PolskaDramat, który dotyka tysięcy kobiet...

Dramat, który dotyka tysięcy kobiet...

26 maja nie dostaną życzeń od swoich dzieci. Już nigdy nie usłyszą ich głosów. Bo ich dzieci już nie ma. - Gdy mój syn odszedł, pytałam samą siebie, kim jestem? Czy wciąż mogę się nazywać matką? - mówi Wirtualnej Polsce Agata, mama 16-letniego Łukasza, który zginął w wypadku. Małgosia w zeszłym roku pochowała dwóch synów. To będzie jej pierwszy Dzień Matki bez Tomka i Daniela.

26.05.2011 | aktual.: 30.05.2011 11:17

Z Agatą spotykam się w jednym z warszawskich przedszkoli, gdzie pracuje. Wyjaśnia, że dzieci są dziś bardzo podekscytowane, bo szykują przedstawienie z okazji Dnia Matki. Przedstawia się jako mama Łukasza. Później przyzna, że po śmierci syna sama nie wiedziała, kim jest. - Pytałam sama siebie, czy nadal jestem matką? Przecież moje dziecko nie żyje. Czy nadal mam prawo tak o sobie mówić? - opowiada.

"Zawsze mówiłam: synku, dbaj o siebie"

Był 2008 rok. Łukasz miał 16 lat. Spędzał wakacje na wsi. Z kolegami pojechał na koncert do pobliskiej miejscowości. Wracali w nocy samochodem. Padał deszcz. Potem okazało się, że wypadek spowodował pijany kierowca. Przeżyli wszyscy oprócz Łukasza. Zginął na miejscu.

- Zawsze mu mówiłam: „synku, dbaj o siebie. Bo jak coś by ci się stało, ja bym tego nie przeżyła”. On śmiał się, rozkładał ręce i mówił: „Oj przeżyłabyś, mamuśka, przeżyłabyś”. I rzeczywiście, choć wiele razy wydawało mi się, że nie przeżyję, to jednak przeżyłam – głos Agaty się łamie.

Niewiele pamięta z pierwszych miesięcy po śmierci Łukasza. Gdy trafiła do terapeuty, powiedział jej, że musi poznać nową Agatę, bo ta, którą była do tej pory, odeszła. – Dziś jestem zupełnie inną osobą. Choć czasami zdarza się, że odnajduję takie przebłyski dawnej siebie – mówi.

W tym roku w lipcu miną trzy lata od śmierci Łukasza. Agata tłumaczy, że żałoba to wzloty i upadki. Kiedy wydaje się, że wykonało się już krok do przodu, wystarczy chwila, czasami jakiś nieistotny szczegół, żeby znów się załamać. Ostatnio widzi, że takie momenty zdarzają jej się dużo rzadziej. Nauczyła się też na nowo śmiać. Już bez wyrzutów sumienia.

Czy czas leczy rany? Agata nie potrafi na razie odpowiedzieć na to pytanie. Codziennie myśli o Łukaszu, w szafie wciąż wiszą jego rzeczy, a na biurku leżą książki i zeszyty. – Kilka tygodni temu, pierwszy raz od jego śmierci, otworzyłam jeden z nich. Przerzucałam kartki zapisane jego charakterem pisma. Dojrzałam do tego – mówi. Może kiedyś będzie potrafiła obejrzeć zdjęcia z jego ostatnich wakacji. Na razie wciąż nie potrafi się na to zdobyć. Nadal ubiera się na czarno. Jasne rzeczy ją drażnią. Może z czasem to się zmieni. Na razie przekonała się do szarości. To kolejny krok naprzód.

Na co dzień stara się funkcjonować normalnie. Matka, która straciła dziecko, nie może zamknąć się w domu i czekać na śmierć. Musi pracować, wychodzić do ludzi. Kiedyś nie mogła znieść widoku matki z dzieckiem. Dziś ma to już za sobą. Ale gdy w czasie matur po ulicach chodzili odświętnie ubrani młodzi ludzie nie mogła powstrzymać łez. Łukasz w tym roku też kończyłby liceum.

Najtrudniejsze dla Agaty są święta, gdy siedząc przy stole, widzi puste krzesło Łukasza. Ciężko jest również w Dzień Matki. – Wszystkie mamy dostaną od swoich dzieci jakiś upominek czy kwiatek, zostaną przytulone. Ja takiego szczęścia nie zaznam. Będę myślała o moim synku. Postaram się nie płakać, choć nie wiem, czy mi się to uda – mówi. W pracy będzie się pewnie trzymać. Trudniej będzie w domu.

"Umarliśmy dwukrotnie"

Dla Małgosi to będzie pierwszy Dzień Matki bez Tomka i Daniela. Tomek, student I roku prawa, odszedł we wrześniu ubiegłego roku. Samochód, którym jechał, rozbił się na drzewie niedaleko Giżycka. Kierująca nim dziewczyna zginęła na miejscu. Tomek został przewieziony do szpitala. Zdążył jeszcze zadzwonić do rodziców. Wyruszyli od razu. To był piątek, na drogach korki… Spóźnili się. Tomek zmarł pół godziny przed ich przyjazdem. Trzy miesiące później, sześć dni przed Wigilią, dowiedzieli się o śmierci drugiego syna Daniela. – Wtedy umarliśmy po raz drugi – mówi Małgosia, nie mogąc powstrzymać łez. W domu został tylko Piotrek.

Byli bardzo zżytą rodziną. W niedzielę wszyscy zjeżdżali się na wspólny obiad. W tygodniu Małgosi wciąż się wydaje, że Tomek jest na uczelni, a Daniel u siebie w domu, z żoną i dziećmi. Najtrudniej jest, gdy nadchodzi weekend. Wtedy najmocniej odczuwa pustkę. – Kiedyś nie mogliśmy się pomieścić przy stole. Dziś nikt nie ma odwagi przy nim usiąść – opowiada.

Nadal ma przed oczami swoich chłopców. Pokój Tomka pozostał nienaruszony. W łazience nadal leży jego szczoteczka do zębów. - Ktoś może powiedzieć, że przesadzam, że zdziwaczałam. Ale to nie jest tak. Ja nie potrafię niczego zmienić, oddać. Przecież to część mojego dziecka – tłumaczy. Małgosia wie, że każda śmierć boli. Ale na to, że umrze matka czy ojciec można się jakoś przygotować. Na śmierć dziecka nikt nie jest gotowy. – Miałam pretensję do siebie, że moje dzieci odeszły, a ja nadal jestem, nadal żyję – przyznaje.

Powiedziała sobie, że nie może się do końca załamać. Ma przecież jeszcze Piotrka, wspaniałą synową i dwóch wnuków. Żyje teraz tylko dla nich. Nie chce, żeby patrzyli na jej rozpacz. Dzień Matki spędzą razem. Później Małgosia jak co dzień pójdzie na grób synów. – Najgorsze jest to, że wiem, że ich tam nie ma. Na cmentarzu czuję tylko pustkę - mówi.

"Czują, że nie pasują"

Psycholog Agnieszka Chmiel-Baranowska z Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci, która prowadzi grupę wsparcia dla rodzin w żałobie, tłumaczy, że podczas świąt i różnego rodzaju uroczystości rodzice szczególnie mocno odczuwają stratę swoich dzieci. – Takim dniom towarzyszy przeważnie radosny nastrój, który jest sprzeczny z tym, co oni czują. Dlatego mają poczucie, że „nie pasują”, są inni, jakby byli zepchnięci poza granice społeczeństwa – mówi psycholog. Najważniejsze, żeby nie walczyć ze swoimi emocjami, ale je zaakceptować. Każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Gdy Agata usłyszała od swojego terapeuty, że w żałobie wszystko jest dozwolone, na początku nie rozumiała, co to znaczy. Teraz już wie. – Robię to, czego sama chcę, a nie podporządkowuję się oczekiwaniom innych. Przez długi czas unikałam znajomych. Niedawno koleżanka zaprosiła mnie do siebie. Postanowiła spróbować. Wszystko było w porządku do chwili, kiedy dołączyła do nas jej kuzynka z synem w wieku Łukasza. Pewnie było to niegrzeczne, ale
musiałam wyjść. Może było jeszcze za wcześnie - zastanawia się.

Wyklęci?

Rodzice, którzy stracili dzieci, często są bardzo osamotnieni w swoim cierpieniu. - Dzisiejszy świat nie chce zatrzymywać się nad takimi mamami jak ja. Ludzie nie chcą myśleć o śmierci, a już tym bardziej o tym, że umierają dzieci i zostają zrozpaczeni rodzice. Na to nie ma miejsca – mówi Agata.

Agnieszka Chmiel-Baranowska tłumaczy, że rodzice, którzy stracili dzieci, podlegają pewnej stygmatyzacji społecznej. - Wypchnięcie na margines to chyba, niestety, "normalność" dla osób osieroconych. Boimy się "zarazić" ich smutkiem, nie potrafimy ich pocieszyć, bo nie ma słów, które spowodowałyby, że poczują się lepiej. Dlatego od nich uciekamy - przekonuje.

