Dwa miliony Chińczyków przeciwko zakusom Pekinu. Mogą przegrać
Nawet dwa miliony spośród 7 milionów mieszkańców Hongkongu protestowało w niedzielę. Bezpośrednim powodem była kontrowersyjna ustawa o ekstradycji. Ale to część większego problemu: okrajania autonomii regionu przez władze w Pekinie.
17.06.2019 | aktual.: 17.06.2019 15:11
Hongkong to jedno z najgęściej zaludnionych miejsc na Ziemi. Na niewielkim terytorium pokrytym przez wyrastające z ziemi wieżowce mieszka ponad 7 milionów ludzi. W niedzielę w proteście na ulice regionu wyszła prawie jedna trzecia z nich. Dlatego widok był imponujący i wzbudził podziw na całym świecie.
Protest był nie tylko spektakularny, ale i skuteczny. Jego bezpośrednią przyczyną była zaproponowana przez szefową administracji Hongkongu ustawa o ekstradycji, która - jak się obawiano - umożliwiłoby swobodne wyłapywanie i karanie "niewygodnych" obywateli przez centralne władze w Pekinie. W rezultacie prostestów szefowa administracji Carrie Lam zawiesiła procedowanie ustawy oraz przeprosiła za brutalność policji rozpędzających poprzednie zgromadzenia.
Walka o autonomię i demokrację
Protestujący wygrali więc bitwę, ale z wygraniem wojny będzie znacznie trudniej. Tegoroczne protesty są kolejnym wypryskiem w zmaganiach, które toczą się od lat. Ich stawką jest autonomia i przyszłość byłej brytyjskiej kolonii.
Odkąd w 1997 roku Wielka Brytania oddała Hongkong Chinom, region funkcjonuje na zasadzie "jedno państwo, dwa systemy". Jest częścią komunistycznych Chin, ale cieszy się szeroką autonomią i własnym parlamentem. Dlatego jest półdemokratyczną oazą w autorytarnych Chinach. Pod rządami Xi Jinpinga, być może najsilniejszego chińskiego władcy od czasów Mao, autonomia ta coraz częściej jest naruszana.
Pierwszą tak dużą areną zmagań była "rewolucja parasolek" w 2014 roku, trwającego ponad dwa miesiące protestu okupacyjnego przeciwko ingerencji władz w Pekinie w wybory. Od tej pory protesty były ponawiane kilkakrotnie. Podobnie jak kolejne, coraz bardziej zuchwałe interwencje centrali.
W 2017 roku chińska policja - wbrew prawu - porwała z wyspy mieszkającego tam miliardera Xiao Jianhua. Wcześniej podobny los spotkał pięcioro wydawców zakazanych w Chinach publikacji, m.in. książki o sekretach Xi Jinpinga. Zaś po wyborach do hongkońskiego parlamentu odebrano mandaty dwóm członkom nowej, proniepodległościowej partii, którzy nie złożyli przysięgi na wierność Chinom (wspomnieli natomiast o "narodzie hongkońskim").
Przeczytaj również: Hongkong. Największe demonstracje w historii. Policja bezwzględna
Przegrana sprawa?
Eksperci są zdania, że nawet mimo protestów tak ogromnych jak ten niedzielny, w długiej perspektywie superbogaty region nie będzie w stanie oprzeć się zakusom Pekinu. Xi Jinping publicznie chwali "jeden kraj, dwa systemy" i kusi tym mieszkańców Tajwanu, ale w praktyce robi wszystko by przejąć pełną kontrolę nad regionem. I nawet jeśli w samym Hongkongu antypekińskie i proniepodległościowe nastroje stale rosną, to kolejne protesty dają tylko taktyczne zwycięstwa.
Ale demonstrantów to nie zniechęca. Nawet mimo zawieszenia prac nad ustawą o ekstradycji, protesty są kontynuowane. Aktywiści wciąż żądają całkowitego wycowania ustawy i rezygnacji szefowej administracji.
"Powszechne jest przekonanie, że demokratyczne nadzieje Honkgkongu są w dłuższym okresie skazane na porażkę. Ale patrzymy teraz na całe społeczeństwo wstawa wbrew biegowi historii" - podsumował komentator "Washington Post" Ishaan Tharoor.
Przeczytaj również: Mieszkańcy Hongkongu protestują przeciw uciskowi ze strony Pekinu
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl