Dymisje w sprawie Odry utopione w bałaganie [OPINIA]

Przy walce z katastrofą wokół Odry zapanował taki - za przeproszeniem - burdel, że aż premier zdymisjonował niewłaściwego urzędnika – tego, który akurat jako jeden z nielicznych zareagował wcześnie. I byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie było straszne.

Premier postanowił zdymisjonować dwóch urzędników za niewystarczające działania przy kryzysie związanym z zanieczyszczeniem Odry
Premier postanowił zdymisjonować dwóch urzędników za niewystarczające działania przy kryzysie związanym z zanieczyszczeniem Odry
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Mateusz Marek
Patryk Słowik

Poleciały pierwsze dwie głowy. Szef rządu Mateusz Morawiecki poinformował, że podjął decyzję o natychmiastowych dymisjach prezesa Wód Polskich Przemysława Dacy oraz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka.

I tak jak dymisja tego pierwszego jest zrozumiała, tak odwołanie drugiego to działanie pod publiczkę, podyktowane zupełnie innymi przyczynami niż troska o odpowiednie zarządzanie państwem.

Rzeczywista odpowiedzialność

Ktoś, kto nie zna struktury służb odpowiedzialnych w Polsce za ochronę środowiska, może pokiwać z uznaniem głową i stwierdzić: "no tak, zdymisjonowano szefa inspekcji, słusznie".

Szkopuł w tym, że dymisja ta - z premierowskim uzasadnieniem, w którym wskazano, że reakcja służb mogła nastąpić szybciej - kłóci się z rzeczywistością.

Prawda jest bowiem taka, że za przeciwdziałanie i kontrolę zanieczyszczeń na Odrze w pierwszej kolejności odpowiadają wojewódzcy inspektorzy ochrony środowiska.

Ci zaś - zgodnie z ustawą o Inspekcji Ochrony Środowiska - podlegają w zasadzie wojewodom, a nie głównemu inspektorowi.

Ba, zgodnie z art. 5 wspomnianej ustawy wojewódzkich inspektorów nawet powołują i odwołują wojewodowie. Główny inspektor jedynie wyraża na to zgodę.

Oczywiście główny inspektor ma wpływ na swoich kolegów ulokowanych w województwach - może wytyczać im kierunki działań, dawać zalecenia, podpowiadać. Ale ostatecznie najważniejsze jest to, kto mianuje, dymisjonuje i kontroluje. A taką osobą jest wojewoda.

W tej konkretnej sprawie - katastrofie związanej z Odrą - zresztą Michał Mistrzak 3 sierpnia wysłał do wojewodów pismo ostrzegające przed sytuacją w Odrze. Tyle że pismo to nie wywołało niemal żadnej reakcji.

Mówiąc więc najprościej: Główny Inspektor Ochrony Środowiska został zdymisjonowany za to, że wojewódzcy inspektorzy ochrony środowiska, którzy podlegają wojewodom, a nie głównemu inspektorowi, źle pracowali.

Uderzenie w ziobrystów

Dlaczego więc Mateusz Morawiecki postanowił odwołać Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, a nie wojewodów bądź co najmniej poprosić wojewodów o rozliczenie inspektorów wojewódzkich?

Powody są dwa.

Po pierwsze, przeciętny obywatel nie ma pojęcia o tym, kto odpowiada za ochronę środowiska w Polsce. Stwierdzenie o odwołaniu ważnego urzędnika państwowego robi więc większe wrażenie niżeli komunikat o rozliczeniach na poziomie województw. Wiele osób mogłoby to odebrać jako zamiatanie sprawy pod dywan.

Po drugie, wojewodowie są blisko związany z Prawem i Sprawiedliwością. A Michał Mistrzak uchodził za człowieka Jacka Ozdoby, wiceministra klimatu i środowiska, polityka Solidarnej Polski.

Z punktu widzenia premiera lepiej było więc obarczyć odpowiedzialnością za kryzys człowieka związanego z formacją Zbigniewa Ziobry niżeli szereg wpływowych działaczy Prawa i Sprawiedliwości.

Polityka prorodzinna

Kluczową kwestią jest dziś zniwelowanie strat, czas na rozliczenia personalne jeszcze przyjdzie.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że prorodzinna polityka Prawa i Sprawiedliwości, którą jak na dłoni widać w państwowych instytucjach, może co najmniej wywoływać niesmak.

W Wodach Polskich - czyli instytucji mocno związanej z obecnym kryzysem i, jak przyznał już nawet premier, wręcz współwinnej zbyt wolnej reakcji - pracują: teść wicepremiera Jacka Sasina oraz mąż Anny Moskwy, minister klimatu.

Prawda jest taka, że teść Sasina nie ma żadnego związku z tą sprawą i jest w nią przez niektórych mieszany wyłącznie w celu uzysku politycznego opozycji.

Co do odpowiedzialności męża minister klimatu - pewnie będziemy o tym dopiero dyskutować. Jest on wiceprezesem Wód Polskich, więc jego udział w całej sprawie jest do przeanalizowania.

Kłopot w tym, że ciężko sobie wyobrazić, by żona weryfikowała sprawność działalności zawodowej męża.

Szkopuł także w tym, że narracja, iż rodziny polityków muszą gdzieś pracować, jest nieprzekonująca. Kolejny raz można odnieść wrażenie, że w państwowych spółkach, ministerstwach i urzędach prowadzona jest polityka wybitnie prorodzinna - tyle że dla działaczy opcji rządzącej.

I ostatecznie jest trochę jak w starym dowcipie o zgubionych pieniądzach - niby się znalazły, ale niesmak pozostał.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (809)