Tymczasem wsparcie otoczenia jest dla cierpiących rodziców bardzo ważne. Zwraca na to uwagę zarówno Agata, jak i Małgosia. Agacie po śmierci Łukasza bardzo pomogła siostra. Była przy niej w tych najgorszych chwilach, kiedy nie miała siły wstać rano z łóżka. To ona przekonała ją do terapii. Dla Małgosi ogromnym oparciem była przyjaciółka. – Po śmierci Daniela prawie nie wychodziła od nas z domu. Wiedziała, że jest nam potrzebna nawet wtedy, gdy zapewnialiśmy ją, że sobie poradzimy. To było dla nas bardzo ważne – podkreśla. W tych najgorszych chwilach liczą się nawet drobne gesty - świadczą o tym, że człowiek nie jest sam.

Wiele osób nie wie, jak się zachować w obliczu tragedii, jaką jest śmierć dziecka. Małgosia pochodzi z małego miasta. Tu wszyscy o wszystkim wiedzą. – Idąc ulicą czułam się jak trędowata. Ludzie przechodząc obok mnie, spuszczali wzrok, bali się odezwać. Nie mogłam tego znieść – mówi. Temat śmierci dziecka dla wszystkich jest trudny. Nie powinniśmy jednak od niego uciekać, unikać rozmów na ten temat. - Nie jest tak, że rozmowa powoduje "rozdrapywanie ran", wręcz przeciwnie. Pozwala spojrzeć na to, co się wydarzyło, z różnych stron. Niejednokrotnie, choć w pewnym stopniu, przynosi rodzicom ukojenie – tłumaczy psycholog.

"Chcemy rozmawiać"

Rodzice, którzy stracili dzieci, chcą rozmawiać o tym, co ich spotkało. Często nie mają jednak z kim. Dlatego tak ważne są dla nich grupy wsparcia. Agata i Małgosia chodzą na spotkania dla rodziców w żałobie przy Warszawskim Hospicjum dla Dzieci. Jest to grupa samopomocowa, co oznacza, że matki i ojcowie pomagają sobie wzajemnie poprzez wymianę swoich doświadczeń. Niektórzy przychodzą od kilku lat. Mogą tu rozmawiać o wszystkim. O dzieciach, ale i o tym, co słychać u nich w domu. Cierpienie bardzo ich do siebie zbliża. Bo wszyscy, choć są na różnych etapach, przeżywają to samo.

Grupa spotyka się trzy-cztery razy w miesiącu. Może się do niej zgłosić każdy, nie tylko rodzice dzieci, które były pod opieką hospicjum. Od czasu do czasu wszyscy wyjeżdżają na weekend - żeby odpocząć i przede wszystkim mieć nieograniczony czas na rozmowy. Agata mówi, że bez tych spotkań nie byłaby w stanie unieść bólu, tęsknoty i tej strasznej pustki, która jej towarzyszy. Początkowo czuła się strasznie osamotniona w swoim cierpieniu. Dopiero, gdy trafiła do grupy, zobaczyła, że takich osób jak ona jest więcej.

Grupy wsparcia dla rodziców po stracie dziecka istnieją w całej Polsce. Na Śląsku prowadzi je m.in. fundacja "By dalej iść". Rodzice podczas spotkań mogą liczyć na pomoc ekspertów - psychologów, prawników itp. Fundacja wkrótce zamierza rozszerzyć swoją działalność na inne polskie miasta. Oprócz pomocy rodzinom w żałobie prowadzi też akcję uświadamiającą, jak rozmawiać z osobami, które straciły dzieci.

"Teraz wiem, co jest najważniejsze"

Agata po śmierci Łukasza nauczyła się doceniać każdą chwilę. Życie ma teraz dla niej zupełnie inną wartość. Wie, że nie liczy się kariera, uroda, pieniądze… Czasami, gdy patrzy na matki, które przychodzą do jej przedszkola, pyta je w myślach: gdzie się tak spieszycie? – Chciałabym im powiedzieć, żeby zwolniły, więcej czasu poświęcały dzieciom. Przecież to jest najważniejsze - mówi.

Kilka tygodni temu Małgosia rozmawiała z Piotrkiem. W pewnej chwili jej syn powiedział: "mamo, my nawet nie wiedzieliśmy, jak bardzo byliśmy szczęśliwi".

Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

Artykuł powstał dzięki pomocy Agnieszki Chmiel-Baranowskiej z Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, której serdecznie dziękuję.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (253)