ŚwiatDwa lata po katastrofie fabryki ofiary wciąż bez odszkodowań

Dwa lata po katastrofie fabryki ofiary wciąż bez odszkodowań

Dwa lata po katastrofie budynku Rana Plaza na przedmieściach Dhaki, w której zginęło 1135 osób, ocaleni i rodziny ofiar wciąż czekają na wypłatę odszkodowań. Wielu z nich pozostaje bez pracy i wymaga opieki medycznej; zachodnie firmy odzieżowe zwlekają z wpłatami na fundusz ofiar.

Dwa lata po katastrofie fabryki ofiary wciąż bez odszkodowań
Źródło zdjęć: © PAP/EPA

24.04.2015 | aktual.: 24.04.2015 07:48

Dochodziła godz. 9 rano, gdy w Rana Plaza zabrakło prądu. Niemal od razu odezwały się przemysłowe generatory prądu, które zasilały fabryki odzieży upchane na piętrach wieżowca. Ponad 4 tys. ludzi szykowało się do pracy.

Świadkowie opowiadają, że ściany budynku zaczęły wibrować. Rozległ się głuchy łomot. Robotnice z hal na ostatnich piętrach w miejscu stropu zobaczyły nad głowami jasne niebo. Osiem kondygnacji budynku runęło na ziemię.

W środę 24 kwietnia 2013 r. Saydia Gulrukh była jedną z pierwszych osób na miejscu katastrofy. - Wciąż mam ten widok przed oczami. Ogromna góra gruzu, chaos i nawoływania ludzi - opowiada PAP. - Nie było czym oddychać, w powietrzu unosił się gęsty pył. Przechodnie rzucili się na ratunek, wpychali bambusowe drągi w szpary gruzowiska, by podeprzeć walące się bloki betonu - wspomina Gulrukh.

Jeszcze przez dwa tygodnie od katastrofy ratownicy drążyli wąskie tunele, szukając ocalonych i ciał ludzi. Po 17 dniach na miejsce tragedii wjechał ciężki sprzęt. Wtedy jeden z pracujących żołnierzy usłyszał odgłos pukania w metal. W wąskiej przestrzeni pod gruzowiskiem siedziała Reshma Begum, która w momencie katastrofy pracowała na drugim piętrze. Przeżyła dzięki znalezionej w szczelinie wodzie i suszonym owocom.

W katastrofie budynku Rana Plaza zginęło wówczas 1135 osób. W większości kobiety, bo stanowią aż 85-95 proc. siły roboczej w tej branży. Gulrukh, która od 17 lat walczy o prawa robotnic z fabryk odzieżowych w Bangladeszu, zwraca uwagę, że już w latach 90. dochodziło w tym kraju do wielu wypadków. Rok przed zawaleniem się Rana Plaza spłonęła fabryka Tazreen. Zginęły wtedy 124 osoby, ale policja nie zamierzała prowadzić śledztwa przeciw właścicielowi fabryki. Dopiero kampania prowadzona przez Gulrukh doprowadziła do jego aresztowania.

- Właściciele fabryk, podwykonawcy wielkich marek odzieżowych stoją ponad prawem. Wszyscy o tym doskonale wiedzą. Taki Delowar Hossain z fabryki Tazreen jest przecież pierwszym przedsiębiorą w historii, któremu postawiono zarzuty - tłumaczy Gulrukh. Jej zdaniem pracownice branży odzieżowej znalazły się między młotem a kowadłem. Z jednej strony są właściciele fabryk, dla których liczy się maksymalny zysk, więc oszczędzają na bezpieczeństwie, z drugiej - presja zachodnich firm, które interesują tylko niskie ceny produkcji.

Mimo tego 23 kwietnia 2013 r., czyli dzień przed zawalaniem się wieżowca Rana Plaza, pracownice fabryk zgłosiły pęknięcia ścian nośnych budynku. Policja ewakuowała budynek i wezwała inżynierów. - To taka mała rzecz, a robią z tego wielką aferę. To nie pęknięcie, odpadł tylko tynk - tłumaczył wówczas lokalnej telewizji ETV właściciel budynku Sohel Rana.

