Kierowcy posługują się równie śmiercionośnym narzędziem, ale w większej liczbie i mniej frasobliwie, co udowadniają statystyki, a czy ich ktoś chce co roku badać? - pyta Marcin Możdżonek, prezes Naczelnej Rady Łowieckiej, który od 2013 roku jest myśliwym.
W 2018 roku Sejm przyjął przepisy wprowadzające okresowe badania dla myśliwych. Zanim jednak zaczęły obowiązywać, w 2023 roku zostały uchylone. W styczniu 2025 r. podobna zmiana została odrzucona przez Sejm.
Kolejną próbę podjęli politycy Polski 2050. Złożyli w Sejmie projekt zmiany ustawy o broni i amunicji. Posłowie proponują, by osoba posiadająca pozwolenie na broń wydane w celach sportowych, szkoleniowych, łowieckich, ochrony mienia i oraz ochrony osobistej do 70. roku życia przechodziła co pięć lat badania lekarskie i psychologiczne. Po ukończeniu 70 lat – co dwa lata. W uzasadnieniu projektu posłowie piszą, że nikt nie może mieć dostępu do broni przez 40 lat bez żadnej kontroli i badań lekarskich, ponieważ z wiekiem stan zdrowia człowieka się zmienia.
Projektodawcy podpierają się przeprowadzonymi przy okazji konsultacji społecznych sondażami. 61,4 proc. respondentów popiera wprowadzenie badań m.in. dla myśliwych, 36,8 proc. uważa, że to złe rozwiązanie.
Wieczorem 4 grudnia 2025 r. Sejm zdecydował, że projekt będzie dalej procedowany w komisji administracji i spraw wewnętrznych. Posłowie PiS, Konfederacji, Republikanów i PSL chcieli jego odrzucenia.
- To bardzo zły pomysł. Posłowie chcą coś po prostu dla siebie ugrać. Przechodziłem takie badania trzykrotnie. Wprowadzenie tego typu obowiązkowych badań zablokuje system. Także policja nie jest gotowa na takie zmiany. Wprowadzenie tych przepisów zablokuje pracę wydziałów postępowań administracyjnych w komendach wojewódzkich na kilka miesięcy - prognozuje Możdżonek.
Prezes Naczelnej Rady Łowieckiej przede wszystkim odrzuca argument, że nowe przepisy ograniczyłyby liczbę wypadków na polowaniach.
- Zawodowi kierowcy są obecnie cyklicznie badani, a wypadki z ich udziałem dalej się zdarzają. Udział myśliwych w statystykach jest znikomy. W 2023 r. było pięć wypadków śmiertelnych. W 2018 r. nie było ani jednego. Średnio rocznie dochodzi do 2,6 wypadków śmiertelnych z udziałem myśliwych. Żadna z tych sytuacji nie wynikała ze złego stanu zdrowia myśliwego, a ze złamania regulaminu i obowiązującego prawa - mówi Możdżonek.
W ostatnich 10 latach z rąk myśliwych zginęło 30 osób.
***
- Babcia, nie martw się. Dobrze sobie radzę. Dobrej nocy - pożegnał się Imanali. W końcu co złego może przydarzyć się w sadzie?
Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl