Makowski: "Działka, rower, praca zdalna i frustracja. Czego nauczył nas rok pandemii?" [OPINIA]
Mija rok, od kiedy były minister zdrowia Łukasz Szumowski ogłosił wykrycie w Polsce "pacjenta zero". Przez te 12 miesięcy przeżyliśmy emocjonalną, gospodarczą i zdrowotną kolejkę górską. Czy czegoś się po drodze nauczyliśmy?
Gdy 66-letni mieszkaniec Cybinki w województwie lubuskim wjeżdżał na początku marca 2020 roku do kraju, nie wiedział, że kilka dni później stanie się pierwszą kostką domina koronawirusowych restrykcji, które powoli zaczęto implementować na zachodzie Europy. Polska przeszła od 4 marca do 3 kwietnia przyspieszoną drogę lockdownu. Stopniowo wprowadzono kontrole na granicach, zawieszono ruch lotniczy, zamknięto szkoły.
12 marca zmarła pierwsza ofiara koronawirusa, dzień później wprowadzono stan zagrożenia epidemicznego, 24.03 wprowadzono ograniczenia w przemieszczaniu się. Lasy zostały zamknięte, wejścia do parków zasłonięto policyjną taśmą.
Domowa samowystarczalność
Przez ten czas koronawirus zmienił nie tylko geopolitykę, logistykę, światowe struktury produkcji i przepływu kapitału, ale równocześnie dokonał społecznej rewolucji, która przybiera coraz wyraźniejsze kształty. Wychodzenie do biura zastąpiła praca zdalna. Sport wykonywany zespołowo - rower. Wakacje za granicą - własna działka. Przypadkowe interakcje z ludźmi - zaplanowana seria spotkań z wyselekcjonowanymi znajomymi i rodziną. Od zachwytu globalizmem, część z nas powoli przechodzi do stanu cyfrowej, emocjonalnej i materialnej autarkii. Rodzi się samowystarczalna i zatomizowana klasa domowa. To jedna z lekcji pandemii.
Wielu europejskich i amerykańskich badaczy kultury prognozuje, że możemy stać u progu nie tylko symbolicznego, ale również realnego podziału społeczeństwa na klasę "indoorową" i "outdorową". Taką, która bez większych strat może świadczyć usługi z domu oraz tę, która nie mając wyboru, musi wyjść, korzystać z komunikacji miejskiej, stykać się z innymi ludźmi oraz świadczyć usługi, których nie da się zdigitalizować ani zautomatyzować. Nie zmieni tego faktu luzowanie restrykcji ani masowość szczepień. Koronawirus z nowymi mutacjami - jak twierdzi większość epidemiologów - zostanie z nami na stałe. Tak jak grypa, trwale, ale w większej skali zmieniając codzienność oraz interakcje zawodowe.
Koronawirusowy powrót do natury
Obserwowałem to zjawisko zwłaszcza latem, gdy przez chwilę wydawało się, że pandemia jest złym wspomnieniem z wiosny, a puby pękały w szwach. Pozorna normalność okazywała się jednak złudna, gdy zajrzało się za jej kurtyny. Nie mogąc kupić "taniego lotu" przez Katar do Tajlandii, z tygodnia na tydzień pokolenie 20, 30-latków zaczęło robić - i odnajdywać się - w czynnościach, które jeszcze niedawno zarezerwowane były dla naszych rodziców wychowanych w PRL-u.
Najpierw z rozbawieniem, później z zainteresowaniem, a na końcu z pełnym zaangażowaniem śledziłem twitterowe i facebookowe wpisy kolegów i koleżanek, którzy chwalili się statusem działkowca. Pokazywali, co wyrosło im na balkonach. Zaczęli szukać domków letniskowych w górach i na Mazurach. Dopiero gdy dołączyłem do tego trendu, mogłem pojąć jego skalę. O ile krótkoterminowy wynajem mieszkań poniósł dotkliwe i po części nieodwracalne straty, towarem deficytowym stał się własny kąt, kawałek ogródka i miejsca na rozpalenie grilla poza miastem.
