Stan wyjątkowy. Dzieci na granicy. Jest interwencja Rzecznika Praw Dziecka
2,5-letni Almand, 4,5-letni Alas, 6-letnia Arin, 8-letni Aryas - to dzieci, które strażnicy graniczni wypchnęli z terytorium Polski na Białoruś. Ich zdjęcia obiegły sieć, a internauci domagali się interwencji Mikołaja Pawlaka. Okazuje się, że Rzecznik Praw Dziecka zainteresował się sprawą.
Rzecznik Praw Dziecka interweniuje w sprawie sytuacji dzieci uchodźców na polsko-białoruskiej granicy - poinformował portal Interia.pl. Doniesienia te potwierdziliśmy u bliskiego współpracownika Mikołaja Pawlaka.
- Rzecznik wystąpił do Komendanta Głównego Straży Granicznej o wyjaśnienia dotyczące sytuacji migrantów na granicy - usłyszeliśmy.
Chodzi w szczególności o przypadki cofania na terytorium Białorusi rodzin z małymi dziećmi. "Zdaniem Pawlaka procedura push-back, jeśli rzeczywiście jest stosowana, może zagrażać bezpieczeństwu małoletnich cudzoziemców" - pisze portal Interia.
Przed godz. 18 Rzecznik Praw Dziecka zabrał głos w mediach społecznościowych. "Bezpośrednio po powrocie do Polski przyjechałem na granicę z Białorusią. Zbieram informacje" - przekazał krótko Mikołaj Pawlak.
W Sejmie zawrzało. Pojawił się temat dzieci
W czwartek wieczorem, przy okazji dyskusji nad przedłużeniem stanu wyjątkowego, w Sejmie wywiązała się dyskusja na temat losu dzieci znalezionych na początku tygodniu w Szymkach (gmina Michałowo) przez działaczy z Fundacji Ocaleni.
Zobacz też: Schetyna o poziomie debaty w Sejmie. "Co się stało z nami wszystkimi?"
- Jestem załamana tym, że musiałam z tej mównicy zadać pytanie polskim władzom, co się dzieje z dziećmi, zatrzymanymi przez Straż Graniczną. Nie myślałam, że dożyję takiego dnia hańby. (...) Temperatura w nocy spada w tej chwili do kilku stopni, małe dzieci nie przeżyją. Chce wierzyć, że te dzieci nadal są pod opieką państwa polskiego, tylko pan minister z różnych powodów nie chce tego powiedzieć - powiedziała Katarzyna Piekarska z KO.
Dzieci w Michałowie
27 września członkowie "Fundacji Ocaleni" dowiedzieli się, że w Szymkach pomocy potrzebuje kilka osób, a w grupie tej są małe dzieci. Działacze zdecydowali się ruszyć na miejsce.
"Zdążyliśmy podać wszystkim ciepłą herbatę i jedzenie, daliśmy karimaty, śpiwory, bluzy, czapki i kurtki. Zadzwoniliśmy do tłumacza, żeby porozmawiać z rodziną. Opowiadali o przemocy i biedzie, przed którymi uciekają. Wytłumaczyliśmy im, do czego potrzebujemy od nich pełnomocnictw. Podpisali dokumenty, ustanowili pełnomocniczkę. Dwuletni Almand i czteroletni Alas trochę nas zaczepiali, bo chcieli się bawić" - relacjonowali.
Niedługo później na miejsce przybyli funkcjonariusze Straży Granicznej. Grupę umieścili w busie i odjechali w stronę granicy.
Jak relacjonowała Joanny Klimowicz z lokalnego oddziału "Gazety Wyborczej", w zabranej przez SG grupie znajdowali się Irakijczycy i tureccy Kurdowie. Dziennikarka opisywała, że pod placówką straży w Michałowie słychać było krzyk Suata z Turcji, który mówił, że białoruscy funkcjonariusze na granicy biją ich i zwracają do Polski.
Źródło: Interia/Wiadomości WP/Gazeta Wyborcza