Donald Tusk: wiadomo, że wokół ustawy o rtv śmierdzi


(RadioZet)

26.06.2003 | aktual.: 26.06.2003 10:37

Obraz
© (RadioZet)

Panie Marszałku, jak pan myśli, dlaczego tak się dzieje, że pomimo tego, że opozycja protestuje, Sejm zajmuje się, czyli SLD zajmuje się, nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji? Poseł Jan Rokita mówi, że jest to ustawa kryminalna, a przewodniczący sejmowej komisji śledczej Tomasz Nałęcz nie protestuje i też uważa, że trzeba się zająć tą ustawą. To było główne pytanie wczorajszego dnia: dlaczego ustawa, która jest przedmiotem i prac komisji śledczej, i prokuratury, i która jest przedmiotem domniemanego przestępstwa, wraca znowu w takim dość szybkim tempie. Widać wyraźnie, że Sojuszowi Lewicy Demokratycznej zależy na jej uchwaleniu, nawet chyba trochę wbrew własnym politycznym interesom, bo wiadomo, że wokół tej kwestii - mówiąc kolokwialnie - śmierdzi. Ale skoro śmierdzi i nie przeszkadza to SLD? Ustawa, wbrew temu, co mówią liderzy SLD... Pamięta pani, kiedy ją proponowali, posługiwali się argumentem, że Europa wymaga od nas takiej ustawy, a później okazało się, że większość zapisów tej ustawy ma
charakter bardzo antyeuropejski czy nieeuropejski, bo daje możliwość skrócenia smyczy, na której władza chce trzymać media - nie tylko już media publiczne, państwowe, ale także komercyjne. I w tej chwili już nikt ze strony SLD nie udaje, że chodzi o standardy europejskie, tylko że chodzi o ustawę, która tę władzę podtrzyma. Tego oficjalnie na mównicy nikt nie powie, ale widać wyraźnie, jak ten największy klub idzie w zaparte i nie przejmuje się już nie tylko opozycją - bo ja bym już nie oczekiwał tego, że SLD będzie się przejmowało opinią opozycji - ale nie przejmuje się takimi oczywistymi faktami, jak ten, że być może ustawa w tym kształcie, w jakim proponuje ją SLD, jest efektem działalności korupcyjnej pana Lwa Rywina, co może wyjaśnić komisja śledcza i sąd. Jesteśmy wszyscy jakoś zniesmaczeni. Ale przewodniczący sejmowej komisji śledczej nie jest zniesmaczony. Jak pan myśli, dlaczego? Mam wrażenie, że jest. Nie, nie słyszałam, żeby był. Ja oczywiście nie mówię, że pan przewodniczący, pan marszałek Nałęcz
mówi, że jest zniesmaczony, ale kiedy patrzyłem mu w oczy, jak bronił tego procederu wprowadzania na nowo ustawy, to w oczach widziałem smutek. Czyli co, „duży brat” mu kazał bronić? Nie, nie, tak bym tego nie sformułował... Nie wiem. A marszałek Borowski, który pomimo protestów zarządza głosowanie? Odnoszę wrażenie, że koalicja SLD-Unia Pracy - niezależnie od tego kto jest tam dużym bratem, a kto mniejszą siostrą - szuka różnych sposobów na utrzymanie swojej politycznej kondycji sprzed dwóch lat. Ponieważ rządzenie nie przynosi nie tylko Sojuszowi jakiś specjalnych profitów - bo w Polsce to jest reguła, ale w tym przypadku jest szczególnie ostra - jest strach przed tym, co się będzie działo na przykład po przyjęciu budżetu, po tych może trochę trudniejszych decyzjach. I to powoduje że być może takim najbardziej łakomym kąskiem staje się po prostu kontrola mediów. I jak patrzyłem wczoraj na liderów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, to widziałem, że ta zapamiętałość i taka twardość w tym, żeby tę ustawę pchać
dalej do przodu, była taką determinacją, powiedziałbym, niemerytoryczną. Ale może kontrolę mediów przez polityków ukróci nowa Rada Nadzorcza telewizji publicznej. Co prawda, minister skarbu ryje pod tą radą, bo mówi, że część członków została powołana niezgodnie z prawem, po kilku godzinach zmienia stanowisko i mówi, że to jest decyzja należąca do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Publicznej - tak dzisiaj pisze „Gazeta Wyborcza”. Jest to komunikat, który trochę niepokoi, ale nie dlatego, żebyśmy obawiali się skutków - bo jak widać, nie jest to decyzja, tylko takie grymaszenie ministra w tej chwili i trochę grożenie palcem niektórym członkom Rady Nadzorczej, po których spodziewamy się, że odwoła zarząd telewizji publicznej. Ale to grożenie palcem jest ilustracją czegoś dużo bardziej przykrego. To znaczy tu widać wyraźnie, jak Sojusz Lewicy Demokratycznej przyzwyczaił się do tej bardzo złej roli - politycznego nadzorcy mediów. Bo przecież wiadomo - i to nie jest tajemnica poliszynela - że w radach
nadzorczych mediów publicznych zasiadały i zasiadają osoby bez tego szkolenia, którego wymaga minister, i to nagłe przypomnienie i zwrócenie uwagi, że minister tutaj może odwołać czy unieważnić decyzję Rady, wskazuje wyraźnie na to, że to jest jakby kolejny sposób na szukanie tej krótkiej smyczy i pełną kontrolę mediów, głównie mediów publicznych, ale niestety także komercyjnych, tutaj nie ma nic nowego. A czy wierzy pan w to, że Danuta Waniek, szefowa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, będzie gwarantem tego, że politycy nie będą wpływać na media publiczne? Odnosiłem wrażenie, że start miała nie najlepszy. Mówię o własnych oczekiwaniach, że nowa szefowa Krajowej Rady będzie takim twardym rzecznikiem niezależności tego ciała i niezależności mediów publicznych, ale muszę powiedzieć, że na tle tego, co Sojusz Lewicy Demokratycznej z mediami stara się wyczyniać, a czasami wyczynia, to pani Danuta Waniek robi coraz lepsze wrażenie, tak bym powiedział. Nie jestem naiwny i wiem, że wokół mediów ta gra polityczna
będzie się toczyła nieustannie i że także członkowie Krajowej Rady w tej grze uczestniczą, ale muszę powiedzieć, że od kilku tygodni na działania pani Waniek trzeba patrzeć przychylnie. Choćby dlatego, że wreszcie odważyła się stanąć do poważnej konfrontacji z wszechwładnym do niedawna panem Czarzastym. No właśnie, z wszechwładnym panem Czarzastym. Pan Czarzasty jest z Ordynackiej i minister skarbu jest też z Ordynackiej, czy to daje do myślenia? Ja nie chcę lekceważyć rozmaitego typu jawnych i tajnych stowarzyszeń, które usiłują wpływać na bieg rzeczy w Polsce, ale chyba trochę część opinii publicznej, a przynajmniej część obserwatorów i dziennikarzy, przesadza ze znaczeniem tego stowarzyszenia. Równocześnie można powiedzieć, że blisko związany z Ordynacką jest pan prezydent Kwaśniewski i pan Józef Oleksy. Nie sądzę, żebyśmy mogli mówić o stowarzyszeniu Ordynacka jako o organizacji, która ma jednolity pogląd na władzę. To jest jedna z wielu przybudówek, po części towarzyskich, wokół SLD. Działacze Sojuszu
Lewicy Demokratycznej posypują sobie głowę popiołem, biją się w piersi i zapowiadają wielkie zmiany w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy takie zmiany są potrzebne Polsce? Ja nie widziałem popiołu, w ogóle nie było słychać dudnienia w piersi, przynajmniej jeśli chodzi o salę sejmową. To pan nie czyta wywiadów i ministra spraw zagranicznych, i ministra obrony, i przewodniczącego Andrzeja Celińskiego. Wczoraj widziałem stary dobry Sojusz Lewicy Demokratycznej. Stary to nie, ale dobry w cudzysłowie, bo dość pewny siebie, raczej butny, kiedy chodzi o interes polityczny tej formacji. I tam kompletnie nic mi się z popiołem nie kojarzyło. I nie wierzy pan w nowe otwarcie SLD? Nie. A wyrzucenie Mariusza Łapińskiego, czy to nie jest nowe otwarcie? To jest raczej zamknięcie bardzo ponurej sprawy, poza tym z tego, co wiemy, klubowiczem pozostanie. Ponieważ ja mam na co dzień kontakt z klubem parlamentarnym SLD, widzę tam także nadal pana Mariusza Łapińskiego. Ale niektórzy w klubach chcą widzieć w dżentelmenów,
niektórzy pana Łapińskiego. A czy według pana premier Leszek Miller będzie dobrym przywódcą SLD? To zależy, co rozumiemy przez dobrego przywódcę. Z całą pewnością jest politykiem skutecznym, zdeterminowanym w utrzymaniu władzy i dobrym w tym sensie, że umiejętnie eliminuje konkurencję. Ale mówię o tym bez złości, bo to są cechy partyjnego przywódcy. Problem polega na tym, co SLD z Leszkiem Millerem będzie robiło na rzecz kraju, czy na rzecz interesów narodowych, czy przeciw tym interesom narodowym. I tutaj im bardziej krytycznie oceniamy Leszka Millera jako premiera, tym bardziej powinniśmy się obawiać jego silnej władzy. Jeśli tak, jak sądzimy, tak jak uważamy, premier Miller jest złym premierem, to im silniejsza jego pozycja w SLD, tym gorzej dla Polski. Można zatem powiedzieć - i nie pierwszy raz tak się dzieje w historii Polski - że premier Miller jest dobry dla SLD i źle to wróży Polsce. Ale według najnowszych badań notowania SLD trochę rosną, dlaczego? Te badania opinii publicznej w Polsce pokazują
jednak dość duże wahania nastrojów. Mówię o tym z czystym sumieniem, bo akurat w odniesieniu do Platformy w ostatnich kilkunastu tygodniach te wahania są dużo mniejsze, nie jesteśmy liderem tych notowań, ale stabilna druga, trzecia pozycja i 15 procent upoważnia mnie do spokojnego wyrażania sądu, że tak jak nie bardzo wierzę w gwałtowne wzrosty SLD, tak nie chce mi się wierzyć w gwałtowne spadki PiS. Mówię nie o wiarygodności badań, tylko o stałej tendencji. I z całą pewnością fakt, że wygrał wotum zaufania i umiał stworzyć wrażenie drugiego wejścia, takiego drugiego początku, na pewno robi wrażenie na części opinii publicznej. Ale zrobić wrażenie, a później po tym dobrym wrażeniu skutecznie rządzić, to są dwie różne kategorie. A co pan sądzi o Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który zabiera nam ulgi, a zostawia te same progi podatkowe? Jakieś trzy miesiące temu rozmawialiśmy tutaj razem w studio, jeszcze wówczas Kołodko straszył nas podatkami, nie tylko podatkami, ale także podatkami i pamiętam, że już wtedy
mówiłem - smutno mi, że okazałem się chociaż w tej kwestii proroczy - że jeśli czegoś można się spodziewać po lewicy, kiedy mówi, że obniży podatki i zlikwiduje ulgi, to tego, że w połowie zrealizuje swoją obietnicę. I dzisiaj jesteśmy tego świadkami: w połowie zrealizują obietnice, czyli zlikwidują ulgi, natomiast podatki pozostawią na tym samym poziomie. I ja wiem, że nie jest łatwo dzisiaj w Polsce poważnie zaproponować obniżki podatków, bo to wymaga wyraźnego cięcia w wydatkach, szczególnie jeśli chodzi o wydatki władzy na siebie i na własne potrzeby. I podejrzewam, że przynajmniej na razie pan minister Hausner nie ma na tyle siły, żeby ograniczać władzę w jej wydatkach i dlatego nie ma sposobu na obniżenie podatków. Ale na pewno jest duże rozczarowanie, bo takiego szumu propagandowego - wizyty przedsiębiorców, Leszek Miller mówiący o podatku liniowym - w ogóle był taki moment, że niektórzy uwierzyli w te zapowiedzi i pewnie rozczarowanie będzie znowu nastąpi szybko, będzie jeszcze głębsze... Kiedyś pan
powiedział, że jak pan patrzy na to, co się dzieje w SLD, to ręce i spodnie opadają. Co dzisiaj panu opada? To pytanie jest jak na porę ranną zbyt prowokacyjne, ale i wtedy mi powiedziano, żebym jednak starał się mniej metafor używać, bo przez kilka godzin parę dokuczliwych domysłów w związku z tą wypowiedzią się pojawiło. Dzisiaj mogę powiedzieć, że mam klapnięty nastrój i humor, bo spodziewałem się, że jednak w Polsce ktoś przez najbliższe dwa lata porządzi trochę lepiej. A premier Miller powiedział na to: Donald Tusk bez spodni to marny widok. No właśnie. I to jest żywy dowód na to, że muszę milczeć.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)