Dziennik chorego na Covid-19. Odcinek IV. "Świat zewnętrzny zaczął się o mnie upominać"

"Choruję w szpitalu, a świat zewnętrzny zaczyna się o mnie upominać. Zadzwoniła żona, że przyjechała policja. Szukali mojego numeru telefonu dla sanepidu". Prezentujemy Dziennik chorego na COVID-19, którego autorem jest Tomasz Majewski. Odcinek IV.

Dziennik chorego na Covid-19. Odcinek IV. "Świat zewnętrzny zaczął się o mnie upominać"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

10.05.2020 07:04

Jeśli nie czytałeś poprzedniego odcinka, znajdziesz go tutaj.

15 kwietnia. Ktoś sobie o mnie przypomniał

Świat zewnętrzny zaczął się o mnie upominać. Zadzwoniła żona, że przyjechała policja. Szukali mojego numeru telefonu dla sanepidu.

Następnego dnia dzwoni do mnie pracowniczka sanepidu. Pyta o warunki, w jakich przechodziłem kwarantannę. Po moich wyjaśnieniach i potwierdzeniu tego u mojej żony nie nałożono kwarantanny na rodzinę. Poinformowałem też, że jestem w szpitalu.

17 kwietnia pod mój dom znów przyjechała policja. Oznajmiła, że będzie tak przyjeżdżać do 9 maja, ponieważ mam izolację domową. Nie przejmuję się tym. Jestem przecież w szpitalu. Odchoruję, wrócę i wszystko wyjaśnię.

17 kwietnia. Opuszczam izolatkę

W trzy dni odzyskałem na tyle siły, by opuścić izolatkę i przenieść się piętro wyżej na oddział dermatologii zmieniony na zakaźny, do pokoju dwójki. Moja radość na widok drugiego człowieka jest nie do opisania. Trochę zdziczałem przez ten tydzień samotnej izolacji. Wraz z poprawą pojawiło się bowiem poczucie uwięzienia. Oczywiście rozumiałem zasadność zamykania nas na klucz czy wyraźnej prośby kierownictwa o niewychodzenie na balkon. Zaczęło to jednak uwierać.

Trochę zdałem sobie sprawę, jak uciążliwe musi być prawdziwe więzienie. Pomyśleć, że podobne odczucia może mieć na dziś ponad 100 tys. innych osób po doświadczeniach kwarantannowych.

W izolatce w klinice chorób infekcyjnych i alergologii chorowałem na spokojnie, w stylu klasztornym, w ciszy, by nie spłoszyć pracujących leków. Na dermatologii jest inaczej.

Zestaw dla każdego

Każdy z pacjentów ma swój zestaw - termometr, aparat do mierzenia ciśnienia i miernik saturacji. Dwa razy dziennie każdy pacjent dokonuje pomiaru parametrów - o 5 rano i wieczorem, a następnie przez telefon raportuje pielęgniarkom.

Lekarz też czasem dzwoni przed obchodem lub po, by o coś dopytać. Czasami podczas obchodu kontaktuje się przez radiotelefon z drugim lekarzem, który ma dostęp do dokumentacji pacjenta. Wszystko w celu skrócenia bezpośredniego kontaktu z zakażonym pacjentem.

Wszyscy pracownicy mają odzież ochronną, maseczki, gogle i przyłbice. Przy czym maseczki z filtrem hepa noszą tylko pracownicy sprzątający. Pozostali mają maseczki chirurgiczne. Mówią, że od początku epidemii żaden z pracowników się nie zakaził. Personel w moim odczuciu zna i przestrzega procedur. Wszystko było chyba przećwiczone do tego stopnia, że sprawiało wrażenie lekkości i łatwości. Chociaż na pewno strach przed zakażeniem jest towarzyszem w pracy i personel musi być w stanie ciągłej czujności.

21 kwietnia. Wychodzę

Nadszedł taki dzień, że myśli zaczęły się w mojej głowie kleić. Mogłem czytać książkę i oglądać filmy. Bardzo chciałem już wracać do domu. To był 21 kwietnia.

Odbieram telefon od lekarki, bym się pakował. Jadę do domu. Zaraz po tym telefonie wkraczają salowe, grzecznie zapraszają na krzesło i likwidują moje posłanie, a łóżko dostaje kilka porządnych chlustów środka odkażającego.

Żegnam się z moim towarzyszem niedoli z pokoju i wychodzę z pielęgniarką na korytarz. Drzwi za mną zamykają się na klucz. Krótka okazja, by spojrzeć, gdzie ja właściwie byłem przez te 10 dni.

Wchodzimy do strefy czystej po wypis. Pielęgniarka prosi o zdezynfekowanie rąk, bo zauważyła, że dotknąłem klamki. Dostaję wypis i schodzę do wyjścia. Trochę przez ten cały czas odzwyczaiłem się od chodzenia po prostej i po schodach.

Na dole czeka karetka, która odwiezie mnie do domu. Nie jest to żaden luksus, to zabezpieczenie innych przed takim wciąż potencjalnym siewcą wirusa jak ja.

Koniec części IV. Część V już w poniedziałek w Wirtualnej Polsce.

P.S. Miałem ogromne szczęście. Ja, człowiek z ulicy, trafiłem na oddział, który walczy z wirusem jak jednostka powietrzno-desantowa. Jest mały w porównaniu z typowymi szpitalami jednoimiennymi, liczy 56 łóżek, wśród personelu każdy wie, co ma robić i nie wykonuje żadnych zbędnych czynności.

Kontakt z personelem był bardzo ludzki i ciepły, pomimo bariery sprzętu ochronnego. Tylko ze zdjęć w internecie mogę sobie poskładać, jak wyglądają ci wspaniali ludzie, którzy wyciągnęli mnie na powierzchnię. Tak to wygląda z mojej perspektywy. Pewnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakim to wszystko jest okupione zmęczeniem i najnormalniej strachem po ich stronie. Jak ciężko mają ich rodziny. Trzeba wynaleźć nowe słowo, bo dziękuję to jakby nic nie powiedzieć.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (359)