Niemal każde sensowne ogłoszenie, które znajdowałem na portalach z nieruchomościami, po wykonaniu telefonu do pośrednika okazywało się być już sprzedane. Decyzje, które odkładaliśmy na wiek okołoemerytalny, ja i moi rówieśnicy zaczęliśmy podejmować już dzisiaj. Kawałek ziemi w Beskidzie Żywieckim albo pod Węgorzewem stał się nagle towarem pożądanym znacznie bardziej niż nurkowanie na Bali. Dlaczego? Bo był namacalny, nasz i dostępny nawet wtedy, gdy świat na nowo będzie musiał się zatrzymać.
Renesans rowerowy
Równocześnie do absurdalnych wręcz rozmiarów szoku podażowego urosło zapotrzebowanie na zakup rowerów. Jedynego środka rekreacji, który łączy bezpieczeństwo, ruch, możliwość zwiedzania i poczucie wolności. Branża ze względu na braki towarowe i chwilowo nieczynne fabryki w Chinach, na pniu sprzedawała najbardziej popularne modele i rozmiary ram, na które dzisiaj trzeba czekać aż do jesieni. Po raz pierwszy przesiadając się na rower przełajowy, miałem okazję realnie odkryć, jak mało wiem o regionie, w którym mieszkam od 11 lat, i jak bardzo różni się percepcja świata widzianego zza dwóch kółek.
Z czasem pojawił się kolejny nowy element - moda na rower połączona z rywalizacją. Choć do tej pory nigdy nie przejechałem więcej niż 40 km za jednym razem, obserwując dystanse pokonywane przez przyjaciół, którzy udostępniali je na przeróżnych aplikacjach, w ciągu niespełna dwóch tygodni sam porwałem się na ponad 400 km. Doliny Jury Krakowsko-Częstochowskiej, które zarezerwowane były mentalnie na podróż samochodem - stały się weekendową przygodą z przystankami w lokalnych restauracjach, które na nowo zaczynały przeżywać oblężenie. Moje miasto, Kraków, w ciągu dwóch miesięcy otworzyło kilometry nowych tras rowerowych, łącznie z najdłuższą w Europie kładką nad ulicami i torami kolejowymi. Również dopiero teraz doświadczyłem obecnych na co dzień w Amsterdamie "korków rowerowych". I akurat z tego powodu w "mieście smogu" jest się z czego cieszyć.
Gdzieś na marginesie tego trendu, zimą pojawiła się moda na morsowanie, wynikająca z chęci doświadczenia czegokolwiek nowego, co mieściłoby się w granicach dozwolonych przez coraz ciaśniejszy lockdown.
Kumulacja frustracji
Oczywiście postępująca samowystarczalność, emocjonalna autarkizacja, społeczna selekcja relacji i miejsc, w których spędzamy czas wolny, z pewnością niesie za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Żadne społeczeństwo nie zamieni się z dnia na dzień w ceniących domatorstwo i pielęgnujących ogródki hobbitów. I żadne nie powinno.
Fala rozwodów, obserwowana najpierw w Chinach, a obecnie na całym świecie, jest wypadkową nagromadzonych frustracji, skumulowanej pracy oraz stresu, który dotknął właściwie każdą rodzinę w Polsce. To z kolei przekłada się na odkładanie przez kobiety decyzji prokreacyjnych i najniższy od czasu II wojny światowej współczynnik urodzeń.
Paradoksalnie, będąc przymuszeni do zmiany trybu życia, potrafimy jednak odkrywać jego uroki, o których wcześniej albo nie wiedzieliśmy, albo nie rozumieliśmy ich długotrwałego znaczenia, mając do wyboru nieskończoną liczbę alternatyw. Sam coraz częściej łapię się na tym, że w weekend nie włączam programów informacyjnych, ale te, na których urządza się mieszkania i ogrody. Nie szukam newsów, ale nowych tras rowerowych. Urlop zaplanowałem nie w Barcelonie, ale gdzieś pod Żywcem. Doceniłem gotowanie, spacery, wartościowe relacje, robienie rzeczy wolniej i dokładniej. Mam nadzieję, że ze wszystkich zmian w świecie pokoronawirusowym, właśnie te okażą się trwałe. I to będzie nasza lekcja z pandemii.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości