"Działy z alkoholem w Polsce, jak działy z filmami porno"
Zaskakująco duża liczba osób informowała mnie ostatnio, że Polska przechodzi właśnie transformację z "kultury wódkowej" w "kulturę winną". Mówię o "zaskakującej liczbie", gdyż mało kto spodziewa się pojawienia się tego typu tematu w zwykłej rozmowie, w moich zwykłych rozmowach z Polakami wystąpił on jednak wielokrotnie - pisze Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.
19.08.2010 | aktual.: 24.08.2010 14:34
Zgodnie z opiniami znawców, którzy mierzą tego typu rzeczy, przeciętny Polak wypija rocznie 1,59 litra wina. Stawia ich to na dalekiej, 112-tej pozycji w światowych rankingach. Dla porównania, dwa narody przodujące w konsumpcji wina: Francuzi i Włosi, pochłaniają rocznie około 50 litrów tego trunku. Światowym numerem jeden jest natomiast w tym przypadku Watykan, z oszałamiającą liczbą 67 litrów rocznie wypijanych przez każdego z 932 zasiedlających papieskie państwo obywateli. To naprawdę dużo mszy.
Jeśli Polska faktycznie staje się krajem pijącym wino, to przed nią jeszcze długa droga. I wiem dlaczego: ponieważ zakup tego trunku nie należy tu do łatwych czynności. Zasadniczo mamy dwie opcje: dział w alkoholami w pobliskim supermarkecie albo lokalny sklep z alkoholem, który posiada zwykle przezabawną nazwę w stylu: "Galaktyka gorzałki" albo "Świat Pijaństwa". Obie te opcje bywają problematyczne.
Z powodów, których nikt mi jeszcze właściwie nie wyjaśnił, w supermarketach działy z alkoholem są oddzielone od reszty sklepu. Wyglądają trochę jak działy z filmami porno w wypożyczalniach DVD. Prowadzą do nich małe bramki, przez które przemykasz, gdy akurat nikt nie patrzy. Małe dzieci wyzierają przez nie, zastanawiając się, co tajemniczo uśmiechnięci dorośli tam porabiają. Dokonawszy wyboru, płacimy w specjalnej kasie, gdzie nasze zakupy zostają owinięte w gładki papier, tak aby nikt nie mógł zobaczyć dowodów naszej demoralizacji. Potem otrzymujemy paragon, który zwykle chowamy w kieszeni, wyrzucamy przez ramię lub wykonujemy inną odruchową czynność, która ma sprawić, by zbędny papierek zniknął. Takie działanie jest błędem, co odkrywamy zaraz po dotarciu do normalnej kasy, w której chcemy zapłacić za pozostałe, niewstydliwe zakupy.
Kasjerka (wskazując na dwie, zawinięte w biały papier butelki wina): - Gdzie ma Pan paragon? Zapłacił Pan za to?
Ja: - Nie. Ukradłem z półki, zawinąłem w papier i położyłem na taśmie, żeby Pani namieszać.
Kasjerka: - Przepraszam, ale ja nie rozumiem tego całego angielskiego humoru. Jarek! Ten Pan twierdzi, że ukradł wino!
Podchodzi ochroniarz Jarek.
Jarek: - Zapłacił Pan za to?
Ja: - Tak.
Jarek: - Dlaczego więc powiedział Pan, że wino zostało przez Pana ukradzione?
Ja: - Żartowałem.
Jarek: - Jest Pan idiotą?
Ja: - Nie, Anglikiem.
Jarek: - Aha, rozumiem.
Drugą alternatywą jest lokalny sklep z alkoholem. Główny problem, jaki w takim sklepie się pojawia, to niemożliwość zobaczenia towaru. Te sklepy są zawsze w połowie przedzielone ladą. Po jednej stronie mamy więc setki przeróżnych rodzajów win, po drugiej - wytrzeszczających oczy klientów. Nie mam pojęcia, dlaczego właściciele tych sklepów gromadzą tyle rodzajów alkoholu, skoro rozmowa wygląda w tym wypadku zawsze tak samo:
Ja: - Nie widzę win. Jakie Państwo macie?
Sprzedawczyni: - Wytrawne czy półsłodkie?
Ja: - Chyba wytrawne. Może jakiś Merlot z południowej półkuli.
Sprzedawczyni: - Za ile? Więcej czy mniej niż 20 zł?
Ja: - Chyba więcej.
Sprzedawczyni wybiera przypadkową butelkę i kładzie ją na ladzie.
Sprzedawczyni: - Proszę wziąć to. Wytrawne, 25 złotych. Bardzo dobre.
Ja: - Ale to wino butelkowane w Łotwie. Może ma Pani coś innego?
Sprzedawczyni: - Mamy wina wytrawne, półwytrawne, droższe niż 20 złotych i tańsze niż 20 złotych.
Ja: - Dobrze. To poproszę półwytrawne za mniej niż 20.
Sprzedawczyni przelatuje wzrokiem po półkach i przypadkowo wybiera kolejną butelkę.
Sprzedawczyni: - Proszę wziąć to. Bardzo popularne.
Ja: - Ale to jest butelka koreańskiego szampana.
Sprzedawczyni: - Bierze Pan czy nie?
Ja: - To ja może poproszę skrzynkę.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski