Dyrektor szpitala ujawnia: rezydentom nie chce się wziąć dyżuru za 2400 zł bo... sobota
Pieniądze dla lekarzy rezydentów są, ale nie chce im się ich zarobić. Dr Jarosław Rosłoń, dyrektor Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie ujawnił, że rezydentom płaci za godzinę dyżuru nawet 100 złotych wynagrodzenia. Mimo to nie może znaleźć chętnych do pracy. Bo to ciężka, odpowiedzialna praca, a do tego weekendy.
14.10.2017 | aktual.: 15.10.2017 15:32
Tą wypowiedzią dyrektor Rosłoń wsadził kij w mrowisko. Trwający od kilkunastu dni protest głodowy lekarzy rezydentów dotyczy niskich płac dla zdobywających kwalifikacje młodych lekarzy. Zarabiają oni niewiele ponad 2 tys. złotych miesięcznie. Przez to skazani są na dorabianie innymi fuchami oraz na niekończących się dyżurach. Stąd żądanie podwyżek, ale też zwiększenia nakładów na służbę zdrowia.
Przyjdźcie, dam więcej pieniędzy
Tymczasem w rozmowie z RMF dr Jarosław Rosłoń pokazał inną stronę tego sporu. Ten szpital z braku lekarzy specjalistów szuka właśnie rezydentów, gotowych do ciężkiej i odpowiedzialnej pracy na dyżurach. Za to dyrektor oferuje im od 60 do 100 złotych za godzinę. Przy 24 godzinnym dyżurze do zarobienia jest 2400 złotych. - Mimo tego, że oferuję takie - wydaje mi się - spore pieniądze, nie mam chętnych lekarzy. Nie mam chętnych dlatego, że oferuję to w miejscach, w których dochodzi do największego obciążenia i narażenia lekarza - tłumaczył dyrektor Jarosław Rosłoń.
Przypomnijmy, że lekarze rezydenci to ci, którzy pracując w szpitalach zdobywają kolejny stopień kwalifikacji zawodowych Po ukończeniu 6-letnich studiów na kierunku lekarskim, zdaniu egzaminu końcowego LEK i odbyciu 13-miesięcznego stażu podyplomowego, posiadają pełne prawo wykonywania zawodu. Rosłoń przypomniał, że dzięki pracy na dyżurach mogliby nie tylko zarabiać więcej pieniędzy, ale przede wszystkim szybko zdobywać doświadczenie. On sam tak pracował.
- Będąc młodym lekarzem, musiałem przede wszystkim bardzo dużo pracować. Nie po to dużo pracować, żeby zarabiać, tylko po to, żeby się bardzo dużo nauczyć - komentował Rosłoń.
Niech się młodzi uczą
- W moim szpitalu rezydenci pracują 48 godzin tygodniowo. Staram się o to, żeby ci rezydenci zgodzili się na większą liczbę dyżurów. Przyjdźcie pracować, dyżurujcie, a za te dyżury dostaniecie większe pieniądze - mówił dyrektor szpitala. Okazuje się, że mimo protestu w sprawie niskich pensji, akurat ten szpital ma problem ze znalezieniem chętnych. Szczególnie tam, gdzie praca lekarzy jest ciężka i odpowiedzialna, czyli na przykład na izbie przyjęć. Dyżur trwa w dni powszednie około 17 godzin, a weekendy 24 godziny.
Ten wywiad mocno uderza w podstawy protestu lekarzy rezydentów. Już wcześniej minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł i część komentujących podkreślała, że młodzi lekarze stoją dopiero u progu kariery zawodowej. Ich żądania płacowe są wygórowane. Tymczasem nietrudno policzyć, że dwa, trzy dni "ciężkiego dyżuru" w Międzylesiu to spełnienie ich marzeń o pensji przekraczającej 6 tys. złotych. W komentarzach pod rozmową odbyła się bezwzględna masakra nad młodymi lekarzami.