Donald Trump kontra F‑35
Donald Trump przyłączył się na Twitterze do grona krytyków myśliwca wielozadaniowego F-35. Trump nie jest już miliarderem celebrytą, a prezydentem elektem okazało się zabójcze dla spółki Lockheed Martin, której akcje natychmiast spadły o 5 proc., przeliczane na kwotę 4 mld dol. Czy Trump faktycznie jest w stanie wygrać w starciu z najdroższym programem zbrojeniowym w dziejach ludzkości, który przez analityków już kilka lat temu został ogłoszony mianem "zbyt wielkiego, by go zabić"?
Prezydent elekt napisał na Twitterze, że koszty programu F-35 wymknęły się spod kontroli, a on sam, po objęciu władzy 20 stycznia 2017 roku, zacznie szukać oszczędności w wojsku. W przypadku F-35 jest z czego oszczędzać, bowiem koszty rozwoju, produkcji, wdrażania oraz użytkowania do 2070 roku są szacowane na sumę 1,5 bln dol, czyli mniej więcej tyle, co cała wojna w Iraku.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Rynek zareagował mocnymi spadkami spółki Lockheed Martin, producenta samolotu F-35. Wyliczono, że jedna litera z tweetu Donalda Trumpa równała się spadkowi rzędu 29 mln dol. Później giełda wyrównała ogromną stratę, ale Lockheed i tak zamknął dzień z 2,5 proc. straty.
Warto przypomnieć, że nie jest to pierwsze lotnicze starcie prezydenta elekta. W ubiegłym tygodniu Trump tweetował o planach anulowania zamówienia nowego samolotu prezydenckiego Air Force One. Później okazało się, że cała sprawa była tylko przykładem impulsywności Trumpa, który napisał to chwilę po przeczytaniu nieprzychylnej opinii na swój temat ze strony dyrektora zarządzającego Boeinga, spółki odpowiedzialnej za projekt i dostarczenie nowego samolotu.
Twitterowe śledztwo
Idąc tropem Boeinga i Air Force One branżowy serwis AviationWeek.com postanowił prześledzić, co tym razem mogło spowodować nieprzemyślany tweet Trumpa. Prezydent elekt pisał o F-35 kilka godzin po tym, jak Ash Carter, sekretarz obrony USA, odwiedził Izrael, gdzie akurat tamtejsze lotnictwo uroczyście odbierało z amerykańskich rąk dwie pierwsze maszyny F-35.
Dlatego serwis ocenia, że Trump mógł po prostu chcieć zwrócić uwagę na program, który wielokrotnie przekraczał wyznaczone terminy realizacji i generuje rozbuchane koszty. Dwa dni wcześniej prezydent elekt tweetował zresztą o ogromnej skali marnotrawienia pieniędzy przez Pentagon. Powoływał się przy tym na artykuł z "The Washington Post", z którego wynika, że utajniony wewnętrzny audyt ustalił, że w ciągu pięciu lat administracja przeżarła 125 mld dol.
Seria krytycznych wrzutek na temat wojska może być także próbą odparcia ostatnich zarzutów CIA, które w swoich raportach stwierdziła, iż rosyjscy hakerzy brali czynny udział w manipulowaniu wyborami w USA.
W piątek na wiecu w Michigan Trump oskarżył przedstawicieli Pentagonu o to, że nie potrafią negocjować korzystnych umów z prywatnymi koncernami zbrojeniowymi, bo po odejściu z administracji wiedzą, że znajdą zatrudnienie w takich firmach. W niedzielę powtórzył te słowa w telewizji Fox News. - Ludzie, którzy zawierają te umowy w imieniu rządu, nigdy nie powinni dostać pozwolenia na pracowanie w tych firmach. Wiecie, oni konstruują w ten sposób umowę, a dwa-trzy lata później widzimy ich pracujących dla firm, z którymi je podpisali - tłumaczył.
Jak zbić fortunę na tweetach Trumpa?