Ludzie przed fabryką byli jednak przerażeni i otwarcie mówili, że boją się wrócić do budynku. Menedżerowie fabryk zagrozili wówczas masowymi zwolnieniami, więc następnego dnia wszyscy, z duszą na ramieniu, stawili się w pracy.

Oprócz ponad tysiąca ofiar śmiertelnych ponad 2,5 tys. osób zostało rannych. Wielu straciło ręce i nogi. Ratownicy wyciągając ofiary często musieli amputować kończyny. Raport organizacji Action Aid Bangladesh wskazuje, że około 60 proc. ocalonych z katastrofy wciąż wymaga opieki medycznej, w tym opieki psychologów. - Trauma nie pozwala im na powrót do pracy - tłumaczy dziennikowi "Dhaka Tribune" Kamal Ahmed z Uniwersytetu w Dhace. Jak dodaje, ponad połowa z nich jest bezrobotna.

Dziennik "Daily Star" opisuje historię szesnastoletniej Yenaur Akter, która w katastrofie straciła matkę. Dziewczyna skarży się na uciążliwe bóle głowy, nóg i ciała na wysokości pasa. "Nie mogę długo siedzieć i często upadam. Nie mogę sama się podnieść" - tłumaczy dziewczyna.

Z kolei dwudziestoletnia Rehana straciła obie nogi. Pomoc rządowa, 15 tys. taka (ok. 730 zł), ledwo starcza na leczenie i utrzymanie rodziny. Pod gruzami budynku zginął syn Mehery Behum. W ciągu dwóch lat od wypadku otrzymała ona ledwie 50 tys. taka (ok. 2450 zł) odszkodowania, chociaż według dokumentów należy się jej 400 tys. taka.

Saydia Gulrukh twierdzi, że nie ma jasnych kryteriów przy przyznawaniu odszkodowań, a na listach panuje bałagan. - Odszkodowania po prostu nie są wypłacane. Inna sprawa, że są one śmieszne niskie - dodaje. Organizacja Transparency International szacuje, że ocalonym i rodzinom ofiar wypłacono dotychczas jedynie 15 proc. obiecanych świadczeń.

Po tragedii, pod naciskiem światowej opinii publicznej, obecne w Bangladeszu zachodnie firmy odzieżowe zadeklarowały wpłaty na fundusz dla ofiar. Na kilka dni przed drugą rocznicą katastrofy okazuje się, że w funduszu wciąż brakuje 8,5 mln dol., czyli około jednej trzeciej kwoty deklarowanej przez zachodnie firmy.

Nie dziwi to Gulrukh. - Od lat oglądam tutaj akcje tzw. korporacyjnej odpowiedzialności społecznej tych firm. Wszystko to pozorne i jednostkowe działania - wzrusza ramionami. Najlepszym przykładem - jak podkreśliła - jest historia uratowanej po 17 dniach Reshmy Begum, którą zatrudnił ekskluzywny hotel Westin. Bezpośrednio po katastrofie wizerunek Reshmy był tak intensywnie wykorzystywany przez hotelarzy, że po Dhace zaczęła krążyć plotka kwestionująca cudowne ocalenie dziewczyny.

Dwa lata po katastrofie rząd Bangladeszu znacznie podniósł minimalne wynagrodzenie robotników - z 3 tys. taka (ok. 150 zł) do 5,3 tys. taka (ok. 260 zł). Wciąż jest to najniższa płaca minimalna na świecie, a według raportu Bangladeskiej Organizacji Wytwórców i Eksporterów Odzieży aż 40 proc. fabryk i tak nie wypłaca ustawowej stawki. Organizacja Human Rights Watch twierdzi, że pracownicy próbujący zakładać związki zawodowe w fabrykach spotykają się z zastraszaniem, przemocą i zwolnieniami.

Z Delhi Paweł Skawiński

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (18)