Dramat mieszkającej we Francji Polki. Były partner uprowadził jej córki
Ava i Mia to bliźniaczki. 15 lipca skończą cztery lata. Nie wiadomo, gdzie teraz są. Ich ojciec John Patterson zabrał je na święta wielkanocne i wyjechał w nieznane. Zrozpaczona matka nie ma pojęcia, gdzie ich szukać.
24.04.2018 | aktual.: 25.04.2018 09:45
W poszukiwanie bliźniaczek i ich ojca zaangażowana jest francuska i brytyjska policja. Za Johnem Pattersonem wydano także europejski nakaz aresztowania. Pojawiały się informacje, że mężczyzna może być w Belgii lub Holandii. Niestety, wciąż nie udało się go odnaleźć. Nie wiadomo, gdzie jest. Jego telefon jest wyłączony.
Ten związek od początku nie miał szans
Aleksandra Pietrasiewicz poznała Johna Pattersona w październiku 2013 roku w Wielkiej Brytanii. - Wynajmowałam u niego pokój, tak się poznaliśmy - opowiada WP zrozpaczona kobieta. - Zostaliśmy parą - dodała.
Potem była nieplanowa ciąża i niejasne poczucie, że człowiek, z którym się związała, nie jest tym, z którym chciałaby spędzić resztę życia. Ich relacje zaczęły się komplikować. - Wtedy postanowiłam wrócić do Francji, tam miałam znajomych, rodzinę. John pojechał za mną - mówi.
Ciąża nie przebiegała prawidłowo. Doszło do zespołu przetoczenia krwi między płodami. Życie dziewczynek było zagrożone. By je ratować lekarze zdecydowali się wykonać cesarskie cięcie. W 29. tygodniu ciąży.
- Przez wiele godzin walczyli o ich życie. Gdy się urodziły nie mogły samodzielnie oddychać, były reanimowane. Ava miała wylew krwi do mózgu - opowiada matka dziewczynek.
Ava i Mia spędziły w inkubatorze, pod czujną opieką lekarzy, dwa miesiące.
- Gdy zabrałam je do domu, okazało się, że nie mogę liczyć na pomoc Johna. Nie był zainteresowany ich wychowaniem, nie zajmował się nimi - mówi WP pani Aleksandra.
Kobieta uznała, że ten związek nie ma szans. - Od początku ich nie miał. John nie interesował się dziećmi, nie pracował, nie starał sie nawet nauczyć francuskiego, nie zachowywał sie racjonalnie - opowiada WP kobieta. Na dodatek w ich domu pojawiła się była narzeczona Johna. Zaczęła zajmować się dziećmi, była wobec nich bardzo opiekuńcza. Wręcz za bardzo. Pani Aleksandra spakowała rzeczy i razem z córkami wyprowadziła się.
W październiku ubiegłego roku ich konkubinat został oficjalnie rozwiązany.
1 kwietnia dzieczynki miały wrócić do matki
Sąd zdecydował, że oboje rodzice mają pełne prawa rodzicielskie. dziewczynki miały mieszkać z matką. Ojciec mógł je zabierać do siebie co drugi weekend, oraz spędzać z nimi połowę wakacji i ferii.
Sędzia zadecydował także o tym, że dzieci nie mogą opuszczać Francji: zostały wpisane na specjalną listę, która ma zapobiegać porwaniom. - Niestety, okazało się, że to zabezpieczenie nie zadziałało - mówi WP zrozpaczona matka.
Pani Aleksandra i jej były partner nadal mieszkali w tym samym francuskim mieście - w Metz w Lotaryngii. To ułatwiało mężczyźnie kontakt z dziećmi, który - po rozstaniu z ich matką - postanowił utrzymywać.
Przed Świętami Wielkanocnymi Patterson zabrał dziewczynki do siebie. Miał je odwieźć do matki w niedzielę wielkanocną po południu.
- Mia była chora, przyjmowała antybiotyki. Ava tuż po świętach była umówiona na badania. Miała mieć robiony rezonans głowy. Robimy go regularnie, w związku z wylewem, który miała tuż po urodzeniu - opowiada WP Aleksandra Pietrasiewicz. - Bardzo się zdenerwowałam, gdy John nie odprowadził dziewczynek o umówionej porze, próbowałam się z nim skontaktować, ale jego telefon milczał - mówi.
