Dorn: z mojej partii można mnie tylko wyrzucić
B. wiceprezes PiS, zawieszony w prawach członka partii Ludwik Dorn, napisał na swoim blogu w portalu Onet, że czeka na dalszy bieg postępowania dyscyplinarnego w swojej sprawie. "Z mojej partii można mnie tylko wyrzucić, a i tak będę się czuł jej żywą częścią" - napisał Dorn.
Komentując - na swoim blogu - odejście z PiS Pawła Zalewskiego i Kazimierza Ujazdowskiego, Dorn napisał, że "w wymiarze ludzkim i moralnym" rozumie ich decyzję, ale w wymiarze politycznym uważa ją "za błędną".
"I - bezskutecznie - usiłowałem ich od niej odwieść" - napisał Dorn, który wraz Zalewskim i Ujazdowskim spotkał się w środę z szefem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Po tym spotkaniu Zalewski i Ujazdowski zdecydowali o opuszczeniu PiS.
Dorn napisał, że dla niego PiS jest "realnym narzędziem służącym przebudowie Rzeczpospolitej i wspólnotą politycznej przyjaźni". Podkreślił, że najważniejsze jest "usprawnienie" tego narzędzia. "Dla tego celu warto zacisnąć zęby i znosić upokorzenia, obrazy, marginalizację" - oświadczył Dorn.
Paweł Zalewski i Kazimierz Ujazdowski, którzy w środę opuścili szeregi PiS, nie zamierzają zrzekać się mandatów poselskich. Oprócz nich z PiS odszedł także inny poseł Piotr Krzywicki, który przed niedawnym kongresem tej partii wspierał trzech b. wiceprezesów.
Swą decyzję Krzywicki nazwał "aktem solidarności" z Ujazdowskim i Zalewskim oraz wyrazem poparcia dla zgłaszanych przez tych polityków postulatów zmiany sposobu zarządzenia partią.
Z członkostwa w PiS zrezygnował również b. śląski poseł tej partii Krzysztof Mikuła, związany ze środowiskiem Ujazdowskiego oraz prezydent Bolesławca Piotr Roman i Andrzej Kosendiak, dyrektor Filharmonii Wrocławskiej. Z PiS pożegnali się także b. wicewojewoda łódzki Witold Gwiazda i b. senator i wiceprezes partii w okręgu sieradzkim Czesław Rybka.
Po rezygnacjach powróciła kwestia deklaracji, które przed październikowymi wyborami parlamentarnymi podpisywali kandydaci tej partii, w tym Zalewski i Ujazdowski. Kandydaci zobowiązali się w deklaracjach, że "w przypadku zaprzestania wspierania PiS złożą honorową rezygnację ze sprawowanego mandatu".
W deklaracji kandydaci zobowiązali się także do "pełnego poszanowania wyborców oraz uczciwego postępowania w życiu publicznym, w szczególności w trakcie kampanii wyborczej, zgodnego z zasadami ideowymi i linią polityczną PiS".
Sygnatariusze zobowiązali się też m.in. do "reprezentowania wyborców PiS w parlamencie poprzez wspieranie i realizację zasad ideowych oraz programu PiS do końca VI kadencji Sejmu i VII kadencji Senatu, a w przypadku zaprzestania wspierania PiS - złożenia honorowej rezygnacji ze sprawowania mandatu".
Szef klubu PiS Przemysław Gosiewski uważa, że w związku z tą deklaracją posłowie, którzy wystąpili z PiS, powinni zrzec się mandatów. Mam nadzieję, że panowie zreflektują się i zastanowią nad takim rozwiązaniem - mówił. Według Gosiewskiego, zrzeczenie się mandatów to najbardziej honorowe wyjście dla tych, którzy opuszczają klub PiS.
Z kolei zdaniem Zalewskiego i Ujazdowskiego, odwoływanie się do deklaracji, podpisywanej przez kandydatów PiS przed wyborami parlamentarnymi, która określa warunki zrzeczenia się mandatu, nie ma ani prawnych, ani moralnych podstaw.
"Nasza decyzja była następstwem praktycznego wykluczenia nas z PiS. Nie można od osób wykluczonych i pozbawionych praw politycznych domagać się pozostania w klubie PiS. Oznaczałoby to, że kierownictwo PiS ma możliwość niszczenia elementarnej swobody politycznej. Nie godzimy się być ślepymi bagnetami Jarosława Kaczyńskiego" - napisali b. posłowie PiS w oświadczeniu.
W ich ocenie, przepis pozwalający prezesowi PiS na całkowicie arbitralne zawieszanie członków stronnictwa "budzi zasadnicze wątpliwości co do zgodności z konstytucją".
Zalewski powiedział, że to Jarosław Kaczyński unieważnił deklarację. Zawiesił nas w prawach członków PiS, uniemożliwił udział w kongresie, uczynił naszą przynależność członkowską fikcyjną, ergo - wykluczył nas - przekonywał Zalewski.
Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) ocenił, że tworzenie takich dokumentów przez partie jest zrozumiałe, bo myślą także w kategoriach "ilości szabel" jakimi dysponują w Sejmie, ale jednocześnie niebezpieczne, bo ociera się o zagrożenie dla wolności mandatu. Jak podkreślił, wolny mandat polega na tym, że posłowie są wolni od instrukcji politycznych, a związani tylko i wyłącznie z własnymi wyborcami. Zdaniem Komorowskiego, z PiS odchodzą ludzie o umiarkowanych poglądach i dużej dawce kultury politycznej, a to źle wróży partii braci Kaczyńskich. Pytany, czy dla Zalewskiego i Ujazdowskiego jest miejsce w Platformie, odparł, że bardzo lubi i ceni obu, dlatego nie chce im robić krzywdy i składać deklaracji, które skłaniałyby do błędnego interpretowania ich decyzji.
Ujazdowski i Zalewski, a także Krzywicki, zapowiedzieli, że będą posłami niezrzeszonymi. Możliwości utworzenia wspólnego koła poselskiego z Ujazdowskim i Zalewskim nie wyklucza inny poseł niezrzeszony Maciej Płażyński, który startował do Sejmu z list PiS. Zastrzega jednak, że jeszcze nie rozmawiał z b. posłami PiS.
Zalewski - jak powiedział dziennikarzom - wolałby jednak inną formę współpracy niż koło poselskie. Wolałbym, żebyśmy znaleźli kilka postulatów, nie tylko z marszałkiem Płażyńskim, ale i z innymi posłami, które byłyby istotne z punktu widzenia interesu kraju i które nie miałyby charakteru frakcyjnego i partyjnego - powiedział Zalewski.
Według wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry (PiS), wewnątrzpartyjne "postępowanie wyjaśniające" wobec Dorna trwa. Zdaniem Putry, jeśli Dorn pozostanie w PiS, to będzie odgrywał w tej partii jedną z głównych ról.
Gosiewski powiedział, że rozmawiał "z grupą posłów, którzy utrzymywali kiedyś środowiskowe kontakty z Ujazdowskim i Zalewskim" i uzyskał ich potwierdzenie "dalszej aktywnej pracy w PiS".
W opinii sekretarza generalnego SLD Grzegorz Napieralskiego, sprawa Zalewskiego i Ujazdowskiego pokazuje, że PiS to partia, która chce tylko władzy, jest zła i powinna zniknąć z mapy politycznej Polski.
Z kolei szef Sojuszu Wojciech Olejniczak ocenił, że deklaracje, które podpisywali kandydaci PiS w wyborach, to dowód na to, że Jarosław Kaczyński chciał, by politycy PiS zamanifestowali swoją podległość jemu i podległość władzom, praktycznie jednoosobowym, które są obecnie w PiS.