W ubiegłym tygodniu "Forbes" opisał, jak można wzbogacić się na giełdzie wyłącznie dzięki przewidywaniu i reagowaniu na wpisy prezydenta elekta na Twitterze. Z analizy wynikało, że je jeśli ktoś byłby w stanie skutecznie przewidzieć, jakie spółki Trump zaatakuje w 140 znakach, wówczas mógłby dobrze zarobić, grając na ich spadki.
Prawdziwe pole do popisu otwiera się jednak dopiero wtedy, jeśli dany inwestor wcale nie musi zgadywać. Czy tego typu szemrane powiązania między Trumpem a finansistami są możliwe? "The Atlantic" wskazuje, że prezydent elekt odmówił publikacji swoich deklaracji podatkowych, co jasno daje do zrozumienia, że nie jest zwolennikiem szczególnej transparentności w polityce i biznesie.
W przypadku Boeinga, po tweetach Trumpa, akcje spadły na giełdowym otwarciu o dwa dolary od sztuki. W ciągu dnia strata szybko się wyrównała, ale byli oczywiście tacy, którzy na tym zarobili. "Forbes" wskazuje, że być może warto przestudiować sytuację spółek, o których wiadomo, że planują przenieść miejsca pracy poza USA.
Donald Trump niedawno zapowiedział, że jego sztab przygotuje listę takich firm i do każdej z nich prezydent będzie dzwonił osobiście. Nie będzie nic dziwnego w tym, jeśli co bardziej łakome kąski tych rozmów wylądują później na Twitterze, co oczywiście nie pozostanie bez wpływu na akcje danych spółek. W przypadku pozytywnych opinii mogą one zresztą wzrosnąć - tak było w przypadku SoftBanku, który był przez Trumpa chwalony.
"Zbyt wielki, by go zabić" nawet dla Trumpa?
Ostatnia twitterowa tyrada, w której Trump zaatakował F-35, to pierwszy raz, gdy nieprzychylnie wypowiada się o samolocie. Już w październiku ubiegłego roku, zanim rozpędu nabrała jego kampania wyborcza, w radiowym programie Hugh Lewitta odniósł się krytycznie wobec myśliwca nowej generacji. - Słyszałem, że nie jest zbyt dobry. Słyszałem, że nasze obecne samoloty są lepsze. Jeden z pilotów testowych wyszedł z niego i mówił, że nie jest nawet tak dobry, jak obecne - mówił Trump zapytany o F-35.
Z uwagi na gigantyczne koszty, program F-35 jest obiektem stałej krytyki branży i specjalistów. Już kilka lat temu przylgnęła do niego łatka "too big to kill" ("zbyt wielki, by zabić"). Zainwestowano w niego takie kwoty, że z całej inicjatywy nie ma sensu się wycofywać.
Rok temu magazyn "The Atlantic" pisał, że F-35 "jest nieszczęśliwym przedsięwzięciem, które byłoby równie często na pierwszych stronach gazet, jak inne skopane projekty federalne, od Obamacare do reakcji FEMA na huragan Katrina, gdyby tylko sprawiał wrażenie, że dotyka szerokiej rzeszy ludzi, był łatwy do pokazania w telewizji albo gdyby tak wielu polityków nie miało interesu go chronić".
W ubiegłym roku senator John McCain, przewodniczący senackiej komisji sił zbrojnych stwierdził, że "pełna możliwości operacyjnych, które dostarczy samolot, jest kluczowa dla bezpieczeństwa narodowego USA". Jednocześnie przyznał, że dotychczasowe osiągi są "zarówno skandalem, jak i tragedią".
Projekt jest także "zbyt duży, by go zabić" w kwestiach, takich jak linie produkcyjne i łańcuch dostawców. W stworzenie F-35 jest zaangażowanych 45 państw, co przekłada się na łańcuch 1,3 tys. dostawców i ponad 130 tys. miejsc pracy. Także miejsc w pracy w USA, niemal w każdym stanie. A to właśnie umiejętność przekonania klasy robotniczej dała Trumpowi wyborcze zwycięstwo.