Pattersona i bliźniaczek nie było też w domu. Jego mieszkanie było dokladnie posprzątane, zniknęły wszystkie rzeczy. Tak, jakby nigdy go tam nie było.
- Następnego dnia rano dostałam od Johna SMS-a. Napisał, że dziewczynki są szczęśliwe i że skontaktuje się ze mną jego adwokat - relacjonuje pani Aleksandra.
Dworzec w Luksemburgu
Gdy matka dziewczynek zawiadomila policję o ich zniknięciu, Johna i bliźniaczek nie było już we Francji. Ustalono, że w nocy z 31 marca na 1 kwietnia był w okolicach dworca kolejowego w Luksemburgu. Około 100 km od Metz. Policjanci wylegitymowali go i mimo że widzieli z nim dziewczynki, których nie wolno było wywieźć z terytorium Francji, nie zareagowali.
- Okazało się, że ten zakaz działa tylko na granicy. Gdyby ktoś postanowił skontrolować dokumenty jego i dziewczynek, gdy przekraczali granicę Francji z Luksemburgiem, to zostałby zatrzymany. Ale gdy ją przekroczył, to nikt już nie sprawdza, czy wolno mu być z dziewczynkami za granicą czy też nie - tłumaczy WP pani Aleksandra.
Poszukiwania dziewczynek przez francuską policję idą niemrawo. - Ojciec nie ma ograniczonych praw rodzicielskich, więc wydaje im się, że nic się nie stało - mówi zrozpaczona matka.
Nie znam człowieka, z którym byłam przez cztery lata
Pani Aleksandra i jej bliscy poruszyli niebo i ziemię, by znaleźć bliźniaczki. Powiadomiono policję, przejścia w strefie Schengen, szpitale w Luksemburgu i Belgii, wszelkie instytucje, które mogłyby pomóc w odnalezieniu dzieci.
O porwaniu dziewczynek na swoich profilach na Facebooku piszą członkowie rodziny pani Aleksandry. Jest też specjalny profil poświęcony porwaniu dziewczynek. Ojciec pani Aleksandry rozsyła do mediów listy z prośbą o nagłośnienie sprawy. O sprawie piszą już brytyjskie i francuskie media.
- Minęły już ponad trzy tygodnie. 24 dni, a ja nadal nie wiem, co dzieje się z moimi córeczkami. Chcę wiedzieć, czy są bezpieczne. Boję się, że coś mogło im się stać - mówi matka bliźniaczek.
Kobieta jest przekonana, że Patterson porwał dziewczynki. Prawdopodobnie pomagała mu w tym jego była narzeczona. - Byli z sobą wiele lat, bardzo chcieli mieć dzieci, ale okazało się, że jest to niemożliwe - relacjonuje.
Pani Aleksandra podejrzewa, że John Patterson mógł wszystko ukartować o wiele wcześniej. Że była mu potrzebna tylko po to, by urodzić dzieci jego partnerce. Kobieta jest z pochodzenia Greczynką, a to oznacza, że dzieci mogą być wszędzie: w Wielkiej Brytanii, Grecji, Holandii, Belgii...
- Kiedy poznałam Johna opowiadał mi, że jego rodzina była patologiczna. twierdził, że ojciec był alkoholikiem, że znęcał się nad żoną i dziećmi psychicznie i fizycznie. Mówił, że nie utrzymuje z nimi kontaktu, że wyjechali do Kanady. Teraz okazało się, że cały czas mieszkają kilka kilomterów od domu Johna. Okłamywał mnie. Byłam przez cztery lata z człowiekiem, którego kompletnie nie znałam - opowiada WP pani Aleksandra.
To nie ułatwia poszukiwań. Kobieta nie zna znajomych mężczyzny, nie zna jego rodziny.
- Jeśli ktokolwiek widział moje córeczki, jeśli rozpoznaje je na zdjęciach, proszę, poinformujcie o tym policję. Każda informacja się liczy. Nie sposób ich nie zauważyć, to przecież bliźniaczki. Proszę, pomóżcie mi je znaleźć - apeluje kobieta.