Donald Trump straszy Kim Dzong Una swoim "przyciskiem nuklearnym". Mimo tego Koreańczycy zaczynają rozmawiać
Przycisk atomowy Donalda Trumpa jest "znacznie większy i potężniejszy” od przycisku na biurku Kim Dzong Una. Tak na Twitterze pochwalił się prezydent USA. Tymczasem na samym Półwyspie Koreańskim nastąpił "mały przełom". Po dwóch latach milczenia odezwała się gorąca linia pomiędzy Pjongjangiem a Seulem.
"Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un oświadczył właśnie, że zawsze ma na biurku przycisk nuklearny. Niech ktoś z jego zubożałego i zagłodzonego reżimu poinformuje go, że ja też mam przycisk nuklearny, tyle że mój jest znacznie większy i potężniejszy niż jego, a do tego mój przycisk działa" – napisał na Twitterze prezydent USA.
To kolejna niewybredna, ale też oderwania nieco od rzeczywistości wypowiedź Donalda Trumpa w ramach prowadzonej przez niego "dyplomacji twitterowej". Pomijając samą formę, która będzie pożywką dla ludzi zajmujących się psychoanalizą, chybiona jest też treść a zwłaszcza moment opublikowania oświadczenia przez Donalda Trumpa.
Sport oddala groźbę wojny
O ile Pjongjang i Waszyngton przyzwyczaiły już wszystkich do wymiany gróźb nuklearnego Armagedonu, to akurat teraz pojawiła się szansa na, przynajmniej chwilowe, obniżenie napięcia na Półwyspie Koreańskim. Przywódcy komunistycznej Północy skorzystali z martwej od dwóch lat linii telefonicznej na Południe, żeby poinformować o gotowości wysłania sportowców na Zimowe Igrzyska Olimpijskie, które w lutym odbędą się w Korei Południowej.
Kilka dni wcześniej, w orędziu noworocznym Kim Dzong Un mówił o obniżaniu napięcia i topieniu lodów w relacjach z Seulem. Prezydent Korei Południowej Moon Jae In dostrzega w zachowaniu komunistycznego sąsiada "przełomową szansę" na poprawę relacji. Zgoda na podróż sportowców na Południe jest niewątpliwym gestem dobrej woli podobnie jak uruchomienie linii telefonicznej, której Północ nie używała przez ostatnie dwa lata – komunistycznie oficjele po prostu nie odbierali telefonów z Seulu.
Nierozwiązany problem powróci
Obniżenie napięcia i odsunięcie groźby wojny nie rozwiązuje oczywiście problemu podzielonego półwyspu. Taktykę doprowadzania napięcia pomiędzy Pjongjangiem a Seulem do granicy wojny po to, by następnie usiąść do rozmów i wytargować ustępstwa w postaci dostaw ryżu czy innych dóbr i surowców potrzebnych Północy skutecznie stosowali poprzednicy Kim Dzong Una, jego ojciec Kim Dzong Il i dziadek Kim Ir Sen.
Ryzyko groźby wojny na Półwyspie Koreańskim, która kosztować będzie życie setek tysięcy ludzi stało się czymś tak naturalnym, że nie myślą o tym nawet mieszkańcy Seulu odległego o 50 km od granicy. Broń nuklearna jest tym, co czyni obecną falę napięć szczególnie niebezpieczną. Wzrosła nie tyle chęć rozpętania morderczej nawałnicy, co potencjalne konsekwencje wymknięcia się konfliktu spod kontroli.
Nowym elementem ryzyka jest natomiast obecny gospodarz Białego Domu. O ile jego poprzednicy w sposób przewidywalny prowadzili niebezpieczną grę z Komunistami, o tyle działania Donalda Trumpa są trudne do przewidzenia. Pentagon przestrzega przed prowokowaniem Pjongjangu, jednak prezydent USA nie zmienia wojowniczej retoryki. Kluczowe w tej chwili jest zachowanie Chin i Rosji. Oba kraje są poirytowane zachowaniem Kim Dzong Una, ale starają się zachować spokój i kontynuować politykę nacisków i ustępstw, która nie rozwiązuje problemu ale od dekad pozwala unikać dramatycznego rozlewu